Wejść, wyjść, dojść

Mimo ciułanych doświadczeń, coś nie styka. Obwód nie elektryzuje, choć, jak uczy fizyka, powinien, bo przecież zamknięty. Czas zakasać rękawy i zająć się dochodzeniem z seksem do ładu. Najlepiej zacząć od znalezienia języka do rozmowy i uprzątnięcia własnej głowy z wpędzających w kompleksy klisz. Zwłaszcza, jeśli jest się kobietą.

Chodzi oczywiście o fizjologię. Nie bez powodu na billboardach z blachodachówkami szczerzy się dziewczyna w bikini, a nie wąsaty dekarz. Jednak seks elektryzuje także czysto hipotetycznie, jako temat zwierzeń czy przedmiot akademickich dysput. Możemy go poobracać na wszystkie możliwe strony i pooglądać z różnych perspektywy – od feministycznej zaczynając, a na ekonomicznej kończąc.

Seksualność pozostaje też jedną z nielicznych praktykowanych wciąż przez ludzi aktywności opartych w pewnej mierze na instynkcie. Nie musimy już przecież walczyć o pożywienie i o bezpieczne schronienie, w którym spędzimy noc. Cóż, przynajmniej nie dosłownie. Niekontrolowane impulsy mogą przerazić użytkowników świata rozpiętego między preparatami do dezynfekcji rąk i toalet, a siatkami kalendarza napiętymi jak struny. Pół biedy gdyby zwierzęca strona objawiała się jedynie nam samym. Jednak najgorsze jest to, że przy kopulacji jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę tej drugiej osoby. Akt seksualny jest bowiem w naszej kulturze boleśnie performatywny, osadzony w naszej świadomości jako stopklatka z pornola czy scena z tandetnej, acz bestsellerowej powieści sado-maso. Co za tym idzie, wymaga oswojenia, na przykład poprzez konfrontację doświadczeń. Masturbacja, w założeniu samotna, nie jest raczej popularnym tematem rozmów.


Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍

Dobądź miecz z pochwy!

Podobno warto rozmawiać. Jednak żeby rozmawiać wypada dysponować najpierw aparatem pojęciowym, którym można operować. Problem nazewnictwa kobiecych genitaliów jako jedna z pierwszych przedłożyła na wokandę zbiorowej świadomości amerykańska pisarka i feministka Eve Ensler w swoim kultowym monodramie Monologi waginy. Spektakl, wystawiony po raz pierwszy w 1996 roku w Nowym Jorku,został oparty na ponad dwustu rozmowach Ensler z kobietami pochodzącymi z różnych kultur, na temat ich wagin i wszystkiego z czym się łączą – macierzyństwa, przyjemności, ale też wstydu. Monodram doczekał się wersji książkowej o analogicznym tytule (w Polsce wydana została przez W.A.B. w 2003 roku), a także filmu, gdzie możemy oglądać fragmenty spektaklu z udziałem Ensler wymieszane z rozmowami, które posłużyły za jego kanwę.

Stany Stanami, ale na naszym rodzimym podwórku też nie jest różowo. Mamy do wyboru medyczną „pochwę”, bawiącą gimnazjalistów na kartach podręczników do historii, pejoratywną „cipę” (jak cipa, to głupia) lub niosący piętno grzechu i wstydu biblijny „srom”. Jakkolwiek temat braku odpowiednich terminów dla kobiecych genitaliów jest dość często poruszany. W Warszawie od 2010 roku odbywają się np. Dni Cipki,. , krytykowane swego czasu przez część środowisk feministycznych właśnie za infantylną nazwę. Problemem staje się także określenie samego aktu. Bodajże najpopularniejsze „uprawiać seks” (Uprawiacie? Uprawiamy!) jest w swojej naturze dość utylitarne, przez skojarzenie agralne – ktoś pogmerał, żeby coś z tego wyrosło.

Z kolei „jebanie” i „ruchanie” to właściwie nie seks, a rodzaj ponurej (choć energicznej!) wzajemnej masturbacji. „Odbywanie stosunku” jest gorsze niż nocna szychta, ale jak trzeba, to trzeba. „Kochanie się” to rodzaj omówienia, wprowadzającego pewną dezorientację np. w zdaniu „Potem Michał kochał się ze swoim bratem”. Natomiast żeby używać bez żenady „uprawiania miłości” wypadałoby mieć na półce przynajmniej pół tuzina powieści pióra Danielle Steele. Nie da się ukryć, że rynsztunek nieludzkich terminów nieco utrudnia rozmowę, zmuszając do używania pojemnych zaimków wskazujących – „no i on mi wczoraj zrobił to, tam na dole” (w małej piwnicy w miasteczku Amstetten?). Wulgarne terminy jakoś nie pasują do opowieści o stosunkach z kimś, na kim nam zależy, a medyczna precyzja („jej wargi sromowe są rewelacyjne”) to co najwyżej materiał na słaby skecz albo suchy mem.

Męska rozmowa

Problem nazewnictwa zdaje się rzadko dotykać (lub po prostu niezbyt frapować) statystycznego, młodego samca. W świecie baśni, legend i sci-fi rzeczywiście można się obejść bez konkretów. Poza tym o czym tu właściwie opowiadać? Seksualne podchody zaczynają się najczęściej od pochlebnej konstatacji dotyczącej którejś z części ciała (wybór jest bardziej ograniczony, niż może się wydawać), a następnie zastosowania zasady 3W (patrz tytuł niniejszego artykułu). Potem można już z dumą raportować przeloty i zaliczenia, do których opisu często wystarczają same statystyki i parametry.

Czasem jednak typową męską rozmowę prowadzą także dziewczyny. Studentka socjologii z Warszawy, N., chwali się podbojami jak rasowy playboy i mówi, że robi to z premedytacją i satysfakcją. Według N. to znak jej równouprawnienia. Do pewnego stopnia ma oczywiście rację, ciężko wyobrazić sobie, żeby młoda dziewczyna 20 lat temu z dumą opowiadała w miejscu publicznym o rosnącej liczbie partnerów seksualnych. Jednak N. umyka, że przejęcie męskiego typu narracji o życiu seksualnym to równość iluzoryczna. Zakłada bowiem identyczność potrzeb emocjonalnych (a niekiedy także seksualnych) płci. To wejście do patriarchalnej rzeczywistości nie według własnych reguł, ale na prawach tam panujących. Tam liczy się raczej ilość niż jakość, a zaskakujący setting góruje nad bliskością. Dodajmy, że wbrew obiegowej opinii owa bliskość nie wymaga zawsze stażu znajomości. Często wystarczy dopasowanie stylu rozmowy i ładunku energii, swego rodzaju chemia, którą sprawnie określa angielski idiom „it just clicked”.

Lwia część młodych kobiet przejmuje sposób mówienia o seksie od mężczyzn z braku alternatywnego wzorca przy jednoczesnej chęci rozmowy. Co można zrobić, żeby wykształcić odpowiedni język? Po prostu próbować. Jakiego typu rozmowa o seksie doprowadza nas do nowych wniosków i nie budzi zażenowania post factum? Które określenia śmieszą, które są neutralne, a które wulgarne? Do Poradni Językowej PWN napisała kiedyś młoda kobieta, dla której słowo „kutas” było przekleństwem, co budziło wesołość wśród jej znajomych. Takich problemów raczej nie powinni rozwiązywać językoznawcy i słowniki. Nikt nie powie Ci, że powinnaś „uprawiać seks” i mieć „piczkę”, skoro czujesz, że wolisz się „miętosić” i być posiadaczką „cipki”.

Porno kompleks

Kwestie stylu rozmowy i słownictwa to jednak domena grupy zaawansowanej (wiekiem lub/i doświadczeniem), co jednak z dziewczynami będącymi u progu życia seksualnego wykazującymi naturalne zainteresowanie tą sferą życia? Oczywiście nie muszą szukać daleko, wystarczą cztery niewinne litery wpisane do wyszukiwarki, by zalała je fala płaczących ze szczęścia i śpiewających sopranem od poczwórnych orgazmów blond Azjatek. Odłóżmy na bok wszystkie mantry, mówiące, że to straszne jak branża xxx uprzedmiotawia kobiety. Owszem, straszne, ale też niewiele z samej konstatacji wynika. Uprzedmiotowiona seksualnie do granic możliwości, tyle, że bardziej metaforycznie, była już Marilyn Monroe. Ba! Przecież nawet o ćwierć wieku starsza Dietrich w Błękitnym aniele to uosobienie męskich fantazji.

Seksualizacja wizerunku jest od dawna naszym chlebem powszednim i strajk głodowy nic tu nie da, szybciej pomogą już informacje na etykietkach. Prawdziwym problemem jest edukacja seksualna na filmach pornograficznych, która odbywać się będzie niezależnie od tego, co zapewni szkoła i rodzice. Nie starczyłoby mi palców u rąk i nóg, żeby policzyć znane mi dziewczyny i kobiety, które na jakimś etapie swojego życia przypuszczały, że brak orgazmu jest ich wyłączną „winą”. Nad tym ilu mężczyzn tak przypuszcza, wolę się nie zastanawiać. Przecież aktorki porno, obserwowane męskim okiem kamery, przy często niemal fantomowym partnerze dochodzą raz po raz bez najmniejszego problemu, więc dlaczego ty nie? Pewnie jesteś oziębła seksualnie! Kolejnym problemem wywołanym przez pornografię jest niezadowolenie z wyglądu własnych genitaliów. Jakkolwiek aktorzy porno dobierani są wedle jasnego klucza, mało kto zdaje sobie sprawę, że nie tylko biusty, ale i waginy gwiazd branży xxx są dziełem chirurgów.

Pokłosiem badań duńskiego towarzystwa planowania rodziny, które pokazały, że aż 29% młodych Dunek wstydzi się swoich intymnych stref, jest projekt Kussomaten, czyli automat służący do robienia w odosobnieniu zdjęć własnym genitaliom. Wystawa fotografii stworzonych przy jego pomocy miała za zadanie oswoić kobiety z nieznanymi partiami ich ciał i uświadomić zróżnicowaną morfologię. Podobnym projektem jest Great Wall of Vaginas, autorstwa Brytyjczyka, Jamesa McCarthey’a, będący serią monumentalnych odlewów kobiecych genitaliów. Cel? Analogiczny jak w wypadku Kussomaten – stworzenie alternatywy do nierealistycznego obrazu wagin w zbiorowej świadomości, rodem z filmów pornograficznych. W zawodne bywają też tradycyjne fabuły – nikt w nich nie wspominał, że spodnie ciężko się zdejmuje w pozycji leżącej, Twój pies może powarkiwać na nowego kolegę, a seks przy akompaniamencie sapnięć i jęków w miejsce jazzującego saksofonu traci sporo z romantycznego poloru.

Po ludzku

W pierwszym odcinku serialu Girls główna bohaterka przychodzi do swojego cokolwiek dziwnego niby-chłopaka Adama. Chcą się kochać, ale trzeba najpierw znaleźć lubrykant, rajstopy plączą się w kostkach, a uda Hannah ewidentnie nie zostały ostatnio potraktowane żadną kuracją antycellulitową. Takie obrazki są ważniejsze niż na pozór może się wydawać. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto oglądając serial Leny Dunham nie pomyślał nigdy niczego obraźliwego o wyglądzie Hannah. Produkcje w rodzaju Girls czy wspomniane projekty artystyczne, zmniejszają nasze wyobcowanie w świecie plastikowych ciał i wyreżyserowanego seksu, sprawiając, że nie musimy z niedokładnie wydepilowanymi łydkami i nie zawsze zrobionym pedicurem czuć się jak inny gatunek.

Podobnie jak z zakłamaną wizualnie erotyką sprawa ma się z rozmowami o seksie. Teoretycznie można oczywiście skrywać się za hasłami o świętości intymności i rozmawiać o „tym” jedynie z partnerem (lub, o zgrozo, wcale). Tylko po co?

Rozmowy o seksie mają taki sam sens jak wszystkie inne rozmowy z ludźmi. Sprawiają, że możemy lepiej zrozumieć siebie i swoje doświadczenia, skonfrontować je i wyzbyć się uczucia osamotnienia poprzez świadomość wspólnoty przeżyć. Tych emocjonalnych i fizycznych. Pokazują także często ignorowany walor seksu, będącego także rodzajem autoekspresji, a przedstawienie aktu seksualnego w sposób narracyjny sprawia, że spoglądamy na siebie i partnera z boku, jak na bohaterów opowieści i dostrzegamy role, które przyjmujemy. Seks zostawia po sobie zazwyczaj jedynie ogólne wrażenie fizyczne (zazwyczaj jest po prostu fajnie lub nie), które konkretyzuje się poprzez opowieść i sprawia, że możemy myśleć o swoim życiu seksualnym w nowych kategoriach, zamiast po prostu je wieść. Niech więc ciało staje się słowem, amen!

Tekst | Helena Łygas

Ilustracja | Michał Dąbrowski

5/5 - (4 votes)

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News