Polski Pawilon na 19. Biennale Architektury to nie tylko wspaniała koncepcja, ale też efekt pracy zespołu wykonawców. Choć o wystawach najczęściej mówi się przez pryzmat idei kuratorskiej i efektu końcowego, rzadko zaglądamy za kulisy ich fizycznej realizacji. W tym roku na zlecenie Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki wystawę realizowała firma Ferwor. Architektka, producentka Ola Gryc, odpowiedzialna za koordynację produkcji wystawy z ramienia wykonawcy, opowiada nam, jak wygląda Biennale z drugiej strony kurtyny.
Jak wyglądał Twój udział w produkcji Polskiego Pawilonu — od czego zaczęła się Twoja praca i na czym polegała na miejscu w Wenecji?
Ola Gryc: Moja praca zaczęła się od marzeń, że kiedyś trafię na Biennale w Wenecji. A potem było dużo starań, żeby to marzenie zrealizować. W projekcie “Lary i penaty. O budowaniu poczucia bezpieczeństwa w architekturze” byłam koordynatorką produkcji po stronie wykonawcy, czyli Ferworu. Moją rolą było zaplanowanie i przeprowadzenie całego procesu: od formalności, które są nieodłączną częścią ubiegania się o zamówienie publiczne i jego realizacji, kosztorysowania, zakupu wszystkich materiałów, wykonania projektów warsztatowych elementów wystawy przez logistykę transportów, wyjazdów, aż po koordynację samego montażu i pracy naszej ekipy na miejscu. Jako koordynatorka byłam również łącznikiem między naszym zespołem, a zespołem produkcyjnym po stronie Zachęty (odpowiedzialnej za Polski Pawilon w Wenecji) – Michałem Kubiakiem i Anną Kowalską; zespołem autorskim czyli Maćkiem Siudą, Kasią Przezwańską, Krzyśkiem Maniakiem oraz Olą Kędziorek.
Realizacja takiej wystawy wymaga dużo elastyczności, sporo zwinności, ale też mnóstwo skupienia. Przede wszystkim wymaga jednak ludzi, bo sukces produkcyjny nigdy nie jest jednoosobowy. Od początku projektu dostawałam ogromne wsparcie koordynacyjne i wykonawcze od Rafała Paciorka, a wystawa nie powstałaby bez osób z naszej ferworowej ekipy – Dawida Aniśko, Antka Bartochowskiego, Andrzeja Burka, Adriana Jermacza, Sławka Kalbarczyka, Mateusza Lipca, Kuby Mierzejewskiego, Wojtka Musiałka, Pawła Paciorka, Piotrka Paciorka i Marcina Papiernika.


Co było największym wyzwaniem w realizacji wystawy, logistycznie, technicznie, a może emocjonalnie?
Ola Gryc: Każda wystawa ma swoje wyzwania. Tym razem było podobnie, tym bardziej, że to wystawa o tak wielkim znaczeniu i renomie. Dla mnie największym wyzwaniem był czas i zaopiekowanie potrzeb wszystkich osób zaangażowanych w realizację. Poza koordynacją zadań trzeba też znaleźć w sobie czułość i wrażliwość na emocje pozostałych i zmęczenie – fizyczne, ale też psychiczne.
W Wenecji poziom trudności produkcyjnych wzrasta, na montaż trzeba przyjechać świetnie przygotowanym. Jesteś na wyspie, bez zaplecza supermarketów budowlanych, bez specjalistycznych sklepów, nie ma tego wszystkiego, na czym zwykle jednak polegamy. Elementy wystawy podróżują do pawilonu z Polski najpierw tirem, później przeładowywane są na łódki i wyładowywane na terenie Giardini della Biennale, gdzie znajdują się pawilony narodowe. Magnes z gondolą czy pamiątkę ze szkła Murano w Wenecji znaleźć łatwo, ale jedna zapomniana śrubka to całodzienna wyprawa na ląd.
Co najbardziej Cię zaskoczyło w Wenecji, nie tylko w rzeczywistości produkcyjnej?
Ola Gryc: Z Wenecją już się trochę znamy, ale to był pierwszy wyjazd, który nie był dla mnie turystyczny. Magiczne jest to dziwne miasto na wodzie, bez samochodów, zorganizowane zupełnie inaczej niż wszystkie miasta, które znam. Kiedy patrzysz na wystawę przewożoną łódką z wbudowanym dźwigiem czy pływające śmieciarki zastanawiasz się, gdzie u diabła podziały się ulice i jak to wszystko może działać dokładnie tak samo, a jednak całkiem inaczej niż w domu.


Czy jest jakiś moment z montażu, który szczególnie zapadł Ci w pamięć?
Ola Gryc: Takich momentów jest mnóstwo! Jeśli musiałabym wybrać to wyjątkowe to byłby to ostatni dzień, wieczorem, kiedy po całym tygodniu ciężkiej pracy udało nam się dopiąć najtrudniejsze elementy. Zobaczyliśmy, że jest dobrze, wystawa nabrała kształtów. Wyszliśmy na koordynację i małą przerwę przed pawilon całą naszą ekipą, razem z projektantami i kuratorką. Znaleźliśmy moment, żeby wspólnie się zatrzymać, usiąść na schodach, wypić setną tego dnia kawę i wspólnie się ucieszyć. Dziesięć zmęczonych osób, dumnych, że osiągnęły wspólny cel. Wiedzieliśmy, że jesteśmy w tym razem, że zdążymy i że będzie pięknie.
Które elementy wystawy – przestrzenne, wizualne, dźwiękowe – robią największe wrażenie na odwiedzających?
Ola Gryc: Trudno mi być tutaj obiektywną i postawić się w roli odwiedzających wystawę po raz pierwszy. Zbyt dobrze znam ją od kuchni. Mam do niej emocjonalny stosunek i za dużo skojarzeń. Uwielbiam wejście do Pawilonu oraz Święty kąt. To elementy, w których najbardziej widzę pracę wszystkich zaangażowanych. Dlatego są dla mnie wyjątkowe.


Co byś chciała, żeby odwiedzający zapamiętali z tej wystawy, nawet jeśli nie przeczytają żadnego opisu?
Ola Gryc: Myślę, że na to pytanie dużo lepiej niż ja odpowiedziałaby Ola Kędziorek. Ja jestem dziewczyną od śrubek i Excela! Trochę żartuję, ale tutaj mogę mówić tylko w swoim imieniu. Najbardziej została we mnie ludzka skala wystawy, skupienie na człowieku, ludowej mądrości, tradycji, serii drobnych gestów i wierzeń, które sprawiają, że czujemy się bezpiecznie. Uważam, że warto wracać do takich symboli i wartości. Żeby nie zgubić swojego człowieczeństwa w wielkim pędzącym globalnym świecie.


Gdybyś miała opisać pawilon jednym słowem albo obrazem, co by to było?
Ola Gryc: Jeden obraz… To kadr z zewnątrz, na którym widać wiechę wiszącą nad wejściem, tytuł wystawy, podkowę w żółtym kole, a w tle mozaikę z gaśnicą w centrum. Już na samym początku wystawa uchyla rąbka tajemnicy i wciąga widza nakładającymi się na siebie warstwami znaczeń. A słowo, to oczywiście bezpieczeństwo!
Dziękuję za rozmowę!


Pawilon Polski na 19. Międzynarodowym Biennale Architektury w Wenecji prezentuje wystawę „Lary i penaty. O budowaniu poczucia bezpieczeństwa w architekturze”, która podejmuje temat codziennych rytuałów, przestrzeni domowych i ich wpływu na nasze poczucie stabilności. Za projektem stoi interdyscyplinarny zespół twórczy w składzie: Aleksandra Kędziorek, Krzysztof Maniak, Katarzyna Przezwańska i Maciej Siuda. Wystawa będzie dostępna dla zwiedzających do 23 listopada 2025 roku w ramach Biennale w Wenecji.
Rozmawiała: Ada Zoń
Zobacz również: Budyń & „Szkoda, że nareszcie”[recenzja]