Natalie Imbruglia: odpuściłam kilka rzeczy, ruszyłam naprzód

Na zdjeciu widzimy portret brunetki ubranej w bezowy sweter rece trzyma przy twarzy

Natalie Imbruglia najwyraźniej ma poczucie, że im częściej wspomni o współpracy z Chrisem Martinem, tym jej nowa płyta lepiej sobie poradzi. Niepotrzebnie. Na wyjście z cienia Torn, jednego z najlepszych singli lat 90., nie ma co liczyć, ale Come To Life przemyca wystarczająco dużo jej osobistego wdzięku w kompozycjach lidera Coldplay i nie tylko.

Co tak długo?

Codziennie zadaję sobie to pytanie! Mnie zawsze schodzi z każdą płytą, już tak mam. Tym razem nałożyło się wiele dodatkowych czynników. Kiedy po przerwie wzięłam się do nagrywania, moja poprzednia wytwórnia postanowiła wydać składankę hitów. To opóźniło sprawę o rok, bo musiałam zająć się promocją. Dopiero potem mogłam stamtąd odejść i poświęcić się pisaniu nowych rzeczy. Potem był rozwód, po którym potrzebowałam sześciu miesięcy, żeby dojść do siebie. Założyłam swój label płytowy, odezwał się Universal, a kiedy już mocno ruszyliśmy do przodu, zadzwonił Chris Martin.

Której wersji płyty słuchamy? Czym się różniły między sobą?

Na pierwszej w ogóle nie było tanecznych brzmień. Była dużo bardziej zachowawcza, wolniejsza, bez elektroniki. Cieszę się, że się nie ukazała, bo dopiero pod koniec prac napisałam te najlepsze kawałki.

Praca nad bardziej popowym brzmieniem daje więcej frajdy?

Nadszedł ten etap, w którym potrzebowałam czegoś, przy czym dałoby się skakać po scenie. Wchodziłam do studia i mówiłam moim producentom, że to, co nagrywamy, nie jest dość szybkie. Mnie naturalnie ciągnie do melancholii, więc musiałam wyjść poza swoje brzmienie. Ale pod koniec wydawało się równie organiczne, jak to, co robiłam wcześniej. Takie wycieczki podnoszą pewność siebie, bo musisz się sprawdzić jako twórca w zupełnie innym kontekście.

Na zdjeciu widzimy portret mlodej kobiety brunetki w miescie kobieta opiera sie o sciane

To co, teraz mamy się spodziewać show z choreografią?

Bez przesady. Koncerty – tak, taniec – nie. Kto wie, może przyjadę do Polski, kiedy ruszę w trasę. Ale nie wcześniej niż w lutym.

Gdy nawiązujesz współpracę z kimś takim jak Chris Martin, to dlatego, że szukasz bardzo określonego brzmienia, czy masz nadzieję, że z kimś takim znajdziesz własne?

To zbieg wielu okoliczności. On miał materiał, którego nie mógł nagrać z Coldplay. Nie wiem, skąd mu przyszłam do głowy, to mógł być klip w telewizji. Postanowił mi zagrać te piosenki, jak również posłuchać tego, co robię.

Niektórzy powiedzą, że zadowalasz się odrzutami Coldplay.

Nie uważam, że Chris dał mi coś, czego chciał się pozbyć. Po raz pierwszy słyszę coś takiego!

Którą z piosenek Coldplay lubisz najbardziej?

Uwielbiam Lovers in Japan z ich ostatniej płyty. Ale jestem fanką od początku.

Poznałaś Gwyneth Paltrow?

Spotkałam ją wiele razy. Jest wspaniała.

Kiedy zaczynałaś w latach 90., to był dobry czas dla bardzo kobiecego śpiewania. Co myślisz o nowej fali artystek, takich jak Florence + The Machine czy Bat For Lashes?

Całe to gadanie o falach jest trochę bezsensowne. Kobiety nigdzie nie zniknęły w międzyczasie. Ani mężczyźni. Ja sama nie robię muzyki, żeby się wpisać w jakiś trend. Ale uwielbiam to, co się teraz dzieje, zwłaszcza na Wyspach. To, że akurat teraz robię trochę bardziej elektroniczne, taneczne kawałki, wynika jednak z mojej własnej potrzeby.

Portret brunetki zerka uwodzicielsko w obiektyw w rozwianych wlosach

Singiel Want, zanim dobrał się do niego Martin, był jeszcze bardziej taneczny?

To praktycznie było disco w rodzaju Donny Summer. W toku prac zmieniła się cała intencja tego nagrania. Prosta, miłosna piosenka nabrała dużo więcej zadzioru.

Tytuł płyty, Come to Life, to znak, że odżyłaś artystycznie czy życiowo?

Tak i tak. Odpuściłam kilka rzeczy, ruszyłam naprzód. Zerwałam kontrakt płytowy, wzięłam rozwód – to wszystko pozwoliło mi na nowo się odnaleźć.

Czy to tylko wrażenie, czy piosenka Lukas to nawiązanie do Luki Suzanne Vegi?

To absolutnie celowe. Ale musiałbyś spytać Chrisa o szczegóły, to jego pomysł. To coś w rodzaju ukłonu w stronę tamtej fantastycznej piosenki.

Z kolei Fun to wcale nie taki wesoły kawałek.

Och, zauważyłeś… Sprytne, czyż nie? A zupełnie poważnie, to ja lubię takie zestawienia i sprzeczności. Na tej płycie są bity, ale i smutek. Czasem naraz. Takie kombinacje są możliwe, gdy pracujesz z takimi postaciami jak Ben Hillier (producent dwóch ostatnich płyt Depeche Mode i Think Tank Blur – przyp. red.) czy Chris. Fun to piosenka o rozstaniu, ale także celebracja tego, co było.

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News