Osobowość na talerzu. Kim są zwierzęta, które zjadamy?

Rysunek przedstawiający kaczkę, krowę, kozę i kurę

W świadomości większości ludzi, niektóre zwierzęta funkcjonują jako dania, serwowane na obiad lub kolację. Barbara J. King, postanowiła pokazać wszystkim, że to żywe istoty posiadającej osobowość, emocje i inteligencję.

Osobowość na talerzu. Kim są zwierzęta, które zjadamy? to książka, którą powinien przeczytać każdy, komu nie są obojętne losy zwierząt. Została ona wydana nakładem wydawnictwa W.A.B. a przed Wami jej fragment, który mamy nadzieję, zachęci do dalszej lektury.

Cytat na niebieskim tle

Nigdy nie wątpimy, że zwierzę, które zachowuje się jak głodne, jest głodne. Jaki jest więc powód, aby nie wierzyć, że słoń, który wydaje się szczęśliwy, jest szczęśliwy?
Carl Safina, Beyond Words: What Animals Think and Feel

Mięso z grilla (nyama choma w suahili) nieustannie wjeżdżało na stół. Krojone przed nami wieprzowina i kurczak wyglądały znajomo, królik i dziczyzna nieco mniej. Wół i zebra? W naszych oczach były egzotyczne.

Pewnego chłodnego wieczoru 1986 roku w Nairobi moja matka Elizabeth, ciocia Barbara, po której mam imię, jeden z moich najbliższych przyjaciół Jim i ja wybraliśmy się do restauracji Carnivore. Zaprowadzono naszą grupkę na patio. Z początku martwiłam się, że zmarzniemy, ale jakże kusząca wydawała się myśl zjedzenia kolacji pod kopułą ciemnego nieba! Obsługa przyniosła nam nawet piecyki, aby nas rozgrzać.

„Kelnerzy jeden za drugim wnosili mięsa nabite na wielkie szpikulce”, opisała moja matka tę noc w swoim dzienniku podróży, małym notesie, o który teraz, po jej śmierci, troszczę się, podobnie jak o inne pamiątki po niej. „Przynosili spore kawałki lub odcinali je z wielkich połci mięsa, w sumie 10 rodzajów”. Jestem pewna, że jedliśmy również antylopę. W Carnivore w Nairobi podawano kiedyś kudu i pozostaje ono w menu w filii w Johannesburgu w Południowej Afryce. Mimo że kenijski rząd zakazał podawania dziczyzny, strusie i krokodyle do dziś pojawiają się na stołach Carnivore w Nairobi.

W 1986 roku mieszkałam kilka godzin jazdy samochodem na południe od stolicy Kenii, na terenie Parku Narodowego Amboseli, w pobliżu granicy z Tanzanią. Z mojego podwórka, na które często zaglądały gnu i zebry, a czasami także słoń, rozpościerał się widok na wielkie i piękne wulkaniczne szczyty Kilimandżaro. W Carnivore świętowałam krótki urlop w połowie czternastomiesięcznej pracy polegającej na obserwacji małp. Mój projekt koncentrował się na tym, w jaki sposób młode pawiany podczas wędrówek po sawannie z rodziną i członkami stada uczą się, które owoce, trawy i bulwy są jadalne. Dla absolwentki antropologii przeprowadzenie tych badań w Amboseli było spełnieniem marzeń. Fascynowały mnie nie tylko naczelne (ich badanie finansowała Narodowa Fundacja Naukowa), ale także mieszkające na terenie parku słonie, lwy, bawoły afrykańskie, strusie, guźce i stada marabutów. Kiedy tylko mogłam ukraść troszkę czasu, obserwowałam je dla samej przyjemności patrzenia. Siedzenie w bezruchu i próby domyślenia się, kto jest czyim przyjacielem lub rywalem albo co znaczą dźwięki zwierząt i język ich ciała, okazywało się czystą radością. W nieliczne wolne dni, kiedy nie jechałam do Nairobi, żeby skserować i wysłać pocztą do domu wyniki badań (w tamtych czasach nie było skanerów i mejli!), napawałam się tym, co afrykańskie równiny mogły mnie nauczyć.

A jednak w Carnivore, siedząc na świeżym powietrzu z bliskimi, którzy odbyli dwudziestodwugodzinny lot liniami Pan Am z Nowego Jorku, żeby mnie odwiedzić, zachwyt i poczucie związku z innymi zwierzętami znikło. Nie widziałam zwierząt na talerzach przed nami, widziałam (i czułam) mięso – a także okazję do kulinarnej przygody ze zwierzętami, która stanie się świetną historią do opowiedzenia w domu.

W mózgu przełączał mi się niewidzialny pstryczek, z którego istnienia nie zdawałam sobie sprawy, w związku z czym nie mogłam się nad nim zastanowić: Barbara, zapalona obserwatorka zwierząt, stawała się Barbarą, żarłoczną pożeraczką zwierząt. Dziś to wspomnienie sprawia, że ​​czuję się nieswojo, szczególnie że z entuzjazmem pochłaniałam osobniki tych samych gatunków, które uwielbiałam obserwować w Amboseli.

Oczywiście wieczór w Carnivore to nie pierwszy ani ostatni raz, kiedy robiłam coś takiego. Ile było zwierząt przez te wszystkie lata, mieszkających w oborach czy oceanach, którym z przyjemnością się przyglądałam i o których czytałam, a potem je zjadłam? Ten szczególny dualizm przychodzi naszemu gatunkowi łatwo. Podczas zwiedzania Yellowstone, parku narodowego o powierzchni prawie miliona hektarów, rozlewającego się przez granice Wyoming, Montany i Idaho, moją główną pasją jest oglądanie bizonów. Razem z mężem godzinami obserwujemy, jak masywne w kłębie samce niezbyt subtelnie przystawiają się do samic – lub walczą o nie z ogromnymi rywalami. I jak samice fukają na młode, które odbiegają od matek, żeby brykać na łące. Raz, kiedy jechaliśmy samochodem przez dolinę Lamar, otoczyło nas stado bizonów składające się z ponad stu osobników. (Zbliżanie się do dzikich bizonów jest błędem, ponieważ może się to skończyć podrzuceniem w powietrze za pomocą ostrych rogów i śmiercią; podczas tamtego spotkania bizony wolały spokojnie nas minąć). Zazwyczaj patrzymy z wnętrza samochodu stojącego w wężyku aut innych entuzjastów dzikich zwierząt. Jeśli zdarza się nam wpaść na obiad do parkowej restauracji, aby porozmawiać o tych majestatycznych zwierzętach i pokazać sobie ich zdjęcia, w menu nieustająco można znaleźć dania z ich hodowlanych braci i sióstr. Zawsze wybieramy makaron.

Podczas innej wyprawy, gdy opuszczaliśmy Park Narodowy Everglades na południu Florydy, jechaliśmy drogami przecinającymi wspaniały ekosystem tych terenów. Mijaliśmy znaki zachęcające do odwiedzenia rodzinnych firm, które zachwalają wycieczki ślizgaczem: Zobacz piękne aligatory rano! Rozkoszuj się „krokonuggetsami” w południe! Tego rodzaju rzeczy – nazywam je naszym „osobliwym dualizmem” w relacjach z innymi zwierzętami – są wszędzie. Miłośnicy wielkich akwariów podziwiają mackowe piękno ośmiornicy, najmądrzejszego bezkręgowca na planecie, a potem zamawiają na obiad grillowane ośmiorniczki. Rodzice czytają swoim dzieciom przed snem bajki z udziałem słodkich kurek lub rezolutnych świnek zaledwie kilka godzin po tym, jak podali im na kolację kurczaka lub wieprzowinę.

Psycholog Hal Herzog zatytułował swoją książkę o naszych relacjach z innymi zwierzętami Some We Love, Some We Hate, Some We Eat [Niektóre kochamy, niektórych nienawidzimy, niektóre jemy] i umieszcza w niej takie zdanie: „Postawy ludzi wobec innych gatunków, co nieuchronne, są niespójne i pełne paradoksów”. Kochamy psa i jemy świnię lub kochamy bizona i jemy bizona. Kim właściwie są ci, przez których targają nami takie sprzeczności? Najnowsze odkrycia z zakresu antropologii, psychologii i zoologii mogą pomóc rozwiązać ten problem, pokazując, w jaki sposób zjadane przez nas zwierzęta – dla jednych będą to ośmiornice lub szympansy, dla wielu innych kurczaki i kozy – myślą, czują i wyrażają swoją indywidualność. Kogo my jemy?

Ta książka nie jest próbą sklasyfikowania zwierząt według jakiejś abstrakcyjnej miary, która wskazywałaby inteligentne, czujące istoty. Nie jest też poradnikiem, kogo jeść, a kogo nie. Przeciwnie. To zaproszenie, aby dokładnie zobaczyć, kogo właściwie mamy na talerzu, i zrozumieć nasze związki ze zwierzętami, które świadomie i intencjonalnie – choć inaczej – doświadczają świata. Związki te łatwo przeoczyć w naszym świecie, ponieważ większość z nas spotyka zjadane zwierzęta jako pakowane próżniowo produkty w sklepie spożywczym. „Zapominanie, a przede wszystkim niewiedza – na tym polega przemysłowy łańcuch pokarmowy”, pisze Michael Pollan w The Omnivore’s Dilemma [Dylemacie wszystkożercy]. Jak jednak zobaczymy, chodzi nie tylko o przemysłowy łańcuch pokarmowy. Warto bliżej przyjrzeć się wszystkim, których jemy, niezależnie od drogi, jaką pokonali, nim trafili na nasz stół.

Kiedy piszę o zwierzętach, czytelnikom moich artykułów i tekstów na blogu zdarza się zakładać (i twierdzić), że mam ukryty cel: głęboko pragnę, aby wszyscy zostali wegetarianami, albo lepiej – weganami. Choć to założenie jest błędne, zasługuje na przemyślaną odpowiedź.

„Więcej roślin i mniej mięsa”. Ta rada, którą w kółko słyszymy, jest kluczowym krokiem w kierunku poprawy zdrowia naszego, naszej planety oraz dobrostanu zwierząt. Na podstawie sprawozdania Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Środowiska (United Nations Environment Programme, UNEP) z 2010 roku ONZ zaleca zredukowanie w naszej diecie białek pochodzenia zwierzęcego na rzecz pokarmów roślinnych „w celu znaczącego zmniejszenia degradacji środowiska”. Dla UNEP-u głównym problemem (poza kwestią paliw kopalnych) jest hodowla i przetwarzanie zwierząt gospodarskich, ponieważ karmi się je ponad połową światowych upraw i poi nieprawdopodobną wręcz ilością wody. UNEP wyraźnie zaleca, abyśmy nie tylko postarali się zmniejszyć zużycie zasobów i inne negatywne skutki rolnictwa przemysłowego, ale także byśmy zmianę zaczęli od siebie i zmodyfikowali dietę.

Organizacja Narodów Zjednoczonych nie jest jedyna. W Stanach raport Komitetu Doradczego do spraw Żywności z 2015 roku naciska na ograniczenie spożycia soli, tłuszczów nasyconych, a zwłaszcza cukru, a następnie dodaje niespodziankę: dieta wegetariańska jest wzorowym przykładem zdrowego odżywiania. Dietetyczni aktywiści, globalni i lokalni, powtarzają te zalecenia, prawdopodobnie najbardziej znane ze wszystkich jest proste hasło Michaela Pollana: „Jedz prawdziwe jedzenie. Nie za dużo. Głównie rośliny”.

Mam zamiar iść za radą Pollana. Z ośmiu rodzajów zwierząt opisanych w tej książce – owadów, ośmiornic, ryb, kur, kóz, krów, świń i szympansów – jem jedno: ryby. A dokładnie – po części ze względu na skomplikowaną historię choroby, która obejmuje walkę o odzyskanie zdrowia po niedawnej chemoterapii i radioterapii – co jakiś czas jem konkretne gatunki ryb. Zbierając materiały do rozdziału o owadach, celowo skosztowałam świerszczy i koników polnych, no i jak każdy połknęłam sporo owadów, które przypadkowo wpadły mi w usta podczas jazdy albo schowały się w produktach rolnych (zobaczcie rozdział pierwszy). Czy w przyszłości skosztuję więcej dań z owadów? Nie jestem pewna. Zgodnie ze stanem wiedzy i pamięci nigdy nie jadłam ośmiornicy, kozy ani szympansa, kiedy zaproponowano mi małpie mięso w restauracji w Gabonie, poprosiłam o kurczaka. Tej „wymiany” (odmowy zjedzenia ssaka naczelnego podobnego do mnie i zjedzenie ptaka mniej podobnego do mnie) dokonałam w 1984 roku. Kur, krów i świń nie jem już od ponad pięciu lat.

Z powodów, które z jednej strony obejmują zdrowie środowiskowe, a z drugiej zwierzęcą zdolność odczuwania, zmniejszenie spożycia mięsa to znakomity i konieczny cel. Wiele ścieżek – od weganizmu i wegetarianizmu po ludzi, którzy decydują się jeść więcej roślin i ograniczyć ilość mięsa – może nas zaprowadzić w tym kierunku. (Bardziej szczegółowo analizuję tę postawę w posłowiu).

Użyłam terminu „zwierzęca zdolność odczuwania”. Ale co to znaczy? Co rozumiem przez inteligencję, emocje i osobowość, gdy piszę o zwierzętach innych niż ludzie? Behawioryści zwierząt z pewnością nie mówią jednym głosem, gdy precyzują te terminy – to znak, co chcę podkreślić, żywej debaty, która stanowi część zdrowego fermentu naukowego, a nie ogólnego bałaganu. Najlepszym wyjściem jest więc skorzystanie z jasnych definicji istniejących w szerokim użyciu. Znakomicie przedstawił je Carl Safina na początku swojej książki Beyond Words: What Animals Think and Feel [Poza słowami. Co zwierzęta myślą i czują].

Wrażliwość jest zdolnością odczuwania wrażeń takich jak przyjemność i ból.

Poznanie jest umiejętnością postrzegania i zdobywania wiedzy oraz rozumienia.

Myśl jest procesem rozważania czegoś, co zostało postrzeżone. Jak sugeruje ta definicja, a podkreśla również Virginia Morell w swojej książce Animal Wise: The Thoughts and Emotions of Our Fellow Creatures [Mądrość zwierząt. Myślenie i emocje naszych bliskich stworzeń], myślenie nie zależy od języka.

Do powyższych Safina dodał w korespondencji mejlowej ze mną jeszcze jedną:

Emocje to coś, co czujemy w związku z tym, co postrzegamy.

Safina podkreśla, że w świecie zwierząt ​​skala doznań nie jest taka sama. Nie powinniśmy się spodziewać, że wrażliwość ośmiornicy jest podobna do wrażliwości szympansa albo że inteligencja świń przypomina inteligencję krów – czy że jakakolwiek nieczłowiecza inteligencja będzie identyczna z naszą.

Osobowość jest kolejnym kluczowym terminem. Nie chodzi tu o zdolność kury do zjednania sobie ludzi i zauroczenia ich – z wyjątkiem sytuacji, co zobaczymy w rozdziale czwartym, kiedy to robi! Ogólnie jednak osobowość odnosi się do niezmiennych sposobów, w jaki jednostka czuje, myśli i postępuje w zakresie par zjawisk takich jak ekstrawertyzm i introwertyzm lub ugodowość i upór.

Pewni psychologowie przeciwstawiają sobie biologicznie zakorzenione usposobienie i osobowość, która postrzegana jest jako bardziej otwarta na zmiany ze względu na to, czego zwierzę doświadcza w życiu. Z kilkoma zaledwie wyjątkami termin „osobowość” świetnie sprawdza się w tej książce, o ile pamięta się, że wspomniane stosunkowo niezmienne wzorce mogą wynikać z połączenia doświadczeń życiowych i wrodzonych czynników genetycznych. Dodaję osobowość do swoich rozważań, ponieważ postrzeganie zwierząt jako jednostek, które mogą różnić się od siebie usposobieniem i zachowaniem, jest innym sposobem – oprócz obserwacji ich inteligencji i zdolności odczuwania – w jaki możemy się przygotować na to, aby zobaczyć złożoność życia zwierząt.

Potrzeba trzeźwego spojrzenia jest głównym przesłaniem, jakie mi przyświeca: dostrzeżenie zwierząt, które uznajemy za jedzenie, wymaga wysiłku, ale się opłaca. Mimo że miliardy anonimowych zwierząt lądują na rodzinnych i restauracyjnych stołach, inne zwierzęta czują i czasem cierpią, uczą się i czasem kochają, myślą i czasem rozmyślają. Ich życie ma dla nich znaczenie i powinno mieć znaczenie także dla nas.

Barbara J. King (tłum. Adam Pluszka)

Jeśli zaciekawiło Was wprowadzenie, więcej informacji na temat książki znajdziecie tutaj.

Książka osobowość na talerzu

5/5 - (1 vote)

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News