7 kawałków, które zmieniły świat bez internetu. Od kambodżańskiego rocka po indyjskie covery hip-hopowe.

Od kambodżańskiego rocka po indyjskie covery hip-hopowe. Muzyka, a w szczególności rock, zawsze była związana z różnymi wydarzeniami historycznymi, na które miała wpływ. Oto 7 utworów z różnych zakątków świata, które oprócz wartości utworu muzycznego pomagają nam lepiej zrozumieć klimat i przemiany zachodzące w obcych, odległych miejscach.

Zdob si Zdub – Videli Noch – rosyjska legenda

Wiktor Coj (ur. w Leningradzie, ZSRR w 1962r., zm. w Rydze, ŁSRR w 1990r.) był bez wątpienia jednym z najbardziej wpływowych muzyków w historii rosyjskiej muzyki XX wieku. Nie ulega wątpliwości, że był to Rachmaninow rocka i radzieckiego punka.


Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍

Napawa smutkiem fakt, że zmarł przedwcześnie – tak jak umierają wielcy idole rocka – w  wieku 28 lat. Wypadek samochodowy, w którym zginął na jednej z łotewskich dróg w 1990 roku, mimowolnie przypomina katastrofę lotniczą, w której zginęli Buddy Holly, Ritchie Valens i Big Bopper (tragedia, która zapisała się w historii jako „Dzień, w którym umarła muzyka”, jak to określa legendarny przebój Don McLeana „American Pie” z 1971 roku).

Coj natychmiast stał się legendą, choć tak naprawdę był nią już za życia. Po jego śmierci rosyjska gazeta Komsomolskaja Prawda napisała: „Coj znaczy więcej dla młodzieży naszego narodu niż jakikolwiek polityk, celebryta czy pisarz. To dlatego, że nigdy nie kłamał i nigdy się nie zmienił. Był i pozostał sobą. Nie można było mu nie wierzyć… Coj jest jedynym piosenkarzem rockowym, którego wizerunek i prawdziwe życie były spójne. Żył tak, jak śpiewał … Coj jest ostatnim bohaterem rocka ”.

W Moskwie, na skrzyżowaniu deptaka Starego Arbatu i uliczki Krivoarbatsky, znajduje się mural poświęcony Cojowi. To miejsce nigdy nie jest puste. Niezmiennie są tam ludzie, w skórzanych kurtkach z gitarami, którzy śmieją się i śpiewają.

Globalizacja nie ominęła Coja, mimo że to zjawisko zaistniało o wiele później. Był synem rosyjskiej nauczycielki i radziecko-koreańskiego inżyniera. Na czarno-białych zdjęciach przypomina Boba Dylana (nie jest do końca jasne czy mógł to usłyszeć w ZSRR) z 1965 roku, wystylizowanego na Bruce’a Lee (mając na uwadze jego azjatyckie rysy, rozumiem, że próbował go naśladować). Coj zawsze wygląda na poważnego, zamyślonego człowieka, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w dali. Na niektórych zdjęciach stoi z papierosem w dłoni, który sprawia wrażenie, że za chwilę spadnie. Z uniesioną brwią, wygląda jakby nie do końca rozumiał, co dzieje się wokół niego.

Jedna z jego najbardziej znanych kompozycji „Paczka fajek” obrazuje od pierwszej linii spojrzenie Coja: „Siedzę i z cudzego okna w cudze niebo patrzę/ I nie widzę ani jednej znajomej gwiazdy”. Cała piosenka jest potrzebna i zasługuje na to, aby być znana na całym świecie. Wyobrażam sobie olbrzymie oddziaływanie w latach osiemdziesiątych tego tekstu: „I nikt nie chciał być winnym bez winy” (nikt nie chce być skazany za przestępstwo, którego nie popełnił), a także „I nikt nie chciał rękami żaru zagrzebywać” (nikt nie chce wykonywać brudnej pracy innej osoby).

Można długo dyskutować na temat wyboru najlepszej piosenki Coja i grupy Kino. Podobnie jak „Paczka Fajek” istnieje co najmniej tuzin utworów, które mogą ubiegać się o ten tytuł, wśród nich „Grupa Krwi”, „Spokojna Noc”, „Wojna”, a przede wszystkim „Zmian!”- piosenka epoki (ok. 1986), dla wielu hymn puczu moskiewskiego (1991) tuż przed rozpadem ZSRR:

“Zmian!” domagają się nasze serca
“Zmian!” potrzebują nasze oczy
Nasz śmiech i łzy
I w naszym pulsie”
“Zmiany! Wyczekujemy zmian!”

Bob Dylan powiedział “The Times Are A-Changin”. W 1986 roku w ZSRR czasy też zaczęły się zmieniać. Zaryzykuję umieszczenie piosenki „Widzieliśmy Noc” (Videli Noch, 1986) na liście najlepszych piosenek Wiktora Coja. Akustyczna oda do młodości i szczęścia, które powinno określać ten okres życia.

Wyszliśmy z domu,
gdy we wszystkich oknach
Pogasły światła
jedne za drugim
Widzieliśmy, jak odjeżdża ostatni tramwaj.
Są taksówki,
lecz nie mamy czym płacić
I po co mamy jechać, bawimy się sami
Na naszej kasecie
skończyła się taśma.
Przewijaj!

Wersja zespołu Kino i Wiktora piosenki „Widzieliśmy Noc” jest bardzo szybka, ma przyspieszony rytm. Jak na grupę ludzi, którzy nie mają powodu, by się nigdzie wybierać, jest bardzo szybka. Teledysk do tej piosenki, nagrany zimą na dziedzińcu budynku mieszkalnego w Leningradzie (obecnie Petersburg), przypomina klimatem „Ticket to ride” w filmie Help. Można w nim obserwować prawdziwie bawiących się członków grupy. Nie ma póz, nie ma strachu przed cenzurą lub krytyką. Poziom zabawy, jaki można dostrzec na ziarnistych obrazach, powinien być normą. Wywołuje uśmiech, nostalgię i generuje sympatię.

Zdob și Zdub to grupa mołdawskiego punka, która 15 lat później wykonała swoją, niezapomnianą, wersję piosenki Widzieliśmy noc. Trudno zakwalifikować ich jako „zespół” ze względu na liczbę członków, których mieli przez lata. Trudno też powiedzieć, że jest to zespół punkowy. Są bliżsi ruchowi lub związkowi muzyków, którzy grają co chcą i w języku, który im najbardziej odpowiada.

W październiku 2000 roku wykonali swój charyzmatyczny cover piosenki „Widzieliśmy Noc”. Śpiewają ją też po rosyjsku. Jest to godny i zasłużony hołd dla zespołu Kino i Coja. Rytm jest trochę wolniejszy niż w oryginale, ale za to bardziej dynamiczny. Ma cygańskie akcenty z gatunku muzyki Ska. Energiczne dźwięki bębna i powtarzające się mocne riffy na trąbkach przenoszą „Widzieliśmy Noc” w nocne życie młodzieży XXI wieku, która podobnie jak ta z lat osiemdziesiątych, nie tylko imprezuje i bawi się, ale także szuka zmian.

Zebda – Tomber la chemise

Piosenki odnoszące się do problemu migracji nie są nowością, podobnie jak migracja nie jest zjawiskiem ostatnich lat (według danych Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji obecnie na całym świecie są blisko 272 miliony migrantów międzynarodowych). Meksykański aktor i piosenkarz Eulalio González (znany jako „Piporro”) śpiewał o migracji między Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi już w „Chulas Fronteras” – piosence, która pojawia się w filmie „Bracero del año” (1963), w którym on sam wciela się w Natalio Reyesa Colása („urodzony w Tamaulipas, odważny chłopak, który dorastał w Río Bravo”), i jak tylko przekroczył granicę, zapomniał o tańczeniu polki, i teraz wywija w rytmie Rock & Rolla (i śpiewa jak Nat King Cole).

Po drugiej stronie Atlantyku, spadkobiercy długiej francuskiej tradycji piosenki protestacyjnej, bracia Mustapha i Hakim Amokrane, utworzyli w 1985 roku grupę Zebda. Ten zespół rockowy z Tuluzy (chociaż wielu francuskich krytyków uważa za niemożliwe sklasyfikowanie Zebdy w ramach jednego gatunku) słynie z aktywizmu politycznego czego przykładem jest singiel „Tomber la chemise” z 1999 roku. To kawałek, który niewątpliwie zostaje nam w głowie na długo.

Podobnie jak Manu Chao w Clandestino (i wielu innych) Zebda skomponował różne piosenki o migracji, w jego przypadku ze szczególnym wyróżnieniem Maghrebu zarówno w zakresie tematycznym, jak i rytmu muzycznego. Pierwsza z nich, „Le Bruit et L’odeur”, krytyka w rytmie raggamuffin feralnych (i uznanych za rasistowskie) wypowiedzi z 1991r. ówczesnego mera Paryża (i przyszłego prezydenta Francji) Jacques’a Chiraca, który skomentował „hałas i zapach” nowych migrantów z ekskolonii (Afrykanów i Arabów), porównując ich z innymi europejskimi migrantami we Francji.

Nawiązując do tej sprawy hiszpański El País opublikował 21 czerwca 1991 r następujące słowa .:

Na wiecu w mieście Orlean Chirac powiedział w zeszłą środę wieczorem: „Dzięki socjalistom każdy może wjechać do naszego kraju”. A także: „Francuski robotnik wariuje, gdy widzi cudzoziemca z trzema lub czterema żonami i kilkunastoma dziećmi osiadłego we własnym gospodarstwie, który nie pracuje i otrzymuje 50 000 franków pomocy społecznej. Do tego trzeba dodać hałas i zapach ”. Dodatkowo zaznaczył, że „poziom tolerancji” został przekroczony i że Francja przeżywa obecnie „przeludnienie” spowodowane napływem obcokrajowców.

Co jednak sprawia, że wpadająca w ucho „Tomber la chemise” na tej liście utworów jest przed innymi ekspansywnymi i słynnymi utworami Zebdy, takimi jak „Le bruit et l’odeur” lub „Motivés”? Podczas gdy „Motivés” jest zdecydowanie utworem ruchu oporu, „Tomber la chemise” jest dosłownie zaproszeniem do integracji, zjednoczenia.

Teledysk „Tomber la chemise” przedstawia członków Zebdy przebranych za pracowników firmy przeprowadzkowej, którzy przewożą pudła do różnych mieszkań. Nie jest to powiedziane w sposób bezpośredni, ale widzimy tam betonowe bloki z wielkiej płyty, jak np. chruszczowki czy tlatelolcos, tj. wielkie zespoły kompleksów mieszkaniowych (et tout ce que le béton a fait de meilleur) i, oczywiście, mieszkańców: imigrantów, mniejszości narodowe, samotne matki. W skrócie grupy podatne na wykluczenie społeczne.

Pod koniec teledysku pokazana jest czwarta dostawa, tym razem do domu jednorodzinnego zamieszkałego przez mężczyznę i kobietę ubranych w elegancki garnir i kostium- „Tradycyjna francuska rodzina”. „Francuski robotnik wariuje, gdy widzi cudzoziemca z trzema lub czterema żonami i kilkunastoma dziećmi osiadłego we własnym gospodarstwie” z wystąpienia Chiraca. Skrzynie nigdy nie zostają otwarte. Można wywnioskować, że jest to duży powszechnie znany problem, o którym jednak nikt nie chce rozmawiać.

Wyrażenie tomber la chemise dosłownie można przetłumaczyć jako „zabrać się do pracy” lub „podwijać rękawy”. Biorąc pod uwagę, że piosenka dotyczy integracji społecznej, w tym przypadku podwinięcie rękawów nie wystarczy. Trzeba całkowicie „zdjąć koszulę”, czyli zabrać się do pracy i działać tak, aby zmniejszyć ubóstwo, położyć kres nierównościom i marginalizacji.

Fakt nie potrzebujący komentarza: „Tomber la chemise” utrzymała pierwsze miejsce na francuskich listach przebojów przez trzy tygodnie w lipcu 1999 r. W tym samym roku w TOP 10 Billboard Hot 100 były „Believe” (Cher), „No Scrubs”  (TLC), „Baby One More Time” (Britney Spears), „Genie In a Bottle” (Christina Aguilera) i „Livin ‘La Vida Loca” (Ricky Martin).

Zemlyane- Trava U Doma

Gdyby istniała reguła ukazująca rosyjski gust muzyczny, to dla utworu na poziomie globalnym, którą można wybrać jako standard – jak prototyp kilograma. Ta piosenka to 8-bitowa wersja „Korobeiniki” lub, jak wszyscy ją znają, piosenka z gry Tetris.

Na drugim miejscu można wskazać piosenkę „Trava u Doma” rosyjskiego kompozytora Władimira Miguli, którą po raz pierwszy usłyszano 12 kwietnia 1982 r. w Dniu Kosmonautyki (pamiętna data kiedy to tego dnia w 1961 roku Jurij Gagarin przeszedł do historii jako pierwszy człowiek w przestrzeni kosmicznej).

Jednak interpretacja „Trava U Doma” (Trawa przed domem), która z powodzeniem przeszła ze Związku Radzieckiego do Federacji Rosyjskiej została wykonana przez zespół Zemlyane (Zemlyane Sowieci, nie mylić ich z wenezuelską grupą o tej samej nazwie- Los Terrícolas) na festiwalu „Pesnya goda” – Piosenka roku (1983).

Zemlyane był jednym z pierwszych zespołów rockowych oficjalnie uznanych przez ZSRR. Wykonana przez nich wersja ballady Miguli odniosła natychmiastowy sukces i przekształciła ją w kanon. Przerobili quasi-romantyczną piosenkę w rockowy hymn. Wersja Zemlyane ewoluuje podczas jej wykonywania. Zaczyna się powoli, sielankowo, z niewinnymi nutami syntezatora. Jednak po chwili, po riffie na gitarze elektrycznej utwór przechodzi w energiczny, mocny kawałek. Jak dźwięk silnika RD-107 podczas wystrzelenia rakiety Sojuz, tak Zemlyane śpiewa pierwszą linię porywczego refrenu: „I nie śni nam się huk kosmodromu!”.

Mówimy o 1983 roku. Muzyka rockowa, a zwłaszcza rock z epoki „kosmicznej”, pojawił się w Związku Radzieckim bardzo późno. Wcześniej śpiewano ody do sowieckich kosmonautów, ale nie były to kawałki rockowe tylko rodzaj heroicznej ballady trudnej do sklasyfikowania.

Minęło już sporo czasu od roku 1969, w którym wydano utwór „Space Oddity” tuż przed  lądowaniem Apollo 11 na Księżycu.

Piosenki „Space Truckin’” zespołu Deep Purple i „Rocket Man” Eltona Johna pochodzą z 1972, roku pamiętnej ostatniej misji Apollo i wystrzelenia sondy kosmicznej Pioneer 10, która ze swoją słynną płytą nawiguje w przestrzeni, czekając na przechwycenie przez pozaziemskie cywilizacje.

„Trava U Doma” opowiada o kosmonaucie, który widzi ziemię z okna kapsuły, ale mimo tego, że jest trochę bliżej gwiazd, wydają mu się one równie odległe jak z ziemi. Dlatego tęskni za naszą planetą (tak jak Rocket Man: „I miss the earth so much”…).

Astronauta Major Tom w „Space Oddity” powiedział nam, że Planeta Ziemia jest niebieska (to ta pale blue dot, o której mówił Sagan). Natomiast, dla kontrastu, „Trava U Doma” sprawia, że ​​widzimy zieleń trawy przed domem… tej, za którą tęsknią też imigranci, emigranci, wygnańcy, uchodźcy. Wszyscy czekają na moment powrotu do swoich domów- czy to oni sami lub ich potomkowie- kiedy warunki będą bardziej sprzyjające. Cytując Eltona Johna: Mars ain’t the kind of place to raise your kids.

W 2009 roku Rosyjska Agencja Kosmiczna Roskosmos nadała piosence „Trava U Doma” oficjalny status hymnu rosyjskiej kosmonautyki. Zasłużony. Jeśli ponownie zostanie utworzona złota płyta zawierająca dźwięki i obrazy mające ukazać różnorodność życia i kultur na Ziemi, jak ta z sondy Voyager, „Trava U Doma” powinna się na niej znaleźć.

Houy Meas – Who Isn’t Dancing

Nie każdy wie jak bogata była kambodżańska scena rockowa lat sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych. To zaskakujące i nieczekiwane odkrycie. Jest możliwe dzięki wyjątkowemu dokumentowi „Don’t Think I’ve Forgotten: Cambodia’s Lost Rock and Roll” (2014).

To przenikliwy dokument, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Historia o ludobójstwie w Kambodży, a w tym przypadku o wynikającym z niej zniszczeniu kambodżańskiej sceny muzycznej, nie może ulec zapomnieniu. W czasie ludobójstwa w Kambodży (1975-1979) śmierć poniosło od 1,5 do 3 milionów ludzi – tj. jednej piątej populacji kraju – z rąk reżimu Czerwonych Khmerów, którzy przejęli władzę w tym kraju po 8-letniej wojnie domowej.

Dla przykładu jeden ze wstrząsających cytatów z filmu: „Jeśli chcesz wyeliminować wartości ze społeczeństwa, musisz zacząć od pozbycia się artystów, bo to artyści mają wpływ. Artyści są blisko ludzi”. To bezlitosne stwierdzenie, jak wszystko co dotyczy ludobójstwa, nieważne którego. Laureatka Pokojowej Nagrody Nobla Elie Wiesel, w 1993 roku w Muzeum Holokaustu w Stanach Zjednoczonych powiedziała: „…nie tylko jesteśmy odpowiedzialni za pamięć o zmarłych, ale także za to, co robimy z tymi wspomnieniami”. Utrzymywanie przy życiu kambodżańskiego rocka jest wypełnieniem tego obowiązku.

Dokument „Don’t Think I’ve Forgotten” sięga po utwory bardzo ciekawej kompilacji kambodżańskiej muzyki rockowej zatytułowanej „Cambodian Rocks” i opublikowanej w 1996 roku. Historia opowiada o amerykańskim turyście Paulu Wheelerze, który to zainteresowany muzyką, którą usłyszał podczas pobytu w Siem Reap, kupił taśmy piosenek i skomponował mixtape ze swoimi ulubionymi utworami. Nie jestem pewien, czy można powiedzieć, że Wheeler jest dla kambodżańskiego rocka tym czym Joanna Stingray była dla rocka radzieckiego w latach osiemdziesiątych. Jest duża różnica. Kompilacja „Cambodian Rocks” nie tylko odtwarza dźwięki z przeszłości, ale także przywraca do życia głosy, które usiłowano zniszczyć.

Mimo iż nie można oddzielić polityki od losu kambodżańskiego rocka, rozwój sceny muzycznej w tamtych latach był w Kambodży niesamowity. Rezultatem połączenia psychodelicznego rocka z elementami tradycyjnej muzyki kambodżańskiej jest fascynująca muzyka. Tłumaczenie słów nie jest konieczne. Wszystkie utwory z „Cambodian Rocks” są odtwarzane bez rozumienia ani jednego słowa. Jednakże w tym wypadku nie jest to konieczne, ponieważ sztuka i doznanie jest obecne w każdej melodii.

Piosenki wchodzące w skład kompilacji Wheelera są świetne. Nie z powodu okoliczności, ale jakości utworów i wielkiego talentu artystów. Niektóre utwory, takie jak „Jeas Cyclo” („Ride Cyclo”) Yola Aularonga lub „Chnang Jas Bai Chgn-ainj” („Old Pot, Tasty Rice”) Rosa Sereysothea są tak znakomite, że można ich słuchać w kółko. To niesamowita dawka hipnotycznej, fascynującej i rytmicznej muzyki.

W porównaniu z meksykańską sceną rockową lat sześćdziesiątych, która przed swoim rozkwitem w dużej mierze polegała na tłumaczeniu coverów amerykańskich zespołów, kambodżański rock przeniósł nas o lata do przodu. To interesujące i ciekawe jak miejsce względnie odizolowane od rewolucji muzycznej tamtej dekady mogło mieć tak bogatą scenę muzyczną.

Utwory Houy Meas nie znalazły się na kompilacji Wheelera mimo tego, że przed ludobójczym rządem Czerwonych Khmerów Meas była najpopularniejszym DJ-em radiowym w kraju. W czasie ludobójstwa zaginąła, a jej dokładny los nigdy nie został potwierdzony.

Wanda i Banda – Hi Fi Superstar

Odkryłem, że w Warszawie na częstotliwości 93.3 FM nadaje radio Eska Rock, która transmituje muzykę rockową, zarówno międzynarodową jak i polską. Fakt, że ta stacja znajduje się na 93.3 może wydawać się nieistotny. Jednak w Monterrey na północy Meksyku ta częstotliwość jest zajmowana przez stację muzyki regionalnej – música grupera: słynny Zespół 93.3 (Banda 93.3).

Eska Rock była (i nadal jest) oknem na lokalną scenę rockową. Pierwsza polska piosenka, która zwróciła moją uwagę i sprawiła, że podkręciłem głos w radioodbiorniku słuchając tej stacji to kawałek, w którym wokalistka krzyczy: “Hi Fi super star super hit”

Po angielsku. Mała wysepka językowa w polskiej twórczości. Jako podwójną ciekawostkę dodam fakt, że piosenkarka nazywa się Wanda Kwietniewska, a jej zespół muzyczny to grupa Wanda i Banda.

„Hi Fi Superstar” to rockowa piosenka z lat osiemdziesiątych (1983). To mocny rock, który zaczyna się od silnych uderzeń i zniekształconych dźwięków gitar. W oryginalnym nagraniu wziął udział Andrzej Tylec, który był bez wątpienia jednym z najlepszych polskich perkusistów, znany z fantastycznego i psychodelicznego polskiego albumu funkowego zatytułowanego „Zderzenie myśli”.

Wandę Kwietniewską i jej zespół Wanda i Banda można zdefiniować jako wschodnioeuropejską wersję Joan Jett & the Blackhearts. Podczas gdy po jednej stronie żelaznej kurtyny śpiewano: I Love Rock ‘n’ Roll (so put another dime in the jukebox, baby), po drugiej stronie była Hi-Fi super star super hit z albumu Discjockey szczerzy kły znad konsolety. Rok 1983, w którym wydano utwór to odległy czas, tym bardziej w Polsce. Olbrzymie zmiany, jakie miały miejsce od 1989 roku, w którym w Polsce rozpoczęły się demokratyczne przemiany, sprawiają wrażenie, jakby dekada lat osiemdziesiątych była ponad sto lat temu. W 1983 roku znajdujemy się jeszcze w czasach Polski Ludowej: pozostało kilka lat do Porozumień Okrągłego Stołu (luty-kwiecień 1989), które rozpoczęły zmiany ustrojowe i w konsekwencji wybory parlamentarne w czerwcu tego roku, ciąg zdarzeń, który spowodował powstanie III Rzeczpospolitej.

Piosenka „Hi Fi Superstar” nie miała z pozoru charakteru odpowiedzi bądź krytyki na sytuację w kraju. Wydaje się, że tekst jest celowo mylący i niejasny, aby uniknąć cenzury. Jednak to przyczółek, który zachęca do dowiedzenia się więcej o muzyce rockowej w Europie Wschodniej w czasach zimnej wojny. Ten kawałek pozwolił dotrzeć do innych grup, takich jak Brygada Kryzys i Kult.

W 2017 roku w Public Radio International Nina Porzucki przeprowadziła wywiad z polskim rockmanem Tomaszem Lipińskim, współzałożycielem zespołu Brygada Kryzys, uważanego za jeden z najbardziej wpływowych polskich zespołów w latach osiemdziesiątych: „Muzyki zachodniej nie było łatwo zdobyć … Nie było sklepów muzycznych z najnowszym albumem Buzzcocks. Wszystko było wymieniane z ręki do ręki między ludźmi, głównie na kasetach”. Dla wielu piractwo było jednym z pierwszych sposobów uzyskania piosenek rockowych (spędzanie godzin przy radiu, czekając na piosenkę, by nacisnąć czerwony przycisk REC, a potem liczenie na to, aby koniec melodii nie został zniszczony przez dźwięk stacji lub głos komentatora), zwłaszcza jeśli nie było sposobu, aby uzyskać płyty w inny sposób. Jest to zatem zrozumiałe, choć na początku nie wydawało się całkowicie logiczne, że po drugiej stronie kurtyny to zjawisko również miało miejsce.

Ważnym spojrzeniem na scenę muzyczną jest polski dokument „Beats of Freedom” („Zew Wolności”) z 1989 roku reżyserów Leszka Gnoińskiego i Wojciecha Słoty, który dokumentuje rozwój muzyki rockowej w Polsce i zestawia fenomen polskiego rocka z rzeczywistością Polski Ludowej, w której co ciekawe i nieprawdopodobne dla komunistycznej Polski, organizowany był systematycznie festiwal muzyczny w Jarocinie.

Odnośnie tego dokumentu Instytut Pamięci Narodowej pisze: „Żelazna kurtyna” nie mogła powstrzymać rocka i młodych ludzi, którzy dzięki tej muzyce odnaleźli przestrzeń wolności. Podobnie jak inne ruchy społeczne i pracownicze w Polsce w latach osiemdziesiątych, rock był także drogą do zmiany w stronę nowego, wolnego kraju. W rzeczywistości ten dokument stanowi wyjątkową okazję do poznania nieznanego szerzej historycznego ruchu i wydarzeń jak Festiwal w Jarocinie, oazy wolności, gdzie muzyka była światłem nadziei.

Okładka Zewu Wolności (wierna polskiej tradycji wspaniałych plakatów) jest symboliczna. Na ilustracji mężczyzna w skórzanej kurtce i rockowym pasie rzuca gitarę w stronę policji. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że to koktajl Mołotowa. Koniec końców muzyka to potężne narzędzie do osiągnięcia pokoju i zgody.

Baba Sehgal- Thanda Thanda Pani – genialny hinduski cover

Kiedy fani Queen usłyszeli „Ice Ice Baby” zespołu Vanilla Ice w 1990 roku, zapanowało powszechne oburzenie. Sama grupa, jak i David Bowie, współpracownicy w „Under Pressure” (1981), wyrazili swój sprzeciw wobec plagiatu popularnej linii basu. Sprawa została rozwiązana poza sądem. Mówi się, że Robert Matthew Van Winkle (powszechnie znany pod pseudonimem artystycznym Vanilla Ice) kupił prawa do „Under Pressure”, co w gruncie rzeczy było tańsze niż walka w sądzie.

W 1994 roku odkryłem muzykę Baby Sehgala i jego hinduską wersję „Ice Ice Baby” – „Thanda Thanda Pani”. Utwór zadziwia i wywołuje uśmiech na twarzy. Zaskoczenie po wysłuchaniu kawałka jest większe niż jakakolwiek reakcja fanów Queen w 1990 roku. Mam szczerą nadzieję, że Vanilla Ice był bardziej wielkoduszny i mniej sporny wobec Baby Sehgala niż Queen w stosunku do niego.

Zobacz też: Sowiecki modernizm. Utopia czy architektura przyszłości?

Pamiętajmy, że w tym czasie dostęp do Internetu był przywilejem nielicznych, a Mosaic i Gopher były jednymi z pierwszych przeglądarek internetowych. Google wciąż było marzeniem, mieliśmy tylko Internet Yellow Pages (tj. rozwiniętą formę wydawanych wcześniej książek telefonicznych, znanych jako białe strony). Był to jeden z pierwszych momentów, w których globalizacja nas „porwała”. Nie jest tak, że muzyka „spoza granic” nie była wcześniej słyszana w Meksyku, ale to było coś innego, nowego.

Ta olbrzymia globalizacyjna fala nie ominęła też Baby Sehgala i milionów młodych ludzi w Indiach. W kolumnie zatytułowanej The Many Accents of Rap Around the World; India: Vanilla Ice In Hindi (The New York Times, 1992), Edward Garan napisał, że do początku lat dziewięćdziesiątych Indie były odporne na zachodnią muzykę, co zmieniło się wraz z „przybyciem” MTV i inwestorów z Hongkongu. „Mr Sehgal ”(jak Garan nazywa go w swojej notatce), oświadcza, że ​​wszystko zaczęło się dzięki MTV i poznaniu nowego stylu muzycznego, nieznanego do tej pory na subkontynencie.   

Napisano niezliczone artykuły o wpływie MTV na globalizację, szczególnie w latach, gdy MTV było jeszcze kanałem filmów muzycznych. W Indiach proces ten rodzi pytanie, czy istnieją ścieżki w kierunku modernizacji, które nie prowadzą wyłącznie przez okcydentalizację.

Nie jest to interpretacja znanej i wielokrotnie nagradzanej Laty Mangeskhar, lecz „Thanda Thanda Pani” wydaje się być jasnym przykładem wpływu mediów na warunki kulturowe ludzi. Baba Sehgal w oparciu o swoją wiedzę i doświadczenie dostosował „Ice Ice Baby” do swojej lokalnej perspektywy- a w niej w hotelowym basenie oferuje się w upalny dzień „zimną zimną wodę”.

Przypis: „Thanda Thanda Pani” sprzedała się w ponad 100 000 egzemplarzach, w tym były te, które dotarły do Monterrey w 1994 roku.

Crowded House – Weather With You

Zdolność do mobilizacji i transformacji muzyki rockowej jest nieograniczona. Na poziomie mikro są chwile, które trwają sekundy i są niezapomniane. Przechodzą do historii jak na przykład Freddy Mercury i jego interakcja z publicznością na Wembley w trakcie Live Aid w 1985 roku. Bez wątpienia mówimy o koncercie pełnym niezapomnianych chwil, a wymiana z publiką przed wykonaniem „Under Pressure” należy zdecydowanie do specjalnej kategorii doznań muzycznych.

Z kolei Gen Xers w późnym okresie twórczości mogli wspominać inne momenty. Wśród nich jeden z tour de force, którą było „Use Your Illusion” (1991-1993):

If you know what time it is
We’re gonna do this four times
I sing one, then you sing one, and we got Tracy and Roberta here to help you…

Następnym przykładem jest, gdzieś w Down Under, australijsko-nowozelandzki zespół Crowded House i jego dwaj główni członkowie: Neil Finn i Nick Seymour. Ich piosenki nic nie straciły z biegiem lat i należą do kanonu dobrego brzmienia. Istnieją dwie relacje z koncertów na żywo, które są niezbędne do zrozumienia wyjątkowości „Weather With You”. Pierwsza, wykonana przed Sydney Opera House w 2016. Jest to wersja „domowa”, grają u siebie, dla własnej publiki. Druga, bardziej znacząca, została zagrana na Pyramid Stage na festiwalu Glastonbury w 2008. Kiedy Crowded House śpiewa: Everywhere you go…, publiczność odpowiada: …always take the weather.

Zawsze kiedy jest to potrzebne „Weather With You” sprawia, że ​​czujesz się dobrze, dzięki czemu możesz śpiewać refren niezliczoną ilość razy, aż do wprawienia się w świetny nastrój. Niezawodny sposób dla osób często podróżujących, emigrantów i nomadów. Ostatecznie celem tego utworu jest stworzenie własnego dobrego nastroju i otoczenia, gdziekolwiek jesteś.. Paul McCartney powiedział to już na tym samym festiwalu w 2004 roku: We don’t care about no rain…cause it’s never going to rain again.

W Glastonbury spotykają się nie tylko różne narodowości, jest to gigantyczny tygiel kulturowy. Cytując Clifforda Geertza i innych, kultura to mieszanka znaczeń, która tworzy naszą tożsamość i dzięki której możemy wyjaśnić, interpretować nasze istnienie, nasze życie. Każdy, kto osobiście uczestniczył w festiwalu Glastonbury lub widział relację z koncertów wie, że flagi są integralną częścią festiwalu. Są widoczne na każdym koncercie.

Podczas transmisji BBC setlisty Crowded House na Glastonbury widoczne są, tradycyjnie jak w ostatnich latach, flagi wszystkich państw: Meksyku, Południowej Afryki, Brazylii, Japonii, Nowej Zelandii (oficjalnej i tej ze wzorem liścia srebrnej paproci). Są też flagi regionów takich jak hrabstwo Devon lub flaga czerwonej róży Lancaster. Poza tym flaga tęczy, rastafariańska, kangura boksera, piracka…i wiele innych. Młodzież od zawsze powiewała flagami odnoszącymi się do przejmujących ją tematów, zarówno tych o charakterze lokalnym jak i międzynarodowym: od Kampanii na rzecz Rozbrojenia Nuklearnego po walkę z mową nienawiści i ochronę środowiska.

Tak więc flagi tutaj nie symbolizują postaw nacjonalistycznych w skali makro, ale kulturowe mikro tożsamości. Są doskonałym przykładem wielu naszych przynależności począwszy od kraju i regionu, aż po językowe, etniczne, religijne, płciowe, a nawet pokoleniowe. W mikro tożsamości każdego człowieka nosimy nasz własny mikroklimat.

Meksykańska Deklaracja w sprawie polityki kulturalnej UNESCO z 1982 roku mówi: „Kultura daje człowiekowi zdolność do refleksji nad sobą. To ona czyni nas ludźmi racjonalnymi, krytycznymi i etycznie zaangażowanymi… Za jej pośrednictwem człowiek wyraża się, staje się świadomy siebie, rozpoznaje się jako niedokończony byt, kwestionuje własne osiągnięcia, niestrudzenie poszukuje nowych znaczeń i tworzy dzieła, które go przekraczają”.

Festiwale muzyczne, a w szczególności Festiwal Glastonbury, są idealnym miejscem do wzbogacania i transformacji naszych kultur. Bez wątpienia ktoś kto widział morze flag w kultowej interpretacji piosenki „Tender” w 2009 roku przez brytyjski zespół rockowy Blur, nie będzie mógł powiedzieć inaczej: Love’s the greatest thing/That we have (Miłość jest największą rzeczą jaką mamy). Ilość nagromadzonych emocji we wspólnym śpiewaniu tej ballady przez tysiące ludzi ze wszystkich stron świata jest sceną godną muralu Fraternidad (Braterstwo) Diego Rivery.

Gdyby na Glastonbury można było zabrać tylko jedną flagę, ta Crowded House byłaby najlepsza. Jednak ostatecznie, jak już oni sami powiedzieli, najważniejsze jest, aby mieć ten nastrój w sobie. Zawsze.

Tekst: Pablo Lozano Lozano
Tłumaczenie: Anna Polaczek

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News