Kaspar Hauser x Vitalic

vitalic2„KOŃCOWA SCENA IMPREZY W «LEGENDZIE KASPARA HAUSERA» JEST NIESAMOWICIE SZALONA, ODJECHANA I SURREALISTYCZNA.W CZASIE JEJ OGLĄDANIA MYŚLISZ SOBIE: «WOW, CO SIĘ TU, KURWA, DZIEJE?»” – OPOWIADA FRANCUSKI DJ I MUZYK, VITALIC

 Kaspar Hauser to…

 …ktoś, kogo nie można nie lubić. Odczuwa się w stosunku do niego empatię i trzyma jego stronę, ponieważ jest ofiarą.

W jakich okolicznościach po raz pierwszy spotkałeś się z historią o tym gościu?

Nigdy nie przeczytałem o nim książki, ale znałem legendę na jego temat. Kiedy Davide Manuli zgłosił się do mnie i opowiedział mi o koncepcji swojego filmu, poszperałem trochę w internecie. Co sprawiło, że postanowiłeś zaangażować

Co sprawiło, że postanowiłeś zaangażować się w ten projekt?

Fakt, że to odlotowa i interesująca opowieść. Uwielbiam też wcześniejsze filmy tego reżysera. Gdy je oglądasz, tracisz poczucie czasu i nie wiesz, gdzie się znajdujesz. To szalona podróż, która czasem przypomina koszmarny sen albo nawet negatywne konsekwencje narkotykowego tripu. Nie mogę także nie wspomnieć o fantastycznym poczuciu humoru, jakim naszpikowano ten film. Końcowa scena imprezy w „Legendzie Kaspara Hausera” jest niesamowicie szalona, odjechana i surrealistyczna. W czasie jej oglądania myślisz sobie: „Wow, co się tu, kurwa, dzieje?”. To impreza, w której biorą udział trzy osoby: Kaspar, prostytutka i szeryf. Osobiście uważam, że to najlepszy moment tego filmu. To czyste szaleństwo. Byłem na paryskiej premierze tego filmu i ten fragment zszokował widownię.

Jak wyglądała praca nad muzyką do tej produkcji?

Zauważyłem, że w filmach, które uwielbiam, kluczowe sceny opierają się na konkretnym nastroju. Może być zarówno bardziej kameralny, jak i w klimacie disco. Muzyczny komentarz do tych fragmentów można odnaleźć na wielu płytach. Mój cel sprowadzał się do tego, by operować różnymi uczuciami – od wstrętnych po bardziej intymne. Zależało mi, żeby idealnie dopasować je do konkretnych scen w filmie. W umyśle układałem sobie coś, co czasem trudno opisać, jednak chciałem, by powstała z tego dobra muza.

Co sprawiało ci największy problem?

Szkoda, że nie było mnie na planie zdjęciowym w Sardynii, ale to bardziej mój kaprys.

Czyli zadowolił cię końcowy efekt muzyczny?

Kiedy nagrywam album bądź ścieżkę dźwiękową do filmu i potem go odsłuchuję, to często łapię się na tym, że chciałbym coś w nim zmienić. Nigdy nie jestem w pełni zadowolony ze swojej muzyki. Motywuje mnie to do tego, by nieustannie się rozwijać. Sam film odbieram bardzo pozytywnie, a wprowadzenie do niego techno i disco potęguje jego dziwaczność.

Twoją muzykę wykorzystano również w hollywoodzkim filmie „Dredd”.

Nie widziałem go w całości, a jedynie fragment, w którym pojawia się moja piosenka. Uważam, że to surrealistyczne, bo nie spodziewasz się, że muzyka disco pojawi się pod koniec tego typu filmowej produkcji. Ta scena robi spore wrażenie, także ze względu na to, że jest bardzo krwawa.

Nie lubisz takich filmów?

Wolę dramaty. Ostatnio obejrzałem „Samotnego mężczyznę”. Podobało mi się też „Między słowami”. Uwielbiam historie, w których zdjęcia odkrywają istotną rolę. Czarują mnie subtelne opowieści o outsiderach, którzy odnajdują się i zakochują w sobie.

A muzyka filmowa?

Odgrywa istotną rolę w filmach takich reżyserów jak, przykładowo, Quentin Tarantino. Gdyby jej w nich nie było, byłyby uboższe.

Jakie jest twoje największe marzenie?

Grać muzykę na największych festiwalach i sprawić, by widownia odjechała. Wydaje mi się, że marzy o tym każdy muzyk.

Chodzi o coś w klimacie imprezy z filmu „Spring Breakers”?

To kompletnie nie mój styl. Nigdy nie interesowały mnie filmy dla nastolatków. W młodości bardziej ciągnęło mnie do dzieł Pedro Almodóvara. Były wówczas powiewem świeżości. Wciąż mam do nich słabość.

 

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News