Ja jestem samotny, Neal, jestem sam i cały czas się boję. Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie kochał, całował mnie i sypiał ze mną i ja jeszcze jestem dzieckiem, mam umysłowość dziecka – pisze Allen Ginsberg do Neala Cassady’ego, swojej pierwszej miłości, obiektu głębokiej erotycznej fascynacji i niemego poety Beat Generation.
Był 1947 rok. Studiujący na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, Ginsberg pisuje do wykładowców rozedrgane listy, w które grubymi nićmi wszywa intelektualne wtręty. Osiem lat później w The Six Gallery w San Francisco podpity winem czyta po raz pierwszy Skowyt. Genialny poemat przyczynia się do zburzenia skostniałego, okołoakademickiego podejścia do poezji, a także daje zielone światło twórcom, hamowanym dotychczas przez purytańską cenzurę Stanów Zjednoczonych lat 50.
Jednak od początku. W 1926 roku na świat przychodzi młodszy syn pary nauczycieli z Paterson, niezbyt okazałego miasta w stanie New Jersey. Matka Naomi jest zapaloną marksistką, cierpiącą na nawracającą się chorobę psychiczną, co odciśnie trwałe piętno na Allenie. (Poeta poświęci jej opublikowany w 1961 roku Kadysz, poemat żałobny inspirowany kulturą żydowską, na kanwie której wyrósł i do której często nawiązywał w swej twórczości). Chłopiec pisze od wczesnej młodości, jednak jego styl dojrzewa powoli, czego Ginsberg jest najzupełniej świadom. Zdaje się jednak przeczuwać, że ma do powiedzenia więcej niż wskazują jego wczesne literackie próby. Moje wiersze pozbawione są dosłowności, ponieważ brakuje jej moim myślom, pisze w jednym z listów do Jacka Kerouaca. Z kolei prosząc o swego rodzaju audiencję Ezrę Pounda (co zabawne zwracając się do mistrza per Szanowny Poundzie) mówi o atrofii talentu, letargu i 8 miesiącach w wariatkowie.
Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍
Gdy Skowyt i inne poematy ukazują się drukiem, Ginsberg ma niespełna 30 lat. Wiersze uznawane za krzyk rozpaczy powojennego pokolenia są nade wszystko świadomym wyborem poetyckim dojrzałego twórcy. Hipnotyczny rytm tytułowego poematu nie jest przypadkiem, a celowym zabiegiem. Autor starał się naśladować metrum bluesa. Być może Ginsberg pozostałby jednym z ledwo wiążących koniec z końcem awangardowych gryzipiórków, którzy znaleźli spokojną przystań w San Francisco późnych lat 50., gdyby nie proces o obrazę moralności wytoczony po publikacji Skowytu i innych poematów.
Oskarżycieli raziło nie tyle dosadne słownictwo czy obrazy włóczących się ćpunów, co ostentacyjne teksty na temat homoseksualizmu Ginsberga, który bez ogródek pisze o zwierzęcym pożądaniu. Proces zakończył się uniewinnieniem Allena czy raczej jego dzieła. Ów sprawa sądowa była kamieniem milowym w wyzwoleniu literatury z karbów cenzury obyczajowej.
Allen Ginsberg stał się legendą i nie sposób wyjąć go poza kontekst czasów, w których żył i roli, jaką odegrał. Pozostaje twarzą kontrkultury amerykańskiej, wraz z nieodłącznym Jackiem Kerouakiem nazywani są pierwszymi jaskółkami rewolucji obyczajowej 1968 roku.
Legenda beatników przez szereg lat nie osuwała się w cień, choćby za sprawą politycznego zaangażowania Ginsberga, walczącego (raczej piórem niż na manifestacjach) o prawa gejów czy demistyfikację LSD i marihuany. Nie bez wpływu na tak długie utrzymywanie się poety na świeczniku była znajomość z Bobem Dylanem, Patti Smith czy Janis Joplin.
Jego późniejsza twórczość, która zresztą nie doczekała się polskich tłumaczeń, niezależnie od faktycznej wartości pozostaje aspektem marginalnym. Na uwagę zasługuje niewątpliwie tomik The Fall of America: Poems of These States, w których znajdziemy wyraz bólu po śmierci Neala Cassady’ego (zmarł w 1968 roku w Meksyku na skutek przedawkowania narkotyków zmieszanych z alkoholem), ale też sprzeciw wobec imperialistycznej polityki Stanów lat 70., wojny w Wietnamie czy reminiscencje lądowania Armstronga na Księżycu.
Ginsberg, podobnie zresztą jak wszyscy beatnicy, został zjedzony i przetrawiony przez popkulturę. Chcemy oglądać go jako Jamesa Franco recytującego charyzmatycznie trzecią część Skowytu z jego hipnotycznym refrenem I’m with you in Rockland’ w znakomitym filmie Jef freya Friedmana i Roba Epsteina z 2011 roku. Więcej, pragniemy, żeby Allen na zawsze pozostał Carlem Marksem z powieści W drodze, włóczącym się wraz z przyjaciółmi po bezdrożach Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe również ten utwór doczekał się swojej, niezbyt zresztą udanej, ekranizacji z Samem Rileyem, Kristen Stewart i Amy Adams w rolach głównych.
Chcemy pamiętać Allena nie jako człowieka dojrzałego, ale urodziwego młodzieńca z przepięknych kompozycyjnie i pełnych emocji zdjęć brytyjskiego fotografa Harolda Chapmana, który portretował rezydującą w Paryżu lat 50. i 60. bohemę, w tym Ginsberga i Orlovskiego. To właśnie Peter Orlovsky jest człowiekiem, który zmienił życie poety – u jego boku, w opozycji do swoich przyjaciół po przysłowiowym piórze (Cassady’ego, Kerouaca czy Burroughsa) zaczął wieść bardziej uporządkowany i mówiąc eufemistycznie higieniczny tryb życia.
Tak docieramy do love story, którą portretują ze wszystkimi wzlotami i upadkami listy poety. W 1954 roku Ginsberg przyjeżdża do San Francisco na zaproszenie Cassady’ego i jego żony Carolyn. Kobieta pewnej nocy nakrywa mężczyzn w niedwuznacznej sytuacji. Po karczemnej awanturze Carolyn wywozi Allena na jeden z bulwarów i zostawia z dwudziestoma dolarami w ręku.
Niedługo potem w pracowni Lavigne’a, Ginsberg poznaje dwudziestoletniego Petera Orlovskiego, który jest zarazem kochankiem i modelem zaprzyjaźnionego artysty. To pierwsze spotkanie zostało szczegółowo opisane w liście do Kerouaca, jako wybuch bezbrzeżnej fizycznej fascynacji i młodzieńcze zauroczenie. Warto napomknąć, że dwudziestoośmiolatek czuł się już wówczas staro, co podkreślał częstokroć w korespondencji.
Znajomość z Peterem nie była jednak usłana różami. Z czasem zaczęła nastręczać problemów. Orlovsky dostawał napadów szału, nie mogąc znieść zależności finansowej od partnera, a także estymy, jaką cieszył się Ginsberg. Peter wszczynał też publiczne awantury i niejednokrotnie ośmieszał podupadającego na zdrowiu autora Skowytu. Usiłował pisać, zachęcany przez ukochanego, ale jego twórczość nigdy nie odbiła się szerszym echem, co również było zarzewiem konfliktów. Mimo wszystko mężczyźni byli razem aż do śmierci Ginsberga w 1997 roku.
Fascynacja beatnikami to w istocie marzenie o ogólnie pojętej wolności: włóczeniu się bez celu, ćpaniu, które ma być szukaniem odpowiedzi, a nie imprezowym przytupem oraz wolnej miłości będącej poszukiwaniem, a nie trendem. Ginsberg jest programowo niepoprawny, ale i szalenie naturalny. Nie ma w nim chęci szokowania, a jedynie nieskrępowana ekspresja – (…) nie jestem też niczym więcej jak tylko wymiocinami, i już w nich utonąłem. Ginsberg wypluwa wnętrzności i podaje je nam na talerzu. I jest w tym cholernie dobry.
Tekst: Helena Łygas