Nie oszukujmy się, cały świat stracił głowę na punkcie duńskiej filozofii szczęścia, zwanej hygge. Książki o hygge to świąteczny hit we wszystkich polskich księgarniach. Czyżby Duńczycy znaleźli sposób idealny na sprzedawanie szczęścia? Jak to rzeczywiście wygląda od środka i czy przypadkiem nie jesteśmy częścią jednej wielkiej manipulacji?
Czym jest hygge? Jak tłumaczą autorzy książek, jest to po prostu filozofia szczęścia, poszukiwanie zadowolenia z codziennych, drobnych przyjemności, spędzanie czasu z bliskimi, bezpieczeństwo, radość z panującej atmosfery. Wyraz Hygge jest jednym z najczęściej używanych angielskich neologizmów przez Amerykanów czy Brytyjczyków.
Pod koniec 2016 roku wyraz ten został oficjalnie wprowadzony do prestiżowego słownika Collinsa. Cały świat zwariował na punkcie tego konceptu, a jak wygląda to w rzeczywistości?
Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍
Czytaj również: Ekohedonizm – czy to coś złego?
Hygge powinno kojarzyć się z dbaniem o wartości duchowe, relacje z bliskimi, odrzuceniem kultu wartości materialnych czy odcięciem się od konsumpcjonizmu. Z drugiej jednak strony jesteśmy zasypywani przekazami, w których pokazane są idealne wnętrza, drogie dodatki czy przedmioty (w publikacjach często możemy znaleźć jaka firma wykonała konkretną rzecz i gdzie możemy ją zakupić).
Rynek został zbombardowany rzeczami w stylu hygge. I tak oto niedawno powstał pierwszy w Polsce hygge-gabinet dentystyczny. Nie brakuje również hygge-wakacji, hygge-mieszkań, czy hygge-restauracji.
Zachęcające wnętrza, zdjęcia kubków z parującą kawą, ciepłe, przytulne skarpety czy piękne, milutkie koce na kanapie (konkretnej firmy oczywiście) budzą chęć posiadania, co tworzy duży zgrzyt w tym, jak ten ,,przepis na szczęście” powinien być rozumiany. Teraz tę prostą filozofię życia udało się Duńczykom wyeksportować. Nigdy nie wiadomo czy za fasadą idealnej duńskiej rzeczywistości nie stoją po prostu specjaliści od marketingu, czy reklamy.
Tekst: Dominika Kowalewska