LAPALUX: Kreatywność to straszna suka

muzyk z papierosem

23 czerwca na deskach Teatru Studio jako główny support Flying Lotusa wystąpi znany Brytyjczyk, Lapalux. Wyłącznie HIRO postanowił opowiedzieć o tym, jak przez lata zmieniało się jego podejście do muzyki, co podczas komponowania liczy się dla niego najbardziej oraz czyją opinię uważa za najważniejszą.

Trudno teraz opisywać muzykę po prostu za pomocą gatunków. Wszyscy porównują jednych muzyków do drugich. Nie przeszkadza ci to?

Artyści z podobnych estetyk zawsze będą ze sobą zestawiani, nie da się tego uniknąć. Wiele osób się o to wkurza, ale każdy tak robi. Dla mnie to nic wielkiego, zresztą często porównują mnie do osób, które kiedyś mi im­ponowały, więc jest OK.


Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍

Do kogo chciałbyś, a do kogo nie chciałbyś być porównany?

Tylko bez nazwisk proszę (śmiech). Jasne, że są projekty, do których nigdy nie chciałbym być przyrównany. Ale staram się robić swoje i mam wra­żenie, że to się broni samo. Chociaż zawsze jest ta myśl, że nie chce grać jak ktoś tam.

Nie czułeś się nigdy częścią jakiejś większej sceny albo zjawiska?

W przeszłości starałem się trzymać z daleka od etykiet. Nie chciałem być ko­jarzony z jakąkolwiek sceną. Tam, gdzie się wychowałem, w Essex, nie było niczego takiego. Inspiracje przychodziły tylko, dzięki indywidualnym po­szukiwaniom i próbom próbowania zrobienia czegoś własnego.. Teraz to się trochę zmieniło ze względu na Brainfeeder i współczesne trendy. Więc, odpo­wiadając na pytanie: tak i nie, z przewagą nie.

Muzyka ma dla ciebie charakter doświadczenia indywidualnego, intymne­go czy kolektywnego?

Ciekawe. Myślę, że teraz coraz bardziej chodzi o nas samych. Kiedy widzę ludzi w tramwaju, zauważam, że oczy mają wbite w podłogę. Socjalizują się właściwie tylko przez social media. Z drugiej strony nie ma sensu na siłę chodzić do klubu i jednoczyć się w muzyce, gdy się tego nie czuje. Myślę, że w przypadku mojej twórczości można mówić o obu opcjach. Chociaż tak, mogę grać w klubie, gdzie wszyscy są razem i jest dobry klimat. Wtedy ta muzyka brzmi zupełnie inaczej niż na płycie, bo ma działać przede wszystkim w tzw. grupowych stanach świadomości. Wszystko jest płynne i zależy od tego, czy zwracamy się raczej do wewnątrz, czy chcemy wyjść na zewnątrz.

Zanim zostałeś znanym muzykiem czym była dla ciebie muzyka?

Słuchałem jej zupełnie inaczej niż teraz. Teraz ciężko jest mi nie analizować. Czasem to strasznie frustrujące. Kiedy słuchałem kie­dyś Aphex Twin albo Fat Car Records to było dla mnie po prostu nie­samowite. Potem zacząłem rozumieć, jak ci goście robią te mistycz­ne rzeczy. Wtedy byłem trochę like wow, teraz magia nieco zniknęła. Na emocjonalnym poziomie, jasne, rusza mnie to ciągle tak samo, ale słyszę już inaczej.

Myślisz, że to, jak słuchamy muzyki jakoś nas definiuje?

Na pewno. Tak samo jak wszystko, czego doświadczamy. Zależy oczywiście, kim jesteśmy, jako kto jej słuchamy, czy wiemy, dlacze­go lubimy to, co lubimy. Kiedy słuchasz i wiesz o wszystkim, co się dzieje, to tak jakby magik wyjaśnił swoje sztuczki. Wtedy nie cho­dzi już o to, jak dane dźwięki działają. Istotne jest to, co mogę z tym zrobić. Ależ to podchwytliwe pytanie!

Pamiętasz jakiś przełomowy moment w twoim artystycznym życiu, kiedy zrozumiałeś: „To jest to, będę szedł w tym kierunku”?

Studiowałem technologię muzyki i zacząłem kupować stare ma­gnetofony. Bawiłem się z dźwiękami i sound designem. Zacząłem inaczej o tym myśleć, nie pamiętam co to było dokładnie. Miksowałem wtedy muzykę na siedem różnych głośników, szuka­łem dziwnych interaktywnych technologii, performanców. Wtedy zacząłem patrzeć na muzykę, jak na coś, co może mnie wyrażać.

LPLXgreen2_CMYKO czym teraz myślisz, kiedy komponujesz?

Teraz bardziej próbuję zabrać muzykę na parkiet. Mam trochę no­wych rzeczy, które są klubowo zorientowane. Traktuję to trochę w kategoriach eksperymentu czyli, jak zrobić te mroczne i ponure kawałki tak, żeby dobrze rezonowały na parkiecie. Przez ostatnie lata powstała jednak głównie muzyka na słuchawki.

To znaczy, że kiedy komponujesz, liczy się przede wszystkim za­bawa, czy to jednak czas ciężkiej pracy i pełnej koncentracji?

Obie rzeczy. Teraz jest więcej produkcji. Moje EP-ki nie były tak klarowne. Dziś robię rzeczy bardziej spójne. Zdecydowane dźwięki, a nie po prostu barwne plamy, z różnych rzeczy, najlepiej wszyst­kich naraz. Doskonalę technikę i mam masę zabawy, eksperymen­tując ze sposobami miksowania. Chodzi mi o takie rafinowanie dźwięku. Robię nowe rzeczy i to jest ekscytujące. Przygotowanie Lustmore zajęło mi tak strasznie dużo czasu właśnie dlatego, że to był tak cholernie skrupulatny proces.

Kiedy przychodzi moment, że wiesz, że to jest to?

Ech, jest tak wiele faz. Myślisz, że coś jest już skończone, a potem słuchasz tego następnego dnia i czujesz, że nie działa, wszystko jest nie tak. I tak w kółko. Teraz staram się wszystko lepiej zaplanować. Może nie aż tak, że od razu wiem, jaki będzie efekt końcowy, ale mogę cały proces przyrównać do polerowania statuetki. Na począt­ku cała jest czymś uwalona, ale czyścisz, polerujesz i nagle okazuje się, że pod spodem jest złota rzeźba. Z muzyką jest podobnie – za­czynasz z masą pomysłów i możli­wości, a potem je dopieszczasz, aż na końcu zostaje sama esencja.

Cały czas pracujesz, nagrywasz, miksujesz. Są jakieś moment, kie­dy nie myślisz o muzyce?

Jak nie myślę o robieniu muzyki, to myślę o tym, co może mi w tym pomóc. Ciężko jest się oderwać od tego. Czasem próbuję się od­sunąć na kilka dni, może tygodni. Ale tak, zdarza mi się nie myśleć o muzyce, chociaż coraz rzadziej. Wiesz, kreatywność to straszna suka. Przychodzi i odchodzi, masz wrażenie, że straciłeś talent i to już koniec, a potem wszystko po prostu wraca.

Może masz jakieś rady, jak nad nią zapanować?

(śmiech) Taaa, usiądź wygodnie i poczekaj, aż wróci. Albo zrób coś innego, bo inaczej oszalejesz, wy­rywając sobie włosy z głowy!

Jakie jest kryterium wyboru tych wszystkich dziwnych dźwięków, które potem miksujesz?

Przede wszystkim muszę się z tym bawić. To jest najfajniejsze – brać jakikolwiek dźwięk i zamieniać go w coś innego. Niektóre gra­ją razem, inne nie. Chodzi o to, żeby dobrze połączyć rzeczy, które w ogóle nie pasują.

Jest w tym wszystkim jakiś element, który jest dla ciebie najważniejszy?

Na pewno. Myślę o miksowaniu w określony sposób. Dobieram typy efektów, hardware, pluginy które tworzą taki „dźwiękowy pod­pis”. Nie powiedziałbym, że mam najlepszą technikę miksowania. Stosuję po prostu taką, która najlepiej pasuje do tego, co chcę osią­gnąć. Nazwałbym to takim brejowatym-wypolerowanym-cyfro­wo-lo-fi-akustycznym dźwiękiem (śmiech). Eksperymentowałem latami, żeby to wypracować.

Masz jakieś oczekiwania wobec publiczności w trakcie kon­certu? Co byłoby w przypadku twojej muzyki zachowaniem najbardziej out of place?

Cóż, widziałem dziiiiwne rzeczy, ale nie będę o tym mówił. Pozostaję otwarty na „przeróżne” sposoby wyrażania siebie. Czasem gram w miejscach, gdzie ludzie nie wiedzą, czego się spodziewać. Przychodzą i nagle słyszą jakieś dziwne zgrzyty. Reagują różnie, choć zazwyczaj pozytywnie. Najgorzej, gdy walczą z muzyką, stawiają opór.

LPLXgreen6_CMYKA ty sam słuchasz czasem swojej muzyki?

(śmiech) Imprezując ze znajomymi, miewam takie sytuacje, że chcą puścić jakiś mój kawałek. Myślę wtedy: „Błagam nie! Nie chcę do tego wracać!”. Po prostu każdego z tych kawałków słu­chałem przynajmniej tysiąc razy. Dopiero po ponad dwóch la­tach jestem w stanie w jakiś sposób słuchać np. Nostalchick.

Dużo się mówi ostatnio o stronie wizualnej jako dopełnieniu muzyki. Gdyby twoja muzyka miała być obrazem, to…?

Hieronim Bosch! Totalnie. Tam wszędzie się dzieje tyle pojeba­nych rzeczy naraz… pełno tego. Tak, to zdecydowanie to.

Tworzysz rzeczy bardzo „na czasie”. Myślisz, że muzyka w ogó­le może się przeterminować?

Na pewno. Niektórzy ludzie chcą robić to, co pasuje do jakie­goś gatunku albo czasu i miejsca. Rzeczy przychodzą i znikają. Ludzie chcą wskakiwać na hype-wagon, słuchają jakiś bzdurnych EDM albo jakichś gównianych podgatunków, np. dubstepu. który pojawił się w Stanach i przetoczył się właściwie po całym świecie. Staram się trzymać z dala od rzeczy na największym hypie, na pewno nie chcę niczego kopiować. Wiem, że może za dziesięć lat ludzie usłyszą to i stwierdzą: „what the fuck is that?!” Technika i brzmienie się zmieniają. Chociaż, ja na przy­kład wiem, że lubię słyszeć źle nagrane sekcje rytmiczne i jakieś niedokładności.

Zdarza ci się wychodzić z innymi muzykami, żeby po prostu rozmawiać o swojej muzyce?

Jasne, dobrze jest wymieniać pomysły, obgadywać wszystko to, co przychodzi razem z całym tym lifestylem. Wspólne bycie w trasie, gadanie o muzyce jest bardzo odświeżające. Niemniej ciężko jest z muzykami utrzymać normalną, dwustronną komu­nikację. Każdy jest zapracowany, ma porąbany kalendarz i plan dnia. Ciężko jest dbać o życie towarzyskie.

A czyja opinia ma dla ciebie znaczenie?

Nie chcę brzmieć egoistycznie, ale koniec końców sam wiem, co chcę robić. Chociaż jasne, jak Flying Lotus powie, że podo­bał mu się dany kawałek, to czuję, że zrobiłem coś dobrze. Fani i publiczność też dają bardzo dużo. Kiedy dostaję wiadomość: „Twoja muzyka bardzo mi pomogła, kiedy…”, czuję się wspaniale. To jest prawdziwa wypłata.

rozmawiał | Teodor Klincewicz

zdjęcia | Marielle Tepper

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News