Sklepy jak galerie sztuki

Kolorowe kurtki na wieszakach, białe ściany we wnętrzu sklepu

Mają pieniądze i pozycję, a ich biznes kwitnie. Zamiast jednak rozbudowywać swoje handlowe imperium wolą przenieść się na obrzeża miasta i tworzyć sklepy, w których mieszka ich dusza. Oto dlaczego sklepy stacjonarne, pomimo konkurencji ofert online, radzą sobie w Wielkiej Brytanii całkiem dobrze.

Pewien francuski rewolucjonista powiedział w 1794r., że Wielka Brytania to naród sklepikarzy. Choć minęło przeszło 220 lat, to zdanie wciąż jest aktualne. Dotyczy to przede wszystkim pasji sprzedawania i nadawania temu aktowi duchowego wymiaru. Brytyjscy projektanci traktują swoje sklepy jako świątynie, w której klient ma kultywować dotykowe, empiryczne doznanie. Takie sklepy mają również odpowiednich ekspedientów. Każdy w firmie musi podzielać jej ideę. Do marek przywiązujących szczególną wagę do sprzedaży należy między innymi Paul Smith, Margaret Howell czy Solange Azagury-Patridge. Często wiąże się to również z dzielnicą w mieście, w której znajduje ich sklep. Dlaczego projektanci chcieliby wyrzekać się zysku i przenosić siedziby na przedmieścia, gdzie automatycznie pozbawiają się części klienteli? Wychodząc od przykładu Delfiny Delettrez, chodzi o atmosferę. Swój sklep prowadziła w gwarnej i handlowej części Londynu Mayfair, ale uznała, że takie otoczenie nie pasuje do jej biżuterii, którą chciała owiać bardziej intymną aurą.

Margaret Howell szukając, nowego lokum dla swojego sklepu, natrafiła na piękną siedzibę przy Wigmore Street i choć była o wiele za duża na jej potrzeby, to dzięki temu mogła umieścić tam całe swoje przedsiębiorstwo. Przestrzeń urządziła jak chciała i każdy mebel był jej wyborem, dzięki czemu sklep nabrał „duszy” projektantki.

Kolorowe gabloty i obrazy na ścianach ozdabiają wnętrze sklepu

Drewniane stoły, żyrandole i białe ściany we wnętrzu sklepu

Wchodząc do sklepu z biżuterią Solange Azagury-Patridge na Chilworth Street w zachodnim Londynie, trafia się niejako do głębokiego, wyłożonego zielonym aksamitem pudełka na biżuterię. Kiedy w 2012 roku projektantka zyskała 100% udziałów w swojej firmie postawiła na zmianę, która jej odpowiadała i zupełnie odmieniła swój sklep. Teraz wpada do niego kolorowe światło przez witraże w oknach, są sofy, na których można usiąść i delektować się wyborem biżuterii, a sam front sklepu nie posiada nawet szyldu.

Pokój z zielonym fotelem i zielonymi ścianami

W takim świetle wydarzeń nic dziwnego, że sklepy fizyczne dobrze sobie radzą. W końcu kiedy dajemy z siebie 100% i wkładamy wysiłek, aby nie pozostać jednym z tysiąca anonimowych, nie ma możliwości żeby się nie udało. Jeśli ktokolwiek miałby wątpliwości czy sprzedaż fizyczna ma przewagę nad tą internetową to odpowiedź jest prosta – online nie posiada zapachu!

Tekst: Sara Leszczyńska

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News