Emika: Przed Facebookiem też byłam artystką

Blondynka w czarnej bluzce z siateczki

Brytyjska kompozytorka i Dj-ka o czeskich korzeniach definitywnie określiła kierunek własnej kariery w 2011 roku, gdy w jednym z wywiadów porównała swoją muzykę do jagód, stwierdzając: „Patrzysz na nie i widzisz, że są ciemne, purpurowe i tajemnicze. Natomiast, gdy je zjesz, zdajesz sobie sprawę z tego, że nie są tym, na co wyglądają”.

Taka jest właśnie Emika. Patrząc na okładkę jej nowej płyty „Klavirni”, można stwierdzić, że dostaniesz mocnego kopa, włączasz odsłuch albumu i słyszysz delikatne dźwięki fortepianu. Ewidentnie w jej świecie nic nie jest tym, na co wygląda.

Masz doświadczenie zarówno z muzyką klasyczną, jak i klubową. Jak przez to postrzegasz występy? Jak można „tłumaczyć” muzykę na wy­stęp na żywo?


Przez ostatnie lata starałam się zadowolić swoją publiczność. Czułam, że jako kompozytor muszę ją „obsłużyć”, uwieść i usatysfakcjonować. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy następną fazą w mojej pracy nie będzie rzucenie wyzwania ludziom. Nigdy tego nie robiłam. Teraz zamiast cho­wać się za swoją muzyką, chcę się wypowiedzieć. Ludzie mówią: „To jest laptop, to nie jest DJ-ka. To ma być występ na żywo, a ty grasz muzykę innych ludzi”. Kocham to, ten proces, kiedy ludzie próbują zrozumieć, ka­tegoryzować. Czasem łatwo jest zapomnieć i myśleć, że są żelazne zasady, że w muzyce coś jest słuszne i niesłuszne: właściwy i niewłaściwy dźwięk, dobry i zły mix, ale tak naprawdę nie ma czegoś takiego.
Widownia tworzy takie granice i kategorie. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że nieważne co robię i gdzie, koniec końców to wszystko jest jednością, jed­ną muzyką.

Kto miałby to oceniać?

Dokładnie! Nie ma zasad, to jest wolna amerykanka, wszyscy na wszyst­kich! W muzyce lubię tradycyjne rzeczy: melodię, beat, groove, bo to bar­dziej dotyczy emocji niż edukacji. W sztuce awangardowej musisz rozu­mieć myślenie, które stoi za dziełem, żeby wiedzieć czemu siedzisz i dwie godziny słuchasz nagranych dźwięków helikoptera. Nie musisz być tak wytrenowany, żeby rozumieć muzykę.

Jakie jest miejsce artysty pomiędzy przemysłem, edukacją a widownią?

Ciekawe pytanie. Nie jestem pewna, czy w przemyśle jest zbyt dużo miej­sca dla artystów. Dlatego zdecydowałam założyć się swój własny label. Stworzyć dystans pomiędzy moim małym biznesem a przemysłem. Teraz chodzi o to, żeby mieć duży koncert, być w top 10, mieć 100 tysięcy laj­ków. Właśnie takie przemysłowe koncepty utknęły w umysłach artystów. Zawsze tak sobie myślę, że przecież przed Facebookiem też byłam artyst­ką. Nawet zanim publikowałam swoje nagrania też byłam artystką. Każdy teraz jest wolny. Może znaleźć swoją widownię, robić, co chce. I co z tego, skoro artyści w całej tej wolności zapomnieli, dlaczego robią to, co robią. Brakuje jakiegoś ducha w tym przemyśle.

Gdybyś miała wehikuł czasu, gdzie byś się przeniosła? Z kim chciałabyś tworzyć albo występować?

Chciałabym spotkać kompozytora Antona Brucknera. Zastanawiam się, czy czuł się podobnie jak ja teraz? Czy to jest zawsze ta sama walka, ta sama praca? Chciałabym zapytać go, co działo się w jego głowie i w życiu, kiedy komponował. W szczególności, gdy tworzył IX symfonię. Studiuje dużo historii muzyki, ale tak naprawdę nigdy nie wiem, o czym jest dany utwór. W tamtym czasach przeważnie tylko je numerowano. Nigdy nie można być do końca pewnym, o co chodziło kompozytorowi. Miłość? Nienawiść? Mam wrażenie, że ten jeden utwór, IX symfonia, jest lepszy niż ostatnie sto płyt, które kupiłam w tym roku. Jedna osoba, jeden utwór… w porównaniu do setek ludzi, do mnie, robiących tylko kolejne „kawałki”.

Myślisz, że teraz inaczej słuchamy muzyki?

Jeżeli kawałek brzmi podobnie do czegoś innego, to jest dobrze. Ludzie lubią być częścią jakiejś sceny, jakiejś ekipy. Nie lubią stać samemu, nie ma takich wielkich myślicieli. Jeżeli robisz coś inaczej, ludzie piszą „ona robi coś ina­czej”. Piszą to o mnie, a ja nie robię niczego inaczej. Jak coś takiego zmierzyć? Elektronika kręci się bardziej dookoła bycia DJ-em, czyli robieniu tego, co wszyscy – puszczaniu muzyki.

Jak uciekasz od takich schematów?

Nie analizuję tego, co dzieje się dookoła mnie, patrzę w głąb siebie, pró­buję połączyć się z muzyką. Żaden z moich utworów nie jest taki sam. Każdy ma inne tempo, żaden do końca nie pasuje do drugiego, to taki inny rodzaj DJ-owania.

Czy bycie DJ-em bardzo się różni od komponowania? Wydaje mi się, że kiedyś muzyka była bardziej produktem, teraz sprzedaje się „całą osobę”?

Dokładnie. Sprzedaje się osobę, fame zbudowany dookoła niej, markę. Wszyscy teraz myślą tylko branding, branding… Bycie DJ-em jest jak bycie modelem dla swojej muzyki. Pięciu DJ-ów może zagrać te same pięć kawał­ków, a jednak każde wykonanie będzie zupełnie inne.
Jeżeli jesteś kompozytorem, wszystko musi pochodzić z ciebie. DJ po prostu naciska play i to wszystko. Kompozytor raczej tego nie zrobi. Musi stworzyć coś z… niczego. To przychodzi z ciebie.

Kiedy przychodzi taki moment, że myślisz „to jest to, stop, zrobione”?

Dla mnie to jest ten moment, kiedy słucham utworu i nie brzmi już jak mój. Trochę mnie to przeraża. Zawsze jest ten moment, kiedy moja praca nie brzmi jak moja praca, wtedy za bardzo się boję do niej wrócić. To taki dystans, kiedy słucham utworu i już nie wiem, jak jeszcze mogę go zmienić.
Czy mi się podoba, czy nie, czy chcę go wypuścić, czy nie, to inna sprawa. Skończyć muzykę to jedno, a potem pytać siebie, czy to jest dobre, czy innym się spodoba, czy to nagrać to już zupełnie inna kwestia.

Które dzieło uważasz za najbardziej „nie Twoje”?

Zdecydowanie myślę, że Dva jest kompletnie porąbanym albumem. Nigdy nie zrobię czegoś podobnego. Wtedy było mnóstwo napięcia i pasji jedno­cześnie. Jest tam tyle rzeczy. Czasem słucham albumu i zastanawiam się: „Co ja sobie wtedy myślałam? Jak ja to zrobiłam?”. Nie mam pojęcia.

Wolisz pracować sama czy z innymi ludźmi i instrumentami?

Lubię być sama, kiedy pisze. Gdy już mam podstawowy pomysł, lubię pracować z innymi muzykami. Teraz byłam w studiu nagrywać perku­sję. Dwanaście godzin szalonej pracy z inżynierami i perkusistami. Było niesamowicie. Nigdy nie wiesz, co z tego wyjdzie. Jako kompozytor znasz 50% ostatecznego wyniku, pozostałe 50% pochodzi od muzyków. To są takie różne małe rzeczy, których nie jesteś w stanie kontrolować. Z kolei w środowisku komputerowym kontrolujesz wszystko. Czasem to jest bardzo nudne. Pukam w ten komputer i nic z niego nie wychodzi.

Czyli słuchasz tego, co mówią inni, kiedy tworzysz?

Zawsze. To taka dziwna tortura, zawsze mnie to rozwala. Jestem bardzo otwarta, to wszystko do mnie dociera. Potem strasznie się staram skończyć pracę, ale cały czas myślę: „ona powiedziała to, on powiedział tamto… A pu­blika? Czego oni chcą? Co robiłam rok temu, gdzie jestem teraz, gdzie zmie­rzam?”. A potem znajduję „to coś”. Zamykam się, nie wychodzę z domu. Nie próbuj ze mną rozmawiać, kiedy taka jestem. Staję się po prostu najgorszą osobą, kiedy muszę zrobić swoją robotę. Kiedy ją zrobię, wracam do normy.

Czy czeskie pochodzenie wpływają na Twoją twórczość?

Mam czeski temperament. Kiedy jestem z Czeszkami ze swojej rodzi­ny, czuję, że jesteśmy takie same, kiedy jadę metrem w Pradze czuję: „oh moi ludzie, moje kobiety…”. Moja rodzina jest podzielona, mój ojciec jest dżentelmenem z Oxfordu, moja mama artystką z Pragi. Jestem produktem tych różnic.

Czy nie masz wrażenia, że muzyka stała się „uniwersalna”, że kiedyś była bardziej lokalna? W szczególności tu w Europie Wschodniej, gdzie w grę wchodziły tematy polityczne, ale też styl?

Myślę, że tak się dzieje na całym świecie. Jeżeli chcesz usłyszeć jakąś lokal­ną muzykę, musisz wyjechać daleko poza miasto. Jest w nas coś takiego, że chcemy się łączyć z całym światem. Nasza generacja szuka wolności i chce mieć wybór. Wszyscy, których znam, są dziko niezależni. Mam wrażenie, że poświęcamy prawdziwe przyjaźnie po to, żeby łączyć się z większą liczbą ludzi. Chyba to nas teraz kręci.

Poprzednie generacje miały swoje wielkie wojny. Myślisz, że my mamy jakieś?

To ciekawe, często o tym myślę. Nasza wojna jest przede wszystkim z nami samymi. Tworzymy cały ten międzynarodowy cyfrowy świat. Mamy go tak jak mamy nasz realny świat, nasz czas, nasze dni. Nasza wojna to przełą­czanie się pomiędzy tymi światami. Żyjemy w świecie sci-fi, tylko jeszcze nie zdaliśmy sobie z tego sprawy. Za sto lat ktoś powie, oni żyli w sci-fi, tylko tego nie widzieli.

A za te 100 lat, jak będzie wyglądała muzyka ogólnie i Twoja twórczość?

Myślę, że przyszłość to powrót do orkiestry. Czasów, kiedy było mniej so­ftware. Myślę, że będzie undegroundowa rewolucja w muzyce orkiestro­wej. Wkrótce. A ja będę wielkim dyrygentem i napiszę tony utworów na orkiestrę, prawdziwie intensywnej muzyki orkiestrowej (śmiech).

Bez laptopa?

Z laptopem.

Rozmawiał: Teodor Klincewicz
Zdjęcie: Katja Ruge

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News