Po raz drugi rekomenduję pisarkę z Kanady: była Margaret Atwood, jest Alice Munro, autorka zbiorów opowiadań, które łagodnie ukoją obawy czytelnika nawykłego do sceptycyzmu wobec tak zwanej literatury kobiecej.
Prezentujemy teksty wydrukowane lata temu, ale zaskakująco świeże.
Alice Munro – autorka literatury nie tylko dla kobiet
Nabieram podejrzeń ilekroć słyszę o „literaturze kobiecej”, która pomimo wysokich wyników sprzedaży pozostaje „ambitna”. Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego. Wystarczająco dobrze robią to już wydawcy, na prawo i lewo szafując tym niewygodnym – ni to szlachetnym, ni to pobłażliwym – sformułowaniem. Z jednej strony to wspaniale, że kobiety posiadają literackie forum, z drugiej jednak zaczynamy poruszać się w ramach szufladki: kobiety przeżywają tylko kobiece problemy, a uniwersalne – po prostu ludzkie – dylematy zostają odesłane do roli tła. Na świeczniku – jako hiperkobiece – podaje się zarówno anegdoty o bojach z rakiem, jak i kryminał, zupełnie standardowy, ale napisany przez kobietę. Trudno na tej półce odszukać powieść doprawdy obyczajową, prezentującą życie, a nie z patosem malowaną Codzienność. Po Munro sięgnąłem więc niechętnie, ulegając rekomendacji wystawionej słownie przez koleżankę oraz na piśmie przez Atwood, jedną z moich ulubionych autorek.
„Kobieta, gdy tylko się »wystroi«, umyka zrozumieniu: jest jak obraz, jak posąg, jak aktor na scenie, sobowtór podsuwający myśl o nieobecnym obiekcie, będący jej osobowością, ale nie będący samą kobietą. I właśnie to pomieszanie rzeczywistej kobiety z obiektem nierealnym, absolutnym, idealnym, jak bohater powieści, portret czy popiersie, pochlebia kobiecie”, pisze Simone de Beauvoir w drugim tomie „Drugiej płci” („Le Deuxième sexe”, 1949), jednego z kluczowych dzieł drugofalowego feminizmu.
Bohaterki opowiadań Alice Munro z całych sił przeczą tym słowom: są przyziem-ne, nieumalowane, wykazują braki w intelekcie, odwadze i urodzie. Trudno je polubić, a zadurzyć się w nich jest wręcz niemożliwe. Są w większości ofiarami, a ich nieliczne tryumfy mają zwykle prozaiczną podszewkę upokorzenia. Wydaje się, że część z tych dorosłych kobiet musiała w czasach szkolnych przeżyć jedną z TYCH traum: zsikać się w majtki pod tablicą, otrzymać anty-walentynkę z podpisami wszystkich chłopców lub – na wzór słynnej Carrie – przeżyć publicznie pierwszą menstruację.
Munro – podobnie jak Coetzee – z upodobaniem przedstawia postacie mało sympatyczne (nie tylko łamagi, ale i złośnice, fałszerki, mizantropki i frygidy), ale udaje się jej wyłuskać z ich życia te momenty, za które w ogóle ceni się egzystencję. To te chwile, które nasączają się blaskiem wraz z upływem czasu i doświadczenia. Oglądane z perspektywy lat nie wydają się już błędami lub poniżeniami, wręcz przeciwnie: zaczynają roztaczać aurę prostoty, atmosferę nieodwołalności, dziwnie poważnej, jak na bieg ludzkiego żywota, zazwyczaj dość komediowy. Choćby z powodu tej poetyckiej jakości warto poświęcić parę wieczorów na przykład zbiorowi opowiadań „Kocha, lubi, szanuje…”, wypuszczonego jako część wymownie zatytułowanej serii „Własny pokój” w bardzo estetycznej edycji Wydawnictwa Dwie Siostry. Trudno wybrać faworyta z kompilacji dziewięciu świetnych, intymnych historii, ale moje ulubione to chyba „Wiszący most” i „Pokrzywy” – nostalgiczne baśnie o dziecinnym wybranku serca odnalezionym po latach i o miłości napotkanej w najmniej spodziewanym momencie.
Alice Munro – ,,Meble rodzinne”
Również „Meble rodzinne” łatwo zagięły na mnie parol. Opowiastka jest wyraźnie stylizowana na pisarstwo Amerykanek lat 50. i 60. XX wieku (ich nazwiska znajdziecie trochę niżej) i w tym samym duchu napisane zostały także obszerne fragmenty innego zbioru: „Zbyt wiele szczęścia”, gdzie na uwagę zasługuje szczególnie dziwaczny wyjątek w horyzoncie prozy Munro: historia na poły libertyńska. Tajemniczy pan Perversey zaprasza do swojego domu młode kobiety i każe nagim konwersować z nim lub czytać mu poezję, ale opowiadanie pisane jest oczywiście z punktu widzenia jednej z „ofiar”, która zapamiętuje przede wszystkim dotyk pluszowego fotela na ciele, sensację taktylną, która nieodwołalnie spaja się we wspomnieniu z bukoliczną poezją czytaną Perverseyowi. Nie będę zdradzał dalszych losów dziewczyny wmanipulowanej w tak subtelną grę, szczególnie że każde opowiadanie w tym zbiorku to po prostu mikropowieść, zwłaszcza tytułowe – rozbudowana psychologicznie relacja z dzieciobójstwa.
Alice Munro – ,,Kocie oko”
Jeśli tworzyć jakiś kontekst dla opowiadań Munro, to faktycznie najwygodniej odwołać się do Margaret Atwood, a jeszcze precyzyjniej do jej „Kociego oka”. Tam jednak, gdzie Atwood opisuje świat z perspektywy A, Munro zawsze przybierze pryzmat B – przeciwny. Tak jest na przykład we wstrząsającym opowiadaniu „Dziecięce igraszki”, gdzie czytelnik zmuszony jest za sprawą pierwszoosobowej narracji przyjąć punkt widzenia dziewczynki, która brzydzi się niepełnosprawną koleżanką i z uporem paranoika podejrzewa ją o diaboliczne spiski. Trudno o bardziej udane przeniesienie zimnowojennych lęków do świata dzieci. Konkluzja? Jeśli proza kobieca, to tylko taka – niekoniecznie płciowa, raczej na wskroś ludzka.
tekst | Filip Szałasek