Najwyższy budynek na świecie, zapierające dech w piersiach widoki i ogromne pieniądze. Dubaj wzbudza niezdrową ciekawość podszytą autentycznym podziwem. Żeby dowiedzieć się, jaki jest naprawdę trzeba z nim stanąć oko w oko.
Jako że Dubaj obrósł w wiele mitów i stał się obiektem najróżniejszych wyobrażeń, mając okazję, postanawiamy sprawdzić, jak jedno z najszybciej rozrastających się miast na świecie wygląda z bliska. Pomysł wydaje się niezły. Ciepło, potencjalnie dużo atrakcji, niezbyt daleko. Decyzja zapada bardzo szybko. Lecimy.
Sam początek wycieczki jest delikatnie mówiąc mało przyjemny. Okazuje się, że linii Qatar Airways, na którą się zdecydowaliśmy, w ogóle nie obchodzi, że mamy 24-godzinną przesiadkę w Doha i może chcielibyśmy sobie pozwiedzać. Dowiadujemy się, że nie wydadzą nam bagaży. Wszystko poleci do Dubaju i tyle. Na szczęście samo Doha robi dobre wrażenie. Wieżowce są duże, samochody drogie, centra handlowe bogate, benzyna tania. W sam raz na 24 godziny.
Około 17.00 lądujemy na miejscu. Zamiast gigantycznego lotniska Dubai International Airport (DXB) wybieramy znacznie mniejsze i zdecydowanie bardziej puste lotnisko Al Maktoum (DWC). Ma lepsze czasowo połączenie z Doha, leży znacznie bliżej naszego hotelu, a od momentu wylądowania do wyjścia z terminalu mija najwyżej 18 sekund. Nie do zrobienia na DXB.
Czas na pierwszy kontakt z miastem. Jedziemy pod Burj Khalifa. Metro jest nowoczesne, klimatyzowane, ludzie mówią po angielsku, etc. Główną bolączką są jednak tłumy ludzi gdziekolwiek się nie ruszyć. Już na stacji kolejka do kas i automatów wygląda jak zapowiedź godzinnego oczekiwania. Wykorzystujemy więc fakt, że w podróży towarzyszy nam rozgadana trzylatka. Dzięki niej przedarcie się na początek wężyka stojących staje się (nomen omen) dziecinnie proste. Generalnie metrem warto się przejechać od pętli do pętli, bo widoki są naprawdę niezłe. Poza tym to najlepszy sposób na dotarcie do wszystkich najważniejszych punktów miasta. Zbudowane jest na specjalnej estakadzie wzdłuż Sheikh Zayed Road. Gdyby szukać tu lokalnych analogii, Zayed Road przypomina trochę naszą Marszałkowską.
Pierwsze wrażenie o Dubaju przedstawia się mało oryginalnie: jest długi i cienki. Zwłaszcza długi. Z Deiry (stara część Dubaju) do Mariny odległość wynosi ponad 30 km (dla porównania: mniej więcej tyle, ile z warszawskich Kabat do Łomianek). Wszędzie trzeba poruszać się samochodem lub taksówką. Brzmi banalnie, ale okazuje się jednak dużym wyzwaniem ze względu na chaos informacyjny, który najprostsze sprawy potrafi zamienić w problemy przypominające węzeł gordyjski. Wynajęcie samochodu to wprawdzie niezły pomysł, mający sporo zalet, takich jak praktycznie darmowa benzyna czy fenomenalna sieć dróg, czasem zakorkowanych, ale zdecydowanie przejezdnych.
Nie ma jednak rozwiązań nieposiadających wad, co rzeczywistość uświadamia nam dość brutalnie. Nawet duże firmy zrobią wszystko, by brutalnie wykorzystać klienta. Nagłe i nieuzasadnione obciążenia karty kredytowej nawet trzy miesiące po oddaniu samochodu? Tak właśnie może wyglądać unikatowa pamiątka z wizyty. Najgorsze jest jednak parkowanie. Nie będzie w tym cienia przesady, jeśli powiem, że graniczy ono z cudem. W środku dnia pracującego spędzamy prawie dwie godziny(!), szukając miejsca do zaparkowania w Dubai Mall (a jest tam tych miejsc 14 000). Parking przy stacji kolejki (Monorail) jadącej wzdłuż słynnej Palmy Jumeriah do hotelu Atlantis jest zlokalizowany tak, że można na niego wjechać tylko z jednej strony autostrady i to przejeżdżając przez plac budowy. Oznaczeń nie ma oczywiście żadnych. Z kolei parkowanie w Marinie jest w zasadzie niemożliwe (może tylko w Marina Mall).
Alternatywą mogłoby być korzystanie z komunikacji miejskiej. Jednak, mimo że sprawnie zorganizowana, nie na wiele się zdaje, gdyż odległości między stacjami i głównymi punktami turystycznymi są często po prostu zbyt duże, by wygodnie docierać do nich na piechotę. Nie wspominając o tym, że komunikacja non stop opanowana jest przez dziki tłum ludzi. Tworzą go rdzenni mieszkańcy Indii, Pakistanu i Bangladeszu oraz paru turystów. Kogo w nim wypatrzymy? Głównie młodych mężczyzn bez cienia skrępowania wpatrujących się w nieliczne przedstawicielki płci pięknej. Co więcej, nachalnie przekraczających strefę przestrzeni prywatnej. Jeśli ktoś narzeka na ścisk w polskiej komunikacji, powinien wybrać się do Dubajui zweryfikować poglądy.
Subiektywny przegląd, prezentujący Dubaj w pigułce
Burj Khalifa – czyli najwyższy wieżowiec na świecie. Widoczny praktycznie z każdego miejsca. Bilet wstępu na platformę widokową należy zakupić ze sporym wyprzedzeniem, zwłaszcza, jeśli chce się wjechać w okolicy zachodu słońca, kiedy jest najlepszy moment na obserwowanie. Podziwianie panoramy miasta z tej perspektywy nie należy do tanich i wynosi około 200 złotych od osoby dorosłej. Organizacja jest jednak wzorowa. Wszystko na medal.
Children’s City – zaskakująco miłe odkrycie. Spory budynek, składający się z dużego placu zabaw z olbrzymią trampoliną i czterech pięter interaktywnych wystaw dla dzieciaków. Położony w Dubai Creek Park, który znany jest z tego, że czasem ma też czynną kolejkę linową.
Deira – dawniej komercyjne centrum Dubaju, dziś miejsce znane przede wszystkim z targowisk. Jak okiem sięgnąć – wszędzie bazary. Można kupić brylanty i sprzedać nerkę. Punkt obowiązkowy: Spice Market.
Dubai Fountain – podróbka Bellagio w Las Vegas. Trzeba jednak przyznać, że całkiem udana. Od 18.00 co pół godziny na turystów czeka show wodno-świetlno-muzyczny. Najlepszy widok znajduje się od strony Burj Khalifa, a dla klientów bogatszych – z Cafe Armani w hotelu Armani.
Dubai Mall – największe centrum handlowe świata to przestrzeń niemal niemożliwa do ogarnięcia. Gdyby Luwr miał coś wspólnego z handlem, wyglądałby właśnie tak. Wejście do każdego ze sklepów i chociaż pobieżnie zorientowanie się w restauracjach, zajęłoby lekko licząc cztery lata. Niezaprzeczalną atrakcją jest tu Dubai Aquarium, a ważną przestrogą konieczność nastawienia się na po raz kolejny trudności z parkowaniem. Dubai Mall oferuje godziny krążenia po podziemnych parkingach i prawie gotowy pozew rozwodowy. Mimo czyhających zagrożeń, trochę rekompensaty fundują wodospady, gigantyczne szyby będące częścią Dubai Aquarium, a oraz oczywiście Dubai Fountains.
Dubai Marina – prawdziwa mekka dla uwielbiających drapacze chmur. W centrum Mariny jest promenada, którą trudno znaleźć, bo prowadzą do niej gruntowe ścieżki przez place budowy. Ale jak już się tam trafi, widoki są naprawdę niesamowite –place zabaw pełne przeróżnych atrakcji, eleganckie knajpy i piękne okoliczności betonowej przyrody.
Mall Of Emirates – kryty stok narciarski w środku pustyni, który po prostu trzeba zobaczyć, żeby nie mieć wrażenia, że coś nas w życiu okrutnie omija.
Marina Walk – oficjalnie najbardziej „zachodnia” część Dubaju, nieoficjalnie po prostu stolica lansu. Ludzie przyjeżdżają tu stać w korkach po to, żeby pochwalić się swoimi samochodami. Brzmi jak żart, ale to niestety prawda. Wśród atrakcji znajdziemy sporą liczbę dobrych lokali gastronomicznych, w których można całkiem sensownie zjeść.
Palm Jumeirah – autentyczny zawód całego pobytu. Jadąc po słynnej palmie nie widać, że to palma. Inna sprawa, że ogóle nie za wiele widać. Na końcu znajduje się owiany legendą hotel Atlantis, ale mnie jakoś niczym nie owiał. Za to w kompleksie Atlantis jest przyjemny wodny park. Nie porzucając marzeń o zobaczeniu sztucznej wyspy w całej okazałości, warto wybrać się do hotelu – Marriot Harbour. Wersja dla miłośników podniebnych wojaży zakłada skorzystanie z samolotu startującego z Dubai International Airport.
Sheikh Zayed Road – jazda tą ulicą od Mariny do Bur Dubai to chyba najciekawszy punkt wycieczki. Niesamowite wrażenie robi rząd wieżowców po obu stronach drogi na odcinku od Business Bay do Dubai World Trade Center.
Ostatecznie wydaje mi się, że Dubaj to miasto, które potrafi zmęczyć każdego. W zamian nie daje nic przesadnie rewelacyjnego, wyłączając może dwie lub trzy rzeczy. Jeśli nie jest się siedzącym na milionie baryłek ropy szejkiem wożonym Rolls-Roycem między Mall Of Emirates a Dubai Mall, należy dobrze przemyśleć przylot tutaj.
tekst&zdjęcia | Kamil Cendrowski