Mężczyzna prowadzący budkę ze słodyczami, kobieta szukająca pracy i nastolatka posiadająca kanarka. Nic specjalnego, prawda? A jednak przez splot wydarzeń historie tych trojga bohaterów łączą się nad naleśnikami dorayaki i widzimy, jak pomimo różnic wiekowych i pochodzenia ich problemy dotyczą tego samego.
Najnowszy film Naomi Kawase “Kwiat wiśni i czerwona fasola” to piękna opowieść o tym, że niezależnie co nas spotkało, powinniśmy żyć tu i teraz, brać głęboki oddech i cieszyć się drobnymi rzeczami. Najważniejsza w filmie jest subtelność i brak pośpiechu. Nie znajdziemy tutaj wybuchów płaczu, tłuczenia talerzy czy nieszczęśliwych wypadków. Jedyny dramat jakiego doświadczamy w filmie odbywa się poza kadrem, w naszej wyobraźni. Wszystko jest zasługą starannie budowanej narracji.
Drugim tematem jest przyjaźń. Choć tak mało jej w obecnym świecie tutaj zakwita w najmniej oczekiwanym momencie i wbrew społecznym konwenansom – o których również jest ta historia. I znów, choć nie są pokazane nam rzesze ludzi, to ich niematerialny wytwór, zaledwie parę słów, jest w stanie zdeterminować życie innego człowieka, aby ten stał się wyrzutkiem, odmieńcem, którego nawet dobre chęci czy najznakomitsza pasta fasolowa nie uratują od potępienia.
Wyobcowanie, którego doświadczają bohaterowie, choć ma różną formę, boli tak samo i jest nie do zniesienia w każdej postaci. Ukojenie i rozwiązanie problemów znajdują w sobie nawzajem, każdy czerpie z każdego i to jest swoistym uwolnieniem się od nękających trosk. Przekaz filmu wydaje się ostatecznie bardzo pokrzepiający.
Tekst: Sara Leszczyńska