Dietoland: Sarai Walker stworzyła „Fight Club” w wersji kobiecej

Grafika przedstawiająca muffinę

Sarai Walker stworzyła swoisty manifest XXI wieku, rozprawiając się ze światem mody, nierównościami płci, obsesją na punkcie wyglądu i brakiem akceptacji własnego ciała przez kobiety. Dietoland to pełna czarnego humoru, zjadliwa, czasami brutalna, ale interesująca diagnoza.

Plum Kettle, asystentka w redakcji popularnego pisma dla nastolatek, odlicza dni do operacji zmniejszenia żołądka. Wtedy z jej otyłego ciała uwolni się wreszcie prawdziwe szczupłe „ja” – Alicia. Alicia zrobi wszystko to, czego Plum nigdy nie mogła: będzie żyć naprawdę. Nieoczekiwanie kobieta otrzymuje dziwną propozycję: dostanie pieniądze na operację w zamian za wykonanie kilku zadań… Przed Wami fragment książki Dietoland, wydany nakładem wydawnictwa W.A.B.

Czytaj również: Osobowość na talerzu – Kim są zwierzęta, które zjadamy?

Była późna wiosna, koniec pachnącego szalonym, zielonym bzem maja, kiedy zorientowałam się, że śledzi mnie jakaś dziewczyna. Zakradła się do mojej świadomości niczym rozmyty obraz, który nagle się wyostrza. Dziwnie wyglądała: nosiła czarne glany z rozwiązanymi sznurówkami, a do tego zawsze rajstopy w jaskrawych owocowych odcieniach jak z torebki landrynek. Nie wiedziałam, czemu za mną chodzi. Gdziekolwiek poszłam, zawsze ktoś się na mnie gapił, ale to było coś innego. Dla tej dziewczyny stanowiłam nie przedmiot drwin, tylko zainteresowania. Obserwowała mnie, a potem zapisywała coś w czerwonym notesie na spirali.
Po raz pierwszy zwróciłam na nią uwagę w kafejce. Tam właśnie zazwyczaj pracowałam; siadywałam z laptopem przy stoliku w głębi i odpowiadałam na wiadomości od nastolatek. „Kochana Kitty, zrobiły mi się rozstępy na piersiach, proszę, pomóż”. Nie było im końca i zazwyczaj spędzałam tam długie godziny, popijając kawę albo miętę i udzielając porad, do których udzielania nie miałam żadnych kwalifikacji. Przez trzy lata ta kawiarnia była całym moim światem. Nie potrafiłam pracować w domu, uwięziona w czterech ścianach, gdzie nic nie odrywało mnie od ciągłego refrenu: „Kochana Kitty, Kochana Kitty, proszę, pomóż”.

Któregoś popołudnia podniosłam głowę znad układanej właśnie wiadomości i zobaczyłam przy stoliku obok tę dziewczynę. Przytupywała niecierpliwie nogą w limonkowozielonych rajstopach, a zmiętą płócienną torbę rzuciła na krzesło naprzeciwko siebie. Zdałam sobie sprawę, że już ją widziałam. Rano siedziała na schodkach przed moim budynkiem. Miała długie ciemne włosy. Odwróciła się, żeby na mnie spojrzeć – dobrze to pamiętałam. Nasze oczy się spotkały. W następnych miesiącach, kiedy jej twarz zaczęła się pojawiać w prasie i w telewizji, często przypominałam sobie tamten moment – spojrzenie przez ramię, oczy błyszczące w grubych obwódkach czarnego eye-linera.

Gdy raz zwróciłam na nią uwagę, zaczęłam ją zauważać również w innych miejscach. Kiedy wychodziłam ze spotkania Strażników Wagi, opierała się o drzewo po drugiej stronie ulicy. W supermarkecie widziałam, jak czytała informacje o wartościach odżywczych na puszce fasoli. Chodziłam ciasnymi alejkami sklepu, przemierzałam kaniony kolorowych kartoników i puszek, a ona podążała za mną i gdy tylko się na nią oglądałam, wrzucała do koszyka pierwszy z brzegu artykuł (cynamon albo gaz do zapalniczek).

Przywykłam do tego, że ludzie się na mnie gapili, kiedy zajmowałam się swoimi sprawami, ale zawsze robili to z obrzydzeniem. Nie przyglądali mi się uważnie, jak ta dziewczyna. Zazwyczaj usiłowałam wtopić się w tłum, co nie było łatwe, lecz kiedy ona mnie obserwowała, czułam się, jakby ktoś ściągnął ze mnie kołdrę i pozbawił możliwości okrycia się, tak że trzęsłam się z zimna w samych majtkach.

Któregoś wieczoru, kiedy wracałam do domu, wyczułam za sobą jej obecność, więc odwróciłam się, żeby się z nią skonfrontować.
– Śledzisz mnie?
Dziewczyna wyjęła z uszu malutkie białe słuchawki.
– Proszę? Możesz powtórzyć?
Nigdy dotąd nie słyszałam jej głosu. Spodziewałam się, że będzie wysoki i piskliwy, lecz ona mówiła z dużą pewnością siebie.
– Czy ty mnie śledzisz? – powtórzyłam, tym razem już nie tak śmiało.
– Czy ja cię ś l e d z ę? – Wydawała się rozbawiona. – Przepraszam, ale nie mam pojęcia, o czym ty mówisz.

Wyminęła mnie i ruszyła dalej chodnikiem, uważając na korzenie drzew, które przepchnęły się przez beton.

Patrzyłam, jak odchodzi, nie zdając sobie jeszcze sprawy, kim była: posłańcem z innego świata, który miał wybudzić mnie ze snu.

Kiedy myślę o swoim ówczesnym życiu, tym d a w n y m, wyobrażam sobie, że spoglądam na nie z góry jak na zamkniętą w pudełku dioramę – oto moja okolica, a ja to ubrana na czarno figurka. Moja codzienność zamykała się w promieniu pięciu przecznic od domu i tak było już od lat: poruszałam się na linii pomiędzy mieszkaniem, kawiarnią a Strażnikami Wagi. Moją egzystencję wytyczały bardzo ciasne współrzędne i to mi odpowiadało. W tamtych czasach myślałam o sobie jak o pustym onturze, który czeka, aż coś go wypełni.

Z zewnątrz, dla kogoś takiego jak ta dziewczyna, mogłam się wydawać smutna, ale wcale taka nie byłam. Codziennie zażywałam trzydzieści miligramów antydepresantu Y… Brałam go od ostatniego roku studiów. Przeżyłam wtedy incydent z pewnym chłopakiem. W tygodniach po Bożym Narodzeniu wpadłam w mroczną spiralę; cały czas przesiadywałam w bibliotece, udając, że się uczę. Biblioteka mieściła się na siódmym piętrze. Któregoś dnia stanęłam pod oknem i wyobraziłam sobie, że skaczę i ląduję na śniegu, gdzie upadek nie bolałby aż tak bardzo. Zobaczyła mnie jedna z bibliotekarek (dopiero później powiedziano mi, że płakałam) i wezwała uczelnianego lekarza. Wkrótce potem przepisano mi leki. Do Vermontu przyleciała moja matka. Razem z doktorem Willoughbym staruszkiem o siwych włosach, w kolorowych szkłach i z przebarwionym zębem) uznali, że powinnam chodzić na terapię i brać Y… Tabletki wyeliminowały smutek i zastąpiły go czymś innym – nie radością, raczej czymś w rodzaju stłumionego jednostajnego szumu słabego sygnału radiowego, którego nie dało się ani podkręcić, ani przyciszyć.

Minęło wiele lat od zakończenia studiów i terapii. W tym czasie zdążyłam się przenieść do Nowego Jorku. Nadal jednak zażywałam Y… Mieszkałam przy Swann Street na Brooklynie, na drugim piętrze starej kamienicy. Mieszkanie było długie i wąskie, ciągnęło się na przestrzał przez cały budynek, miało polerowaną podłogę z jasnego drewna i wykuszowe okno, które wychodziło na ulicę. Takie lokum, i to w popularnej okolicy, zdecydowanie nie leżałoby w zasięgu moich możliwości finansowych, ale właścicielem był kuzyn matki, Jeremy, który obniżył dla mnie czynsz. Pozwoliłby mi tam mieszkać i za darmo, gdyby matka nie wtrąciła się z żądaniem, żebym coś mu płaciła, lecz i wtedy wyznaczył niewielką kwotę. Jeremy pracował jako reporter w „Wall Street Journal”. Po śmierci żony rozpaczliwie chciał się wynieść z Nowego Jorku, a zwłaszcza z Brooklynu, bo ta dzielnica kojarzyła mu się z jego stratą. Redakcja wysłała go najpierw do Buenos Aires, a potem do Kairu. Apartament miał dwie sypialnie i Jeremy zostawił w jednej z nich swoje rzeczy, ale nie zapowiadało się, żeby kiedykolwiek miał zamiar po nie wrócić.

W mieszkaniu na Swann Street nieczęsto pojawiali się goście. Raz na rok przyjeżdżała w odwiedziny matka. Czasami wpadała też z wizytą moja przyjaciółka Carmen, choć przeważnie widywałam się z nią w kawiarni. Po rozpoczęciu swojego prawdziwego życia zamierzałam zdobyć więcej przyjaciół, urządzać proszone kolacje i częściej zapraszać ludzi na noc, ale w tamtych czasach nie żyłam jeszcze naprawdę.

Kiedy dzień po konfrontacji z tamtą dziewczyną wyszłam na ulicę, rozejrzałam się w obie strony, lecz nigdzie jej nie zobaczyłam. Ruszyłam, szczęśliwa, że nikt za mną nie idzie. Czekał mnie dzień pracy w kawiarni, ale najpierw wybierałam się na spotkanie Strażników Wagi, dokąd miałam zamiar dotrzeć okrężną drogą, żeby uniknąć chłopaków sterczących na rogu mojej ulicy, którzy często wołali za mną różne nieprzyjemne rzeczy.

Spotkania Strażników Wagi odbywały się w pomieszczeniu pod kościołem przy Drugiej Ulicy. Szary jak kamień kościółek mieścił się pomiędzy pralnią chemiczną a siłownią. Jego witrażowe okno miało kształt stokrotki. Weszłam do środka i ruszyłam spiralnymi schodami do piwnicy, gdzie przy drzwiach powitała mnie ta sama co zawsze kobieta z podkładką na notatki w ręce.
– Dzień dobry, Plum – powiedziała i skierowała mnie na wagę. – Sto trzydzieści siedem i pół – szepnęła, a ja się ucieszyłam, że ważę o kilogram mniej niż w zeszłym tygodniu.

Przy stoliku pod drzwiami wpisałam się na listę i odebrałam przepisy na ten tydzień, spiesząc się, żeby wyjść przed rozpoczęciem spotkania. Zapisałam się do Strażników Wagi lata temu i nie musiałam uczestniczyć w tych sesjach; nawet gdybym nigdy więcej nie wzięła w nich udziału, i tak na łożu śmierci potrafiłabym wyrecytować wszystkie zasady programu.

Na te poranne spotkania przychodziły tylko kobiety; większość z nich była nieco starsza ode mnie. Podrzucały na kolanach niemowlęta albo kilkuletnie dzieci. Były kluchowate po przebytych ciążach, ale nie otyłe. W ich towarzystwie czułam się o wiele większa – i o wiele młodsza. Miałam prawie trzydzieści lat, ale odnosiłam wrażenie, że w porównaniu z nimi jestem jedną z nastolatek, które pisały do Kitty. Otoczona kobietami prowadzącymi dorosłe życie, takie, jakie według mnie również powinnam prowadzić, czułam się zawieszona w czasie, niczym jakieś stworzenie pływające w słoiku z formaliną.

Weszłam z powrotem po schodach, chowając do torby na laptopa przepisy wydrukowane na grubym papierze. Miałam w domu ponad tysiąc przepisów z diety punktowej, które układałam według kategorii: przekąski, dania główne, desery i tak dalej. Po wypróbowaniu dania oceniałam je na odwrocie kartki. Pięć gwiazdek oznaczało najwyższą notę.

Starałam się być dobrym Strażnikiem Wagi, ale nie było to łatwe. Każdy dzień zaczynałam od właściwego śniadania i przekąsek, ale czasem ogarniało mnie takie łaknienie, że ręce mi drżały i nie mogłam się na niczym skoncentrować. Wtedy zjadałam coś, czego nie powinnam. Nie mogłam znieść głodu. Głodna czułam się tak, jakbym umierała.

Ponieważ nie byłam w stanie przestrzegać diety, chciałam zrezygnować ze Strażników Wagi i zafundować sobie operację odchudzającą. Zaplanowano ją na październik, do tego czasu zostało niewiele ponad cztery miesiące. Cieszyłam się, ale też przerażała mnie myśl, że moje organy zostaną pocięte i poprzekładane i że może się to skończyć różnymi komplikacjami. Operacja miała sprawić, że mój żołądek skurczy się do wielkości orzecha włoskiego; do końca życia mogłabym jeść nie więcej niż kilka łyżek pożywienia dziennie. To było w tym wszystkim najgorsze. Najwspanialsze zaś było to, że miałam tracić od pięciu do dziesięciu kilogramów miesięcznie. W ciągu roku mogłabym schudnąć ponad dziewięćdziesiąt kilo, ale nie zamierzałam posuwać się aż tak daleko. Chciałam ważyć mniej więcej pięćdziesiąt sześć kilogramów, to by mi w zupełności wystarczyło.

Kiedy wyszłam z ciemnego kościoła, mrugając w słońcu, spodziewałam się zobaczyć pod drzewem tamtą dziewczynę, ale nie było jej tam. Pospiesznie przecięłam ulicę. Nie chciałam przechodzić pod oknami siłowni, przez które mogliby się na mnie gapić zadowoleni z siebie czciciele rowerka stacjonarnego.

Do tej pory dziewczyna jeszcze się nie pojawiła, więc uznałam, że udało mi się ją odstraszyć, ale kiedy dotarłam do kawiarni, już tam siedziała. Zamiast mnie śledzić, zaczaiła się na mnie. Może chciała zbić moje zarzuty argumentem, że to ja ją śledzę.

Gdy mijałam jej stolik, gryzła skuwkę długopisu, udając zamyślenie. Zignorowałam ją i położyłam torbę z laptopem na tym samym stoliku co zawsze. Wiedziałam, że trudno będzie mi się skoncentrować, kiedy ona siedzi tuż obok mnie, ale zalogowałam się na konto, ściągnęłam nowe wiadomości i otworzyłam pierwszą z nich.

Od: LuLu6
Do: Stokrotka
Temat: przyrodni brat

Kochana Kitty,
mam ponad 14 lat. Mam nadzieję, ze mi pomożesz. W zeszłym roku moja mama wyszła za faceta, który ma na imię Larry. Mój prawdziwy tata nie żyje. Larry ma dwóch synów to moi przyrodni bracia, Evan i Troy. Strasznie się boje i nie wiem co robić. Wiele razy budzilam się w środku nocy a Troy był w moim pokoju i patrzyl jak śpię. Jak widzi, że się obudziłam to wychodzi. Ma 19 lat. Nie jestem pewna, ale chyba też mnie dotyka. Ktoregoś dnia wszedł do łazienki, kiedy brałam prysznic i zobaczył mnie nago. Powiedział, że mam fajne cycki. Powiedziałam o tym mamie ale ona mówi, że zmyślam żeby rozwiodła się z Larrym (bo go nie znosze). Co mam robić?

Pzdrwiam
LuAnne z Ohio

LuAnne była moją pierwszą korespondentką tego dnia, więc nie zdążyłam jeszcze rozruszać szarych komórek. Wyjrzałam za okno, żeby nie czuć presji migającego kursora, i zaczęłam układać w głowie odpowiedź. Kochana LuAnne, bardzo mi przykro, że Twoja mama Ci nie wierzy. Nie zasługuje na miano matki. Mamy czytelniczek Kitty często przedkładały mężczyzn nad córki; tęsknota za romansem przeważała w nich nad instynktem opiekuńczym wobec dzieci. Kusiło mnie, żeby poprosić LuAnne o numer telefonu do jej matki, żebym mogła do niej zadzwonić i powiedzieć, że jest okropnym człowiekiem. Cieszę się, że zwróciłaś się do mnie o pomoc. Jak najszybciej skontaktuj się ze szkolnym psychologiem. On lub ona pomogą Ci rozwiązać ten problem. Nie, to nie wystarczy. LuAnne zasługiwała na coś więcej, nie mogłam zwyczajnie odesłać jej do kogoś innego.

Kątem oka cały czas obserwując tamtą dziwną dziewczynę, która nie dawała o sobie zapomnieć, jak jakiś malutki robak, położyłam dłonie na klawiaturze i zaczęłam pisać, wcielając się w Kitty:

Od: Stokrotka
Do: LuLu6
Re: przyrodni brat

Kochana LuAnne
Jestem w *ogromnym* szoku, że Twoja mama Ci nie wierzy. Ja wierzę! Na Twoim miejscu na pewno zaczęłabym zamykać na noc drzwi do swojego pokoju. Jeśli nie ma w nich zamka, to przystawiaj pod nie krzesło albo inny mebel i połóż na wierzchu trochę książek lub coś ciężkiego. Jeśli Troy mimo to zdoła się dostać do Twojego pokoju, zacznij krzyczeć ze wszystkich sił. Nie zaszkodzi też, jeśli nocą będziesz trzymać przy sobie kij bejsbolowy albo coś podobnego. Masz telefon komórkowy? Jeśli tak, w razie takiej sytuacji zadzwoń pod numer alarmowy 112.
W drugiej kolejności opowiedz o wszystkim jakiejś zaufanej dorosłej osobie (mamie najlepszej przyjaciółki albo ulubionej nauczycielce), a ona Ci pomoże. Jeśli nie masz nikogo, kto zgodziłby się pomóc, będziesz musiała skontaktować się z policją. Czy wiesz, gdzie mieści się posterunek w Twoim mieście? Możesz tam pójść i wytłumaczyć komuś, co się dzieje. Powiedz, że chcesz rozmawiać z kobietą.
Cieszę się, że się do mnie zwróciłaś, LuAnne. Mam nadzieję, że ten mail doda Ci odwagi.

Ściskam
Kitty xo

Przejrzałam odpowiedź i wysłałam. Postaram się nie myśleć już o LuAnne, o drzwiach jej sypialni zablokowanych krzesłem, o przyrodnim bracie wsuwającym się pod jej kołdrę i skazującym ją na lata terapii albo i czegoś gorszego. Musiałam o niej zapomnieć, a internet bardzo ułatwiał mi sprawę – pozwalał zwyczajnie wykasować, wyłączyć człowieka. Każdej dziewczynie odpisywałam tylko raz, a jeśli znowu przysyłała mi wiadomość, zazwyczaj ją ignorowałam. Codziennie dostawałam tyle maili, że nie miałam czasu wdawać się w korespondencyjną znajomość. Aby przeżyć w tym zawodzie, musiałam wyrobić w sobie nieczułość lekarza ostrego dyżuru.

Następny mail.
Moją skrzynkę wypełniały setki wiadomości. Zanim się nimi zajęłam, chciałam zamówić lunch – jak zwykle niskotłuszczowy hummus z kiełkami na chlebie owsianym (300 punktów w diecie Strażników Wagi) – ale przy kasie stała właśnie ta dziewczyna, płaciła za koktajl owocowy. Carmen obsłużyła ją, nie wiedząc, że łączy nas niewidzialna smycz: dokąd szłam ja, tam podążała i ona.

Kafejka Carmen wyglądała jak kuchnia w stylu lat pięćdziesiątych. Miała turkusowe ściany, a na półkach stały stare jadeitowe filiżanki do herbaty. Przednia ściana była całkowicie przeszklona i roztaczał się z niej widok na Violet Avenue, po której niczym w żywym malowidle poruszali się ludzie i samochody. Od czasu do czasu Carmen potrzebowała pomocy, a wtedy stawałam za kontuarem albo zjawiałam się przed świtem, żeby piec dla niej babeczki lub ciasto bananowe. Pomimo wiążących się z tym pokus uwielbiałam robić wypieki, ale niezbyt często sobie na to pozwalałam.

Carmen poznałam na studiach. Byłyśmy wtedy tylko znajomymi, ale w Nowym Jorku znowu nawiązałyśmy kontakt. Carmen pozwoliła mi urządzić sobie biuro w jej kawiarni. Nasza relacja wychodziła też poza kafejkę – dzwoniłyśmy do siebie i od czasu do czasu razem gdzieś wychodziłyśmy. Byłyśmy więc przyjaciółkami, ale teraz, kiedy Carmen zaszła w ciążę, obawiałam się, że sytuacja się zmieni.

Dziewczyna wróciła z koktajlem do stolika i usiadła. Nie pisała nic w notesie, który leżał przed nią zamknięty. Zamiast tego ze znudzoną miną obracała srebrne pierścionki, które nosiła na wszystkich palcach. Już jej nie interesowałam.

Czy naprawdę mnie śledziła? Kiedy się z nią skonfrontowałam, wydawała się szczerze zdziwiona. Nie miałam też pojęcia, czemu miałaby za mną chodzić, chyba że to Kitty kazała jej mnie szpiegować, żeby mieć pewność, że nie zaniedbuję pracy. Dziewczyna nie wyglądała co prawda na osobę, która pracowałaby dla Kitty, ale z drugiej strony ja też nie.

Od: AshliMcB
Do: Stokrotka
Temat: duży kłopot

Kochana Kitty!
To zabrzmi dziwnie, ale lubię ciąć się żyletką po piersiach. Zaczęłam to robić w zeszłym miesiącu, sama nie wiem czemu. Lubię przeciągać sobie żyletką wokół sutków i patrzeć, jak krew przesącza się przez biustonosz. To krępujący temat i nie mam nikogo, do kogo mogłabym się z tym zwrócić. Nie znoszę swoich piersi, więc nie przeszkadza mi, że będę miała na nich blizny. Są małe i nierówne. Oglądałam strony z pornografią i wiem, że nie wyglądam normalnie, ale muszę przestać się ciąć, bo kiedyś wykrwawię się na śmierć albo dostanę infekcji. Proszę, pomóż mi. Nie umiem przestać. Wiem, że to dziwne, ale robi mi się wtedy lepiej. Czuję ból, ale też przyjemność.

Twoja przyjaciółka Ashli (17 lat)

Żyleciara. Poczułam przelotne ukłucie smutku na myśl, że dziewczyny z tak poważnymi problemami szukają pomocy u jakiejś redaktorki magazynu, choć gdyby tego nie robiły, nie miałabym pracy. Przejrzałam swoje pliki i skopiowałam standardową odpowiedź na ten temat, dodając kilka osobistych szczegółów.

Od: Stokrotka
Do: AshliMcB
Re: duży kłopot

Droga Ashli,
bardzo mnie martwi, że się tniesz. Wiele dziewcząt to robi, więc nie powinnaś myśleć, że jesteś dziwna, ale jako Twoja przyjaciółka proszę, żebyś natychmiast tego zaprzestała. Nie mam uprawnień, aby udzielać Ci porad w takiej sprawie, ale pod tą wiadomością zamieszczam adres strony, na której znajdziesz wiele informacji i numerów kontaktowych, pod którymi możesz uzyskać profesjonalną pomoc w Twojej okolicy.

Drugi akapit miał dotyczyć piersi i pornografii. Przejrzałam swoje pliki: Moje Dokumenty/Kitty/Piersi/Porno.

Wiele z nas ma piersi, które nie są identyczne. Pamiętaj, proszę, że kobiety w materiałach pornograficznych nie wyglądają normalnie. To T y jesteś normalna!

Na pocieszenie mogłabym dodać, że sama też nie odważyłabym się pokazać nikomu swoich piersi, których sutki skierowane były do podłogi. Nie chciałam ich odsłaniać nawet u lekarza, choć kiedy leżałam na kozetce, nie było tak źle; ich ohyda ujawniała się w pełni dopiero na stojąco. Ale nie mogłam powiedzieć tego Ashli, ponieważ musiałam udawać Kitty, której idealnie symetryczne piersi – nie miałam co do tego wątpliwości – zawsze stały na baczność.
Wiadomości, na które odpowiadałam tego popołudnia, należały przeważnie do typowych kategorii (dieta, chłopcy, żyletki oraz ich rozmaite zastosowania). Była też seria skarg od kanadyjskich czytelniczek magazynu (Droga Taniu, nie popadajmy w paranoję. Kiedy napisałam, że Quebec to kraj, była to zwykła pomyłka, nie zrobiłam tego z premedytacją). Pojawiło się także kilka trudniejszych spraw (Kochana Kitty, czy kiedykolwiek fantazjowałaś, że ktoś Cię gwałci?), ale nic, z czym nie mogłabym sobie poradzić. Nieważne jednak, jak szybko odpowiadałam na maile, w ich miejsce natychmiast pojawiały się nowe. Rzadko więc doświadczałam satysfakcji płynącej z dobrze wykonanego zadania. Dziewczyny w odległych krajach borykały się z problemem zaszywania genitaliów, jakby były faszerowanymi indykami na Święto Dziękczynienia, ale czytelniczki Kitty miały własne kłopoty ( Jeśli Matt do mnie nie zadzwoni, to UMRĘ). Nie byłam zbyt dobra w kwestiach sercowych.

Błagalnym listom nie było końca. Napływały z centrum kraju, z północy i południa, ze wschodu i zachodu. Wyglądało na to, że każdy skrawek amerykańskiej ziemi był przesiąknięty łzami niezliczonych dziewcząt. Napisawszy maila z objaśnieniem różnicy pomiędzy sromem a pochwą (Pochwa to kanał prowadzący do szyjki macicy. Stanowi ujście dla krwi miesięcznej. Podsumowując: nie, nie da się ogolić pochwy. Nie ma w niej włosów!), podniosłam głowę i zorientowałam się, że dziewczyna już poszła. Z ulgą otworzyłam kolejną wiadomość, nie robiąc sobie nadziei, że będzie to coś ciekawego albo przynajmniej coś, co przywróci mi wiarę w nastolatki (Co wieczór po kolacji idę do łazienki i wymiotuję). Zanim zdążyłam popaść w czarną rozpacz, co zwykle następowało około trzeciej po południu, Carmen zaskoczyła mnie, przynosząc filiżankę czarnej kawy (BEZ OGRANICZEŃ) oraz ciasteczko owsiane (195 punktów).

Miała na sobie ciążowy top w pastelowym kolorze; jej ogromny brzuch był okrągły jak wielkanocne jajo. Usiadła naprzeciwko mnie, wypuszczając głośno powietrze i przesuwając ręką po obciętych na krótko czarnych włosach.

– No dalej, przeczytaj mi coś.
Listy do Kitty miały dla niej nieodparty urok prasowych relacji z wypadków samochodowych.
Spojrzałam na ekran komputera.
– „Kochana Kitty, czy seks z własnym ojcem to zawsze coś złego?”.
– Zmyślasz. Przynajmniej mam szczerą nadzieję! – powiedziała Carmen, czekając jednak niepewnie na mój znak.
Kiedy się roześmiałam, ona również parsknęła śmiechem. Poczułam się podle, jakbym była psycholożką kpiącą ze swoich pacjentów. Carmen potarła brzuch, po czym stwierdziła:
– Kiedyś chcieliśmy mieć dziewczynkę, ale teraz nie jestem tego taka pewna. Napędziłaś mi stracha. Dziewczyny są u p i o r n e.
– Ale nie na pierwszy rzut oka – odparłam. – Tylko jak zajrzysz pod powierzchnię.
– To mnie właśnie najbardziej przeraża.
Skoro już rozmawiałam z Carmen, postanowiłam zapytać ją o tę dziwną dziewczynę. Do tej pory o niej nie wspominałam; nie chciałam wyjść na paranoiczkę.
– Zwróciłaś uwagę na tę dziewczynę, która tu siedziała? – spytałam, wskazując puste krzesło.
– Tę z mocnym makijażem? Ostatnio często tu zagląda. A co, robiła ci problemy?
– Wydaje się trochę dziwna, nie sądzisz?
Carmen wzruszyła ramionami.
– Niespecjalnie. Sama widziałaś, jacy ludzie tu przychodzą.

Przerwała i miałam nadzieję, że przypomina sobie coś istotnego na temat tej dziewczyny. Zamiast tego spytała, czy mogłabym w przyszłym tygodniu ją zastąpić, bo ma wizytę u lekarza. Zawahałam się. Starałam się przestrzegać diety. Kiedy siedziałam przy swoim stoliku, nie było tak źle, o ile odsunęłam od siebie otaczające mnie widoki oraz zapachy i trzymałam się kawy albo herbaty. Ale kiedy stałam za kasą, rzecz miała się zupełnie inaczej.

– Jasne – zgodziłam się.

Zdarzały się dni, kiedy nie zamieniałam ani słowa z nikim poza Carmen. Były to tylko banalne pogawędki, lecz czasami to właśnie one ratowały mnie przed szaleństwem. I za to miałam u Carmen dług.

Ona wróciła do pracy, a ja, ponieważ byłam grzeczną dziewczynką, uszczknęłam tylko mały kęs owsianego ciasteczka. Widząc to, dwie nastolatki przy sąsiednim stoliku parsknęły śmiechem. Odłożyłam ciastko i postanowiłam pospieszyć się z pracą, żeby już stamtąd wyjść. Najlepszym sposobem był skok na główkę w odmęty wiadomości, poruszanie się między nimi jak w mroku, poddanie się prądom i pozwalanie, żeby ich treść zwyczajnie po mnie spływała.

Dlaczego wszystkie modelki w waszym czasopiśmie to takie szczapy niektóre laski to mają farta a ja zawsze będę grubasem z wielką dupą tak mi powiedział po lekcjach ale i tak mi się podoba i wiem że to nienormalne bo podle mnie traktuje i chcemy się z koleżanką pozbyć tych obleśnych czerwonych plamek na ramionach pomóż mi proszę bo moje nogi wyglądają w kostiumie kąpielowym strasznie grubo więc może powinnam się wypisać z drużyny pływackiej i co mam zrobić jak nikt mnie nie zaprosi na tańce bo zaprosił mnie mój cioteczny brat ale czy to jest kazirodztwo czy nie każdy chłopak lubi laski z rudymi włosami łonowymi nie są seksi cycusie powiedział mi nauczyciel od historii jak założyłam tę fioletową koszulę więc to zbok i teraz się boję że na wakacjach przytyję co mam robić jak nie stać mnie na operację nosa bo z takim kulfonem żaden facet nigdy na mnie nie poleci na sto procent nie rozumiem jak ty możesz w nocy spać ty pojebana dziwko ale czemu on mi tak powiedział przecież wcale nie jestem dziwką więc nie rozumiem czemu mama nie pozwala mi używać tamponów bo mówiłam jej że nawet jak użyję to i tak będę dziewicą możesz do niej napisać w moim imieniu i uprawiałam seks z moim chłopakiem bo on mnie zmusił ale potem powiedział że przeprasza więc czy to był gwałt bo ja go nadal kocham ale sama już nie wiem czemu za każdym razem jak maluję się czerwoną szminką to plami mi zęby.

I na koniec jeszcze jedna wiadomość od kogoś odsiadującego wyrok w więzieniu: Lubię się onanizować przy Twoich zdjęciach. Przesłałabyś mi swoje majtki?
Skasuj.

W domu czekała na mnie przesyłka. Usiadłam na łóżku, nawet nie wyplątawszy się z pasków torebki i torby na laptopa, po czym rozdarłam pękatą brązową paczkę. W środku znajdowała się popelinowa szmizjerka do kolan, biała z fioletowym obszyciem. Była nawet ładniejsza niż na zdjęciach w katalogu.

W kącie pokoju stało wielkie lustro w miedzianej oprawie. Zazwyczaj zakrywałam je białym prześcieradłem, ale teraz ściągnęłam płótno na bok, żeby móc się obejrzeć, przykładając do siebie sukienkę i wyobrażając sobie, jak będzie na mnie leżeć, kiedy już się w nią zmieszczę. Potem odłożyłam ją do szafy, do reszty zbyt małych ubrań.

Moje zwykłe ciuchy, te, które nosiłam na co dzień, leżały zmięte w komodzie albo walały się po podłodze. Powyciągane i bezkształtne, z kilometrami elastycznej gumy, nie były ani modne, ani niemodne; istniały poza trendami. Zawsze ubierałam się na czarno i rzadko odstępowałam od swojego uniformu, który składał się ze spódnicy do kostek i bawełnianej bluzki z długimi rękawami. Nosiłam to nawet latem. Włosy też miałam prawie czarne. Od lat modelowałam je na lśniącego pazia, który sięgał mi do brody, z prostą grzywką przecinającą czoło. Podobała mi się ta fryzura, ale przez nią moja głowa wyglądała jak piłeczka, którą można by odkręcić od krągłego ciała, tak jak odkręca się nakrętkę z flakonika perfum.

W szafie z kolei nie było nic czarnego, tylko kolory i jasność. Od miesięcy kupowałam ubrania, które zamierzałam nosić po operacji. Paczki przychodziły dwa albo trzy razy na tydzień – lawendowe i pomarańczowe bluzki, spódnice ołówkowe, sukienki, przeróżne paski (nigdy ich nie nosiłam). Nie kupowałam tych rzeczy bezpośrednio: gdy ktoś o moich gabarytach wchodził do zwykłego sklepu, ludzie zaczynali się gapić. Zrobiłam to tylko raz, kiedy zobaczyłam na wystawie sukienkę, której nie potrafiłam się oprzeć. Weszłam do środka, zapłaciłam i poprosiłam, żeby zapakowano ją na prezent, jakby była przeznaczona dla kogoś innego.

Nikt nie wiedział o tych ubraniach, nawet Carmen i moja matka. Carmen nie miała też pojęcia o operacji. Matka – owszem, i była temu przeciwna. Bała się komplikacji. Wysyłała mi artykuły na temat niebezpieczeństw związanych z takim zabiegiem, wśród nich tragiczną historię osieroconych dzieci, których matka zmarła w następstwie operacji odchudzającej.

– Przecież ja nie mam dzieci – powiedziałam przez telefon, nie chcąc uznać jej argumentów.
– Nie w tym rzecz – odparła matka. – Nie pomyślałaś o mnie?
„Przecież tu nie chodzi o ciebie” – miałam ochotę powiedzieć i od tamtej pory odmawiałam dyskusji na ten temat.

Poprzekładałam i uporządkowałam ubrania, po czym zamknęłam szafę. Wiedziałam, że kupowanie rzeczy, których nie jestem w stanie przymierzyć, to głupota. Może wcale nie będą na mnie pasować, nawet jak schudnę. Ale i tak je kupowałam. Musiałam mieć możliwość otworzenia szafy i patrzenia na te ciuchy, musiałam wiedzieć, że tym razem będzie inaczej. Teraz zmiana była gwarantowana. Prawdziwa ja, kobieta, którą powinnam być, znalazła się w moim zasięgu. Złapałam ją jak rybę na haczyk i wkrótce zwinę żyłkę. Tym razem mi nie ucieknie.

Zadzwoniła Carmen z pytaniem, czy mam ochotę wybrać się z nią i jej koleżanką na pizzę, ale przy mojej diecie nie lubiłam jadać w restauracjach, więc odmówiłam. Zrobiłam sobie lazanie z przepisu ze Strażników Wagi, z mielonym indykiem zamiast wołowiny, beztłuszczowym serem i pastą z pełnego zboża. Kiedy je piekłam, pachniały jak prawdziwe lazanie, ale wcale tak nie smakowały. Dałam im trzy gwiazdki. Zjadłam małą porcję (230) z zieloną sałatą (150), a resztę pokroiłam na kwadraty i schowałam do zamrażalnika. Ręce nadal trochę mi się trzęsły z głodu, ale obiecałam sobie, że będę grzeczna i na tym poprzestanę.

Przebrałam się w szlafrok i umyłam zęby, po czym zażyłam różową pigułkę z buteleczki – codzienną dawkę Y… Był to mój wieczorny rytuał, jak odmawianie modlitwy. Dopijając szklankę wody, podeszłam do okna w salonie, odsunęłam zasłonę i wyjrzałam, żeby sprawdzić, czy tamta dziewczyna nie siedzi na schodkach, słuchając muzyki, ale jej nie było.

Okładka książki Dietoland

Jeśli zaciekawił Was fragment książki, zapraszamy na stronę wydawnictwa W.A.B. po więcej informacji.

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News