Móc żyć normalnie – Babak Najafi

Grafika z Babakiem Najafi

W „Szybkim Cashu 2” Babak Najafi w konwencji thrillera brutalnie rozprawia się z naszymi wyobrażeniami na temat Szwecji. Europejskie eldorado, zupełnie jak Iran, z którego twórca pochodzi, okazuje się kryć w sobie wiele ciemnych stron. Rozmawiamy o różnicach w jakości życia między tymi krajami, perspektywie emigranta i polityce multikulturowej nadbałtyckiego „raju”.

Prezentujemy teksty wydrukowane lata temu, ale wciąż zaskakująco świeże.

Babak Najafi – z perspektywy reżysera

Byłeś bardzo małym chłopcem, gdy rozpoczęła się islamska rewolucja w Iranie. Masz wspomnienia z tego okresu?

Tego się nie da zapomnieć. Najbardziej utkwiły mi w głowie różnice w postrzeganiu tego tematu. Rodzina ze strony ojca mówiła, że to coś pozytywnego, zaś ze strony matki odwrotnie, że idą gorsze czasy, co wynikało z tego, że byli rojalistami. Dla mnie, dziecka, to był ekscytujący czas. Wprowadzono godzinę policyjną, nie można było wychodzić z domu po 21. Za dnia graliśmy w piłkę pośród wybuchów i strzałów, nocami wychodziliśmy na dachy domów, gdzie obserwowaliśmy, co dzieje się na ulicach.

W młodości oglądałeś sporo filmów. To był sposób na odreagowanie wydarzeń z rzeczywistości?

Trwała wojna, więc trudno było w tamtym czasie chodzić do kina, ale garnąłem do filmów, kiedy tylko było to możliwe. Wszyscy mieliśmy tylko jedno zbiorowe marzenie: móc normalnie żyć. Wiele osób opuściło kraj w tych czasach, przede wszystkim ci, którzy mieli polityczne oraz finansowe kłopoty z nowym rządem. W przypadku mojej rodziny o emigracji zadecydowały oba te powody. Szansa na to, że będzie się mieszkało tam, gdzie jest bardziej spokojnie, była poniekąd wizją wyniesioną z filmów. Nie pozostała ona bez wpływu także na moją twórczość.

Przyjechałeś do Szwecji w połowie lat 80. Dla jedenastoletniego chłopca to musiał być ogromny szok. 

Gdy byłem mały, nie wiedziałem, że miasto, w którym mieszkam w Iranie, jest tak wielkie. W porównaniu z nim populacje szwedzkich miast są niezwykłe małe, to było pierwsze zdziwienie. Szwedzi dorastają w miejscu, gdzie nie doświadcza się rewolucji ani wojny – to było kolejne zaskoczenie, że te pojęcia tutaj praktycznie nie funkcjonują w odniesieniu do współczesności. Przyjeżdżasz do tego spokojnego, cichego, naprawdę małego miasteczka, i jedyne, co uniemożliwia ci korzystanie z niego, to język. Życie tam było tak inne od tego, którego doświadczyliśmy w Iranie, że musieliśmy zacząć je jeszcze raz od podstaw, od niczego. To było niezwykle inspirujące: codziennie uczyłeś się nowych rzeczy, ale z drugiej strony – było bardzo trudne. Miałem problem z ogarnięciem przyzwyczajeń i obyczajowości. To, co pamiętam z tych dni, to głównie nauka nowego języka. Mnie i mojej siostrze jeszcze jakoś szła, ale moim rodzicom zupełnie nie wychodziła.

W „Szybkim Cashu 2” oglądamy dzisiejszą Szwecję. Jakie są największe różnice od czasów, gdy się tu sprowadziłeś?

Podstawowa różnica jest taka, że wtedy imigracja była nowa. Ludzie mieszkali tutaj i nie mogli się nadziwić, że ktoś mówi z innym akcentem niż oni. Teraz nikt już nie zwraca na to kompletnie żadnej uwagi. Dziś nikt ci się nie przygląda, jesteś anonimowy. I to nie tylko w dużych miastach, także w tych mniejszych możesz czuć się zupełnie swobodnie.

Czułeś presję, żeby zrobić film z perspektywy imigranta? 

Musiałem znaleźć moją własną ścieżkę, żeby móc ruszyć do przodu. Poznałem język, wrosłem w tę tkankę, ale nie jestem Szwedem i nie powinienem udawać, że jest inaczej. W Szwecji czujesz się zmuszony, żeby coś osiągnąć. Moim sposobem były filmy, dlatego w „Szybkim cashu 2” próba osiągnięcia czegoś jest determinująca dla bohaterów. Poza tym nie zmieniła się jedna rzecz, która wciąż przypomina mi, że jestem imigrantem: tu jest cholernie zimno (śmiech).

Wydaje mi się, że tym filmem trochę utarłeś nosa polityce multikulturowej Szwecji.

W filmie pokazuję przedstawicieli kilku różnych kultur. Bohaterowie parają się prostą pracą i często właśnie tak są postrzegani: jako osoby bez wykształcenia, które gotowe są chwycić się jakiegokolwiek zajęcia, byle tylko nie wracać do swojego kraju. Jest dobrze, kiedy się nie wychylają, bo kiedy próbują walczyć o swoje……

są odbierani jako kryminaliści lub terroryści. Tych pierwszych pokazałeś zresztą w „Szybkim cashu 2”.

To jest właśnie to napięcie pomiędzy popularnym w Szwecji, skrajnym myśleniem. Z jednej strony – neofaszyści, którzy krzyczą: oni wszyscy są dokładnie takimi samymi terrorystami, z drugiej – rząd i jego poprawność polityczna, która z kolei mówi: zobaczcie, oni tak ciężko pracują, są tacy biedni.

Zatem imigranci to nowa klasa robotnicza Szwecji?

To przede wszystkim członkowie społeczeństwa, którzy mają prawo osiągać to, co autochtoni. To, że oddałem ich frustrację przez nieudany awans społeczny z nizin, nie oznacza, że odmawiam im do tego prawa. Jednak mój film rządzi się regułami gatunku.

Kino gatunkowe jest ostatnio popularne wśród irańskich twórców, choćby w wybitnej twórczości Asghara Farhadiego. Jednak cechą nadrzędną jest realizm mistrza Jafara Panahiego. Nie kusi cię, żeby stać się częścią tej irańskiej złotej fali?

To podchwytliwe pytanie. Widzę dużo dobrego w tym, co dzieje się w kinematografii irańskiej, ale cały czas pamiętam, jakie są koszty kręcenia tam. Oczywiście, w pełni się z tobą zgadzam, że reżyserzy, których wymieniłeś, to dziś śmietanka światowego kina. Jednak ich dzieła powstają pod presją, w sztywnym systemie. Nie umiem odpowiedzieć, czy zgodziłbym się na tworzenie tam za cenę wolności twórczej.

Tekst | Artur Zaborski

Ilustracja | Ola.Das

Zobacz też: Spike Jonze – ułożony szaleniec

Spike Jonze – ułożony szaleniec

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News