Bałem się tego seansu, nie ukrywam. Bo kiedy tworzysz współczesne polskie kino dla młodzieży i dorosłych, to jakbyś podpisał pakt z diabłem, że widzów mają z zażenowania ściskać wnętrzności. Wrooklyn ZOO na szczęście aż tak karykaturalny i ciężkostrawny nie jest, choć oczywiście ma swoje za uszami.
Tegoroczna filmowa podróż do skejtersko-naziolsko-romskiego Wrocławia to nie tylko laurka dla tego miasta, ale też zbiornik na miliony pomysłów, które czasami okazywały się absolutnie niepotrzebne.
How do you do, fellow kids?
Zaczyna się mało obiecująco. Główny bohater, Kosa, nieokrzesany skejter (ponoć najlepszy we Wrocławiu), budzi się, oczywiście znacznie za późno, i na swojej cool desce jedzie do szkoły na zakończenie roku. Tam spotykamy jego klasowych kolegów, z których żaden nie wygląda na założone osiemnaście lat, są koślawe, niby-młodzieżowe dialogi i szereg innych klisz zmuszających do refleksji nad tym, jak wiele ciekawszych rzeczy można byłoby zrobić zamiast siedzieć w kinie.
Ale czy Wrooklyn ZOO w całej swojej okazałości stara się być młodzieżowy na siłę? Oczywiście początek straszy, że tak będzie, ale w perspektywie ponad dwóch godzin zjawisko to jakby się rozmywa. Dialogi są raczej nierówne i bywają przerysowane, ale skręcenia wnętrzności z zażenowania nie odnotowałem, tym bardziej, że elementy ekspozycyjne bardzo sprawnie przeszły w wartką akcję.
Naziole kontra skejci
Głównym celem Kosy jest wygrana w skejterskim konkursie – dzięki temu będzie mógł polecieć do Los Angeles i stać się polskim Tonym Hawkiem (albo Tonym Trujillo, bo warto odnotować, że ten pojawia się gościnnie na ekranie). Tylko że nasz główny bohater jest krnąbrny, nieustannie pakuje się w kłopoty i szuka zaczepek, więc przygotowania do konkursu wcale nie wysuwają się na pierwszy plan.
Wrooklyn ZOO przedstawia nam Wrocław podzielony na subkultury – mamy łysych nazioli i zbuntowanych skejtów. Nie sądziłem, że pomysł ten ma jeszcze prawa bytu w 2024 roku, ale niech Krzysztofowi Skoniecznemu (rocznik ’83) będzie, bo choć bywa topornie, to jednak daje pewne pole do podyskutowania o społeczeństwie, podziałach, niepotrzebnej przemocy i innych kwestiach, które wydają się obecnie nieco bardziej aktualne niż naziole i skejci.
Wrooklyn ZOO jest o wszystkim
Film stara się opowiadać o wszystkim, co według twórców ma dotyczyć generacji Z. Mamy więc trudne relacje międzyludzkie, pogoń za akceptacją rówieśników, mamy kwestie patodeweloperskie i te związane z tolerancją oraz uprzedzeniami. Barwnym podłożem do tych ostatnich jest zakochanie się Kosy w pewnej romskiej dziewczynie.
Ten wątek miłosny, choć względnie przewidywalny i będący współczesną wariacją na temat Romea i Julii, został przedstawiony z należytym wyczuciem. Mogę śmiało stwierdzić, że jeśli chodzi o kino, którego targetem są przedstawiciele generacji Z, mamy do czynienia z jednym z lepszych love story ostatnich lat.
Nie mogę jednak oprzeć się poczuciu, że gdyby odrzeć historię z dużej części wątków społecznych, Wrooklyn ZOO byłby znacznie lepszy. Przez nagromadzenie motywów i niesprawne wywiązywanie się z nich mamy jednak do czynienia z papką – barwną, piękną i intrygująca, ale poszatkowaną i chaotyczną.
Filmowe ADHD
Reżyser Ślepnąc od świateł prowadzi historię szybko, sprawnie i bez brania jeńców. Oczywiście ma to swoje zalety, bo nie sposób w trakcie seansu się nudzić. Paradoksalnie jednak nagromadzenie wyżej wspomnianych, często niepotrzebnych wątków, oraz szereg innych zabiegów sprawia, że to, co jest najbardziej istotne w tej historii, zostało rozwodnione i ma mniejsze znaczenie, niż twórcy by tego chcieli.
Wrooklyn ZOO jest niesamowicie kolorowy, sprawnie poprowadzony i klimatyczny. Dzięki temu można wybaczyć toporną grę aktorską, w szczególności odtwórcy głównej roli, i dać się na chwilę pochłonąć przez skejtersko-naziolski Wrocław.
Wisienką na tym ADHD-owym torcie jest wprowadzenie mistycznych elementów nawiązujących do romskiej kultury i tradycji – i choć są to elementy piekielnie intrygujące, to wydają się nie grać dobrze z całą resztą. Wszystkiego jest po prostu zbyt dużo, jakby twórcy nie wiedzieli, w którą stronę opowieść ma zmierzać.
Mimo to bawiłem się dobrze i wierzę, że Wrooklyn ZOO zapoczątkuje nową erę filmów dla młodzieży i młodych dorosłych, gdyż jest to nisza nie tyle zaniedbana, co wręcz opluta przez twórców, którzy udają, że wiedzą, jakich słów używają młodzi ludzie.
Zobacz także: Podobała Ci się “Substancja”? Zobacz te 7 filmów z gatunku body horror!
Podobała Ci się Substancja? Zobacz te 7 filmów z gatunku body horror!