Filmowe podróże w czasie, czyli bliskie spotkania I stopnia

Bliskie spotkania I stopnia, czyli filmowe podróże w czasie

Podróże w czasie są jak apokalipsa zombie. Jeśli się wydarzą, to właśnie popkultura pomoże odpowiedzieć na pytanie, jak żyć gdy SF właśnie stało się realne.

Podróże w czasie w kinematografii

Podobno fajnie opowiedziana fizyka jest ciekawsza niż science fiction. Istnieje jakaś jej odmiana dotycząca podróży w czasie, ale to temat rzeka. Tunele i paradoksy, spoilery życia, uniwersa czasowe, światy możliwe… Pełne zanurzenie w zdroju nauki to cały dzień układania poglądowych diagramów ze słomek. Lato jest, szkoda czasu, lepiej pooglądać filmy i seriale. Tam ci, którzy zajmują się praktyką teoretyczną, jak Dr Emmet Brown, objaśnią, co czyha na śmiałków.

Choć są i tacy Doktorzy (że niby Kto?), którzy Czasem po prostu władają i tyle. Pewnie dopiero Christopher Nolan w „Interstellar” ostatecznie opowie, jak to będzie wszystko wyglądało. Do tej pory jest tak, że zwykli podróżnicy po prostu mierzą się z tym, co ich tam/wtedy spotyka, żeby jak Slidersi z serialu przy odrobinie farta wrócić do domu. Tak jak zawsze, najlepiej jest działać jak Bruce Willis: mimo bólu głowy po wyjściu z wehikułu czasu, zawinąć rękawy i ingerować. Jemu gdzieś się zgubił „Przewodnik dla podróżników w czasie”, więc działa jakby jutra, wczoraj i dzisiaj nie było.

I fajnie, bo zawsze są przy tym wybuchy i strzelaniny. Ale on też wie, że problemy nie do przejścia pojawiają się dopiero, gdy wojażer gdzieś tam na trasie spotka samego siebie. Od poradników, jak przetrwać zombie apokalipsę, aż półki jęczą. Ale jak przetrwać urocze tête-à-tête z samym sobą? Jak spotkać samego siebie tu, tam i siam, i przeżyć?

„NIGDY NIE RÓB WCZORAJ TEGO, CO MASZ ZROBIĆ JUTRO”

Taką prawdę głosi Regulamin Czasu w opowiadaniu „Wszyscy wy zmartwychwstali” Roberta A. Heinleina. Klasyka, więc ma mocną legitę. Czyli w sumie, w przeszłości będąc, faktów nie należy uprzedzać, a sobie samemu zdradzać tego, co się wydarzy. Najlepiej trzymać się od siebie z daleka albo nie patrzeć sobie w oczy, jak Doc Brown z roku 1985 temu z roku 1955. Można ewentualnie podać sobie śrubokręt ze skrzynki z narzędziami i pogwarzyć o pogodzie, ale nic więcej.

Albo jak Hermiona w „HP i Więzień Azkabanu” (odc. 3), w przeszłości schodzić sobie z drogi i przemykać chyłkiem na jeszcze więcej zajęć w Hogwarcie. No, ewentualnie można rzucić okiem, jak z tyłu prezentuje się własna fryzura. Gdy jednak dojdzie do spotkania, możliwe są co najmniej omdlenia albo – jeśli jakieś szalone pomysły o wspólnej podróży w czasie powstaną w głowie – to, co dzieje się z tym złym kolesiem w „Strażniku czasu”. Ogólnie wesoło może nie być.

seksowna kobieta z papierosem w ręku„WŁASNE JA NIGDY NIE MOGĄ SIĘ SPOTKAĆ”

Wszechświat jest w stanie dopuścić do współistnienia dwóch identycznych egzemplarzy w jednym czasie, ale ich spotkanie może przynieść katastrofalne skutki – oto rozwinięcie powyższego prawidła. Wybaczcie patos, ale wychodzi na to, że dwie Weroniki nigdy nie staną oko w oko na krakowskim Rynku. Ale co by było, gdyby? Odpowiedź podsuwa, nomen omen „Koniec świata” (2006, R. Kelly).

Tu Serpentine (Bai Ling) rozważa konsekwencje, a niedaleko dwóch Tavernerów wznosi dłonie, by zaraz przybić sobie piątkę… Tymczasem niezawodny Boxer Santaros (Dwight „The Rock” Johnson) odpowiada bez ogródek, że w chwili gdy ja i ja się spotkają, czwarty wymiar (czyli czas) zapadnie się w sobie. Okrasza swą odpowiedź soczystym przekleństwem, którego nie wypada cytować w żadnym z wymiarów. Czyli ustawka ja+ja, tu i teraz wcale nie skończy się lepiej niż jej wersja w przeszłości.

dwóch mężczyzn przy kolacji

„JUŻ JEST WCZEŚNIEJ, KIEDY MYŚLISZ”

Podobno dobrze wyjść za założenia, że jutra nie będzie. W sumie to zależy dla kogo. Dla starszej wersji wędrującej ku przeszłości to już „wczoraj”. I tak już jest wcześniej, kiedy myślisz – znowu (i to nie jest błąd składniowy) podsuwa Heinlein. Może lepiej wcześniej niż później? W „Looperze” dwóch Joe zamawia na obiad dokładnie to samo, ale nie jest to wstęp do wymiany anegdotek. Stary Joe (Willis) nazywa młodszego (Gordon-Levitt) „smarkaczem”, a ten w odpowiedzi doradza, by starszy zrobił to, co robią starzy ludzie, i po prostu wziął i umarł. Choć obaj są cali, nie ma czasu na sentymenty.

Nie wiadomo, o co zapytać tę wersję z przyszłości, bo samo jej przybycie to już największy z możliwych spoilerów w życiu. To lista wszystkich przegapionych okazji w załączniku. To spełnienie najskrytszych… rozczarowań, bo żadna z możliwych wersji nie będzie tą, którą sobie teraz wyobrażamy. Poza tym nikt nie ma ochoty na wykład motywowany tekstem: „Jestem z przyszłości, więc się mnie słuchaj, gówniarzu”. Reasumując: jest to kolejna wersja ogólnej masakry.

twarz mężczyzny

LONG LIVE AND PROSPER

Wizja Smitha jest całkiem zabawna, ale gdyby zmienić perspektywę i zapytać, czym byłaby wizyta starszego Kevina dla tego jedenastoletniego (oby nie samego w domu)? To mógłby być koszmar niczym wejście Saxegaarda. Okej, to geektalk, więc wyjaśnijmy, kto zacz. To postać z komiksu duetu Rosiński-Van Hamme, kultowy klasyk w serii o Thorgalu Aegirssonie. Ważne, że spotkanie z nim oznacza szok i przerażenie, i może sprawić, że wąż Uroboros (odpowiedzialny za zapętlanie czasu) połknie własny ogon.

Morał z historii o Saxegaardzie jest taki, że ujrzenie własnego odbicia w lustrze czasu może sprawić, że pętla czasu się domknie. A to zazwyczaj nie oznacza happy endu. No, chyba że chodzi spotkanie dwóch Spocków w różnym wieku (jak w „Star Treku” J.J. Abramsa). Ci z wrodzonym sobie spokojem konfrontację przyjmą na zimno i wymienią tylko te niezbędne informacje. A potem nawzajem życzyć sobie będą długiego życia w dostatku.

grupa ludzi z identyfikatorami

WSZYSTKO WOLNO!

Fizyk Igor Nowikow postawił niegdyś tezę, która stanowi, że paradoksy podróży w czasie w ogóle nie mają racji bytu. Linia czasu jest jedna, a ingerencja w przeszłość nie zmienia teraźniejszości i przyszłości, bo nie otwiera równoległych uniwersów. Więc w sumie bliskie spotkanie I stopnia w przeszłości żadnemu „ja” nie przynosi szkody, bo zmieści się w sekwencji wydarzeń. Czyli mówiąc krótko: można wszystko. Konfrontacja z młodszym sobą może co najwyżej być nie-przyjemnym zaskoczeniem dla jednego z ja. Tak jak w hipotetycznej sytuacji, którą w „Comic-Con. Epizod V: Fani kontratakują” przytacza Kevin Smith.

Cytat długi, ale wart czasu i kursywy: Poszedłem dziś na panel o Batmanie. Za kulisami nagle słyszę: „Cześć, pajęczy przyjacielu!”. Ja pier***, to Stan Lee! Gdybym mógł cofnąć się w czasie i powiedzieć 11-letniemu sobie, że pewnego dnia nie dość że będzie jeździł na Comic-Con, to będzie to robił co roku, aż zacznie go witać sam Stan Lee… 11-letni ja odparłby pewnie: „Dlaczego tak się roztyliśmy? Co się stało? Przestań jeść. Przecież widać, że coś tu nie gra. Co mnie obchodzi Stan Lee? Co ty jesz? To straszne. Cofnąłeś się w czasie, żeby pokazać mi coś takiego?”. A potem próbuje mnie zabić, zresztą skutecznie, wyrasta na szczupłego Kevina Smitha i zostaje prezydentem. Słodko, co?

komiks

UMIESZ LICZYĆ, LICZ NA SIEBIE

Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości czeka ktoś taki jak dorosły Jolan Thorgalson (tym razem z odcinka „Korona Ogotaia”, również z serii Thorgalu). Nie wdając się w szczegóły, ów Jolan z przyszłości to taka starsza wersja, która przybędzie na wezwanie młodziaka z teraźniejszości w sytuacji, która wymaga interwencji w czasoprzestrzenne kontinuum. Nie zawaha się, lecz stanie w blo-ku startowym i wyruszy z pomocą „młodszemu bratu”. Powie, że z tego, co się dzieje, nic nie rozumie, ale to żaden problem. I nie będzie pouczał. Obieca, że naprawi problemy z przeszłości i zrobi to.

Przy okazji sprawi również, że teraźniejszość wskoczy na właściwe tory. A na nasze „Liczę na ciebie!” odpowie: „To dobrze, bo zawsze najlepiej liczyć tylko i wyłącznie na siebie”. Trochę paradoksalnie rysują te zasady, bo ostatecznie nie wiadomo, czy lepiej przybijać ze sobą samym piątkę, czy trzymać się z daleka na kilometr. Jedno jest pewne: bohater tu, tam i siam może liczyć tylko na siebie. I tak oto znowu wychodzi na to, że trzeba być jak Bruce Willis. Czyli, dziś jest pierwszy dzień reszty twojego życia, pamiętaj. Remake’u ani wersji drugiej poprawionej życia raczej nie będzie, i tak dalej. No właśnie: właściwie to co z ciągiem dalszym?

Zobacz też: Fantastyczny „The Flash” już na HBO Max! [recenzja]

Fantastyczny „The Flash” już na HBO Max! [recenzja]

5/5 - (1 vote)

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News