Skateboarding is not a crime! Deskorolka narodziła się na ulicach i tam jest jej prawdziwa scena. Czy społeczeństwo w Polsce kiedyś zrozumie i doceni potencjał deskorolkowców?
Skąd się wziął się street skateboarding?
Skater lub po polsku – deskorolkowiec to bestia niszcząca wszystko, co napotka na swojej drodze, a do tego hałasuje kiedy tylko może. Czy to prawda? Śmiem wątpić, a wiem dobrze, bo żyje w tej społeczności blisko 10 lat. Z doświadczenia wiem, że skaterzy to w większości jednostki, które mocno wyróżniają się pozytywnymi cechami jak kreatywność, samozaparcie czy dość luźne podejście do norm społecznych. Z pewnością daleko im do bestii. To ludzie pasji, którzy widzą w mieście potencjał, którego większość osób nigdy nie zobaczy. Wandale? Chuligani? Mało który skater niszczy coś celowo.
Sam street skateboarding, co można rozumieć jako uliczną deskorolkę. To korzenie a zarazem kwintesencja skateboardingu. Ulice to najlepszy plac zabaw dla skejtów. Ludzie spoza środowiska stwierdzą zapewne, że to niebezpieczne: dla deskorolkowców i osób postronnych. Do tego należy zaliczyć “szkody” w mieście: zdarta nawierzchnia murków, poręczy czy pęknięcia na płytkach zrobionych z słabej jakości materiału. Wydaję mi się, że magię street skateboardingu zrozumieją jedynie skaterzy.
Należy zacząć od tego, że skaterzy inaczej postrzegają środowisko miejskie. Prosty przykłada. Wystarczy, że zapytamy dwóch ludzi: skatera i osobę, która nie ma nic w spólnego z deską: “co widzisz?”, wskazując na niską poręcz przy schodach. Już po samej reakcji poznamy tę różnicę. Skater z pewnością stwierdzi, że widzi idealne miejsce do jazdy. Normalny człowiek niestety tego nie pojmie. Aby mógł to zrozumieć, najpierw musiałby takiego skatera wysłuchać. Jednak mało kto chce rozmawiać. Częściej można spotkać się z dość stanowczym rozkazem “szeryfa” osiedla lub placu oraz telefonem na policję, bądź straż miejską. Często to właśnie tego typu osoby postronne napadają na skaterów słownie, a nierzadko czynem, broniąc ławki, poręczy czy innych elementów infrastruktury miejskiej, wykorzystywanej do jazdy na deskorolce.
Ulica naturalnym torem przeszkód skateboardingu
Tu możemy przejść do sedna sprawy. Praktycznie każde miasto i miasteczko posiada skwer lub plac, którego nawierzchnia jest tak gładka, a pomnik na środku tak skonstruowany, że wręcz namawiają do jazdy. Do pomnika prowadzą schody, a wokół wprost roi się od ławek z granitu, marmuru czy innych ciekawych, potencjalnych przeszkód. Te właśnie “przeszkody” stanowią kość niezgody! Często zajęcie spota deskorolkowego przez “służby bezpieczeństwa” w postaci babć monitorujących osiedle czy “uczynnych” obywateli, kultura skateboardingu traci swoje miejsce. O ile w większych miastach, na przykład w Warszawie, takich miejsc jest mnóstwo, to w mniejszych miejscowościach bój idzie o skrawek ziemi!
Nie trzeba wymieniać wielu spotów, gdyż ludziom ze środowiska od razu zaświecą się oczy: Witos – Pomnik Wincentego Witosa na placu Trzech Krzyży, Pomnik Kościuszkowców na Pradze–Północ czy Pałac Kultury i Nauki. Takich punktów jest znacznie więcej, czego można tylko pozazdrościć mieszkańcom większych miast. Są to miejsca kultowe, które od lat służą deskorolkowcom za centrum spotkań i szlifowania umiejętności. Nie wspominam już tych zabranych miejscówek w Stolicy, o których tylko się wspomina i ogląda na starych skatevideo z INFOmag.
Czy przez skateboarding cierpią pomniki?
Jednak sytuacje, gdy skejci jeżdżą w takich miejscach są niemile widziane przez część społeczeństwa. Niestety, mentalnie nasze społeczeństwo i osoby decyzyjne są mocno ograniczone. Na lokalnych miejscówkach do jazdy od lat wykorzystywanych przez młodych skaterów pojawiają się znaki zakazu jazdy na deskorolkach, rowerach czy hulajnogach. Place i monumenty stworzone by kultywować tradycję i uczyć szacunku, kojarzą się raczej z ryzykiem mandatu i niemiłą pogawędką z kolesiem, który widzi w tym problem: “bo on za to płaci”.
Argumentowanie wyrzucania ze spota brakiem szacunku jest argumentem nic nie wartym. Szczególnie, że osoby, które mówią o szacunku do miejsca czy zmarłych, nie potrafią go okazać osobie żywej. Myślę, że to nie jest żaden brak szacunku ze strony skejtów, jest to raczej spowodowane brakiem odpowiedniej edukacji historycznej – jak szanować coś o czym nie ma się wiedzy. Ostatnio udało mi się porozmawiać z pracownikiem departamentu IPN ds. edukacji historycznej i usłyszałem, że projekty “narzucane z góry” powstrzymują realizację własnych inicjatyw. I jak tu mieć nadzieję na dobrze ukierunkowaną edukację?
W wielu przypadkach młodzi ludzie nie wiedzą w jakim celu dany pomnik istnieje i kogo upamiętania. Po prostu stoi, a od czasu do czasu ktoś złoży pod nim kwiaty, by zebrać głosy części elektoratu. Winę można zrzucić na rodziców, nauczycieli lub po prostu jej nie szukać, ale najłatwiej szukać winnych gdy należałoby dostarczyć wiedzę. Prosty pomysł: postawić multimedialny blok przy konkretnym pomniku, zadedykować go np. Januszowi Kusocińskiemu i wytłumaczyć kim był. Jeżeli działają ławki z muzyką Chopina, to z każdym pomnikiem można zrobić coś kreatywnego np. przeznaczyć go dla skejtów.
W pełni rozumiem zamysł tworzenia miejsc jak pomniki oraz skwery. Jestem pewny, że skaterzy również. Czasami nie zwracają uwagi: co to za pomnik czy co to za plac. To, że skateboarding jest uprawiany w tych miejscach nie oznacza braku szacunku. To nie jest akt wandalizmu i celowego niszczenia mienia, które można by równać z demolowaniem przystanków autobusowych. Nazwę to raczej: kreatywnym wykorzystaniem miasta.
“Skateboarding, srejtbording! Idźcie mi stąd na skejparka! Bo na policje zadzwonię!”
Czasami trudno o dialog, który rozpocząłby się od: “Dlaczego jeździć po pomniku skoro są skateparki?”, częściej jest to: “Dzwonię po Policję!”. Jak wspomniałem na początku trudno jest przekonać osoby postronne, że skateboarding to nie tylko skateparki. Skatepark nie jest naturalnym środowiskiem skateboardingu. Ten narodził się na ulicach i to jest jego główny cel to wykorzystywać “naturalną” miejską infrastrukturę do jazdy i robić tricki, których nie wykonał jeszcze nikt!
Same skateparki stanowią jakby miejsce do treningu, nauki nowych ewolucji, by potem przenieść je na ulice. Te najlepsze parki mają za zadanie odwzorowywać najsłynniejsze spoty deskorolkowe z całego świata. Jednak samo odwzorowanie to nie to samo co zrobić trick w centrum miasta, gdy czuje się adrenalinę, tętno miasta i spojrzenie przechodniów. Ci nie zawsze reagują pozytywnie.
To prawda, zdarzają się sytuacje, gdy osoby postronne – “pozytywni obserwatorzy”, zatrzymują się by podziwiać i dopingować skejtów na ulicach! Uczucie wprost nie do opisania! Jednak to tylko pojedyncze osoby. Źródło problemu tkwi głębiej.
Lokalna scena skateboardingu i gdzie jej szukać
Przykład z lokalnego podwórka. Stolica Warmii i Mazur: Olsztyn. Olsztyn to nie Miami, jednak ma swój urok i czar, który sprawia, że albo się go kocha, albo nienawidzi. Mamy swój spocik, zlokalizowany przy Kolumnie Orła Białego, nazywany potocznie Orłem. Nie jest to miejsce wyjątkowo atrakcyjne, jeśli chodzi o przeszkody do jazdy na desce, jednak i tak sprawia masę radości lokalnym skaterom. Plac jest zlokalizowany w ścisłym centrum Olsztyna, jest odgrodzony od miejskiego zgiełku i wzmożonego ruchu ulicznego kamienicami, w których mieszczą się m.in. ZUS, banki i lokale usługowe.
Jaki jest problem i co zrobiło miasto? Do niedawna rzadko kiedy następowała interwencja Straży Miejskiej, nigdy Policji, równie rzadko skarżyli się okoliczni mieszkańcy. Co zrobiło miasto? Mimo to miasto, rozwiązało “problem skateboardingu” stawiając znaki zakazu w dwóch krańcach placu. Podobnie zresztą potraktowano Park Centralny, który również opatrzono takimi znakami. Całe szczęście, olsztyńska Straż Miejska jest na tyle miła, że dotychczas słyszałem o tylko jednej interwencji, która zakończyła się przegonieniem skaterów z placu. Do tej pory tylko upominali i prosili o nie jeżdżenie po ławkach. Czy te znaki powstrzymają skaterów? Nie wydaje mi się. Czy miasto uważa problem za rozwiązany? Wygląda na to, że tak.
Street skateboarding – czy jest realnym problemem?
Poprzedzającym pytaniem do stwierdzenia o problemie, należy zadać pytanie: czy jest to problem? Dla urzędników, włodarzy miasta zapewne tak. Dla skaterów sprawia to “dyskomfort”. To prawda, murki, krawężniki czy poręcze niszczą się pod wpływem użytkowania przez skaterów. Jednak czy mają aż taką wartość i cel, że skejcik na deskorolkach pozbawiają je użyteczności? Nie! Zniszczeń tych praktycznie nie widać i w żaden sposób nie szpecą miejsca kultu. Nikt nie jeździ tam 3 maj czy 15 sierpnia, a pierwotna rola pomniku jest w pełni respektowana.
Wydaje mi się, że zakaz nie jest rozwiązaniem i wcale nie musi być! Miejsce to pozostaje miejscem pamięci, parkiem czy skwerem, nawet gdy często przebywają tam skejci. Wciąż pełni swoją funkcję, a tylko dodatkowo zostało zaadaptowane przez skaterów do jazdy na deskorolce. W ogóle jaki jest cel powstawania takich miejsc? Wyłącznie celebracja pewnych wartości? A co wartościami innych osób? Za przykład wystarczy Plac Grzybowski w Warszawie, który został udostępniony do jazdy warszawskim skaterom. O dziwo – da się!
Również w Olsztynie została podjęta próba takie przedsięwzięcia. We wrześniu roku 2020 przeprowadzałem wywiad z prezesem Stowarzyszenia Warmia Riders, Piotrem Baumanem. Prezes dba o okoliczne skateparki i pilnuje by deskorolka w Olsztynie cały się rozwijała. Powiedział mi , że pracuje nad możliwością “legalizacji spota”. Nadzieje były wielkie, niestety plan spalił na panewce. Wytłumaczenie urzędu: nie da się i już. No bo jak będziemy składać kwiaty (parafraza słów nieznanego urzędnika) i w ogóle kto to widział? To tylko parafraza, ale tak decyzje odebrało środowisko skejtów. Czy serio skaterzy, urzędnicy uważają, że młodzi, ale i dorośli ludzie są tak głupi by jeździć na deskorolkach w momencie trwania uroczystości? Kolejny raz: wątpię.
Szacunek do ludzi ulicy – zmarnowany potencjał skateboardingu
Jakim problem jest ułatwienie życia młodym ludziom ustalając regulamin miejsca, wyznaczając godziny i zasady użytkowania? Czy nie da się tak zrobić? Jakim problemem jest postawienie granitowego bloku na uboczu placu, by skaterzy skupili się na nim a nie na pomniku? Oczywiście. Łatwiej jest powiedzieć: nie, postawić znak zakazu i zapomnieć o problemie. Jeżeli pomniki są tak nietykalne, rozwiązaniem są miejskie spoty deskorolkowe w parkach i skwerach! Przykładem miasto Lublin, które w Parku Ludowym umieściło różnego rodzaju przeszkody, m.in.: murki czy piramidy. Skejci z pewnością wybiorą skate spota.
Opisana sytuacja jest tylko przykładem jednego z wielu miast w Polsce. Podobną sytuację może opisać każdy skater, w każdym innym mieście. Czy nie warto pójść w dobrą stronę, drogą rozwoju i akceptacji? Trudno opisać wszystkie sytuacje. Ja nie namawiam do konfliktu, a raczej do rozważania. Jak zmienić społeczeństwo? Za wzór niech posłuży Kopenhaga, stolica Danii. Władze tego miasta dobrze rozumieją potencjał jaki tkwi w młodych ludziach i w ich kulturze skateboardingu.
W tym mieście architekci projektują infrastrukturę tak by skaterzy MOGLI ją wykorzystać do jazdy! Mogli! Ma to nie tylko znaczenie dla samych mieszkańców i skejtów, a stanowi potencjał turystyczny. Co roku w Kopenhadze odbywają się zawody, które przyciągają setki skaterów z całego świata, stając się celem i wzorem. Ekipy, teamy wielkich marek produkujących sprzęt deskorolkowy przyjeżdżają do małej Danii, by nagrywać filmy, wziąć udział w zawodach! Tworzyć coś wielkiego! Potencjał jest tak olbrzymi, że aż szkoda nie wziąć przykładu. A tymczasem w Polsce? Zakaz na małym placu i kłótnie o krawężnik.
Tekst: Bartłomiej Krysztofik
Zdjęcia: Jakub Haraburda