Trzy kobiety szukające własnego głosu w zamkniętej społeczności. Przedpremierowy fragment powieści „Sorge” Aleksandry Zielińskiej

portret dziewczyny zakrywającej twarz i okładka książki sorge

Dziewczyna powraca z dużego miasta w rodzinne strony, ciągnąc za sobą piętno jedynej ocalonej. Tula nie walczy już o koronę miss województwa, bo została małomiasteczkową królową cukierni z flamingiem w szyldzie.

Adela próbuje ocalić resztki pamięci przed kaprysami starości i szwankującym ciałem. Pewnego dnia wszystkie usłyszą trzask, który brutalnie zburzy spokój Sorge. Ale czy miasteczko, które już w nazwie ma zmartwienie, kiedykolwiek zaznało spokoju?

Sorge to powieść spleciona z historii trzech kobiet, które poszukują własnego głosu w małej zamkniętej społeczności, naznaczonej przekazywaną od pokoleń traumą. Mocna, poruszająca i ważna proza o upływie czasu, więzach rodzinnych i doświadczeniu samotności. Trzask, flaming, skrzydłokwiat.

Oferta pracy w HIRO

Lubisz tematy związane z muzyką, filmem, modą i chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Aleksandra Zielińska w poruszający sposób pisze o stracie i trudnych zmaganiach z widmami przeszłości, po mistrzowsku opisuje poczucie bezradności i pustki po kimś, kogo nagle zabrakło. To opowieść przede wszystkim o kobietach, matkach i córkach, które z całych sił próbują utrzymać się na powierzchni, kiedy ciężar kolejnych dni ciągnie je na dno.

Książka zostanie wydana nakładem Wydawnictwa W.A.B. a jej premiera planowana jest na 24 kwietnia. Tymczasem my, dzielimy się z wami przedpremierowym fragmentem powieści.

Prolog, w którym kobiety chcą mówić

Mówi dziewczyna: nie lubię swojego imienia. Nie lubię ani jego brzmienia, ani jego zapisu. Tak naprawdę używam go bardzo rzadko, głównie w sprawach urzędowych. W sprawach ostatecznych używa go mój ojciec. Nie lubię swojego imienia, bo nie sądzę, żeby do końca było moje. Wiem, że rodzice mieli wybrane dwa i zdecydowali się na jedno, zwycięskie. Drugie wyryli na grobie. Grób jest mały i szary, leży pośród innych małych grobów w alejce pod modrzewiami. Srają na niego ptaki, a z drzew sypie się igliwie. Trudno pozbyć się guana z granitu, ale mam już opracowany sposób, żeby zrobić to najszybciej. Nie lubię cmentarzy na równi ze swoim imieniem.

Poczęłam się jako jedna z dwóch, urodziłam już sama. W mieście nad Wisłą, położonym na siedmiu wzgórzach. Ważyłam ponad cztery kilogramy i podobno rozdarłam moją matkę od środka. Później darłam się głośno w sali dla noworodków i pośród innych wyglądałam jak miesięczne niemowlę. Dziesięć w skali Apgar. Ale nie moje, kradzione. Urodziłam się w roku, w którym w Polsce skończył się komunizm, a ojców nie wpuszczano na sale porodowe. Mój ojciec nie zemdlał, kiedy pierwszy raz mnie zobaczył. Miałam długie, ciemne włosy. Wytarły się, zanim zaczęłam siadać.

Mieszkam w miasteczku o nazwie Boża Wola, które kiedyś było wsią, ale wszyscy wolą korzystać z dawnego niemieckiego przezwiska – Sorge oznacza troskę albo zmartwienie, a ludzie w Bożej Woli zarówno są troskliwi, jak i martwią się na zapas. Wyjechałam na studia do większego miasta, ale wróciłam z pierwszym tylko stopniem, co może być uznane za porażkę, ale co ludzie z większych miast mogą wiedzieć o porażkach. Jestem germanistką, połową germanistki. Znam dwa języki, moje życie jest podwójne, za mnie i za siostrę. Uczyłam w szkole, ale krótko.Oprócz siostry mam na sumieniu dwanaścioro innych dzieci. Doskonale pamiętam ich imiona i oceny. Pamiętam również silne mdłości i ucisk na pęcherz tej nocy, gdy autobus zatrzymał się w zakazanym miejscu. Miałam rozwiązane sznurowadła. Nikomu o tym nie powiedziałam. Nawet babci Adeli, choć babci Adeli można zdradzić teraz wiele sekretów. I to po kilka razy, za każdym razem na świeżo. Wtedy posiwiały mi włosy, niewiele, kosmyk, wystarczy odpowiednio zaczesać, żeby nikt nie zauważył.
Kocham swojego ojca.

Mówi Tula: Marianka od dziecka miała problem z wymową, dlatego na początku nazywała mnie imieniem, które sama wymyśliła na podstawie tego, co słyszała. Nagromadzenie wyrazów w moim otoczeniu złożyło się w Tulę. Teraz nie chcę, żeby ktokolwiek mi Tulę odbierał, ani urzędy, ani biurokracja, ani ludzie w tym troskliwym, zmartwionym miasteczku Sorge. Tula. I tyle. Wszędzie czuć tu zmarłych pod stopami. Gdy linią kolejową toczy się pociąg, ziemia trzęsie się od ich ruchów.

W pokoju Marianki przy lince do rolet wisi różowy flaming. Marianka kochała flamingi, dlatego również zgodziłam się na pokraczną, ptasią rzeźbę w ogrodowej fontannie, różowe uosobienie kiczu na jednej nodze. Później tę rzeźbę zniszczyłam, jakoś w dzień pogrzebów. W Sorge mamy dużo pogrzebów, a mało urodzeń. Przyszłam na świat w innym miejscu, daleko od linii kolejowej, do Bożej Woli przyjechałam za mężem, zostawiłam duże miasto uniwersyteckie i konkursy piękności na szczeblu wojewódzkim. Mąż otworzył specjalnie dla mnie cukiernię, żebym się nie nudziła. Teraz w cukierni nudzą się pająki i wołki zbożowe.

Nie lubię dużo mówić. Oduczyłam się też krzyczeć na głos. Różnie, albo zaplatam poduszkę wokół głowy i krzyczę w pierze, albo wychodzę do dworku. Staję w niepilnowanej ruinie, w pokoju, który był kiedyś porodówką i krzyczę na cały głos. Tutaj nikt nie usłyszy, a jak usłyszy, to i tak pomyśli, że to duchy wyłażą z piwnic, z pokojów i schowków na miotły.
Mój mąż chce otworzyć dom weselny. W Sorge mamy dużo pogrzebów, mało urodzeń i żadnych ślubów.

Mówi Adela: Adela, córka Ireny i Tadeusza, wnuczka Józefa, który był karbowym w dworku Czyżewskich. Urodzona w Krakowie na długo po pierwszej wojnie, u samego progu tej drugiej. Mam sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i wciąż rosnę w dół. Lubię nosić niebieskie fartuchy i chować siwe włosy pod wzorzyste chustki. Mieszkam w Sorge, z dziewczyną i jej ojcem, w domu z ogrodem i sadem. Śliwki rodzą się małe i sparszywiałe. Znam na pamięć wszystkie ścieżki w miasteczku, sama je wydeptywałam. W nocy słyszę, jak turkocze pociąg na torach.

Jako bardzo mała dziewczynka widziałam trupy u Czyżewskich, bo poszłam za dziadkiem Józefem do dworku zaraz po nocy kupały. Dziadek Józef o tym nie wiedział. Gdyby wiedział, stłukłby mnie powrozem na goły tyłek. Przed dworkiem był gazon, wielki okrągły kawałek trawnika z drogą podjazdową wokół. Doktor Wierzbanowski posadził topolę, na samym środku. A doktorów Wierzbanowskich było dwóch, wybrałam starszego. Były lata siedemdziesiąte, po Czyżewskich został zbrojony grób w parku, jakby wszyscy nie mogli się zmieścić w rodowym mauzoleum na cmentarzu, a w dworku zrobiono przychodnię. Całowałam się z doktorem Wierzbanowskim za topolą tak, żeby mój mąż nie widział. Darły się dzieci z porodówki.

Jestem stara. Wyglądam jak patyczak, poruszam się jak patyczak na wyścigach. Zachodziłam wielokrotnie w ciążę, ale w pokoju na poddaszu urodziłam jedyną córkę, a jedyna córka jedyną wnuczkę, już nie w dworku, a w mieście na siedmiu wzgórzach. Przekazujemy sobie życie tylko po linii żeńskiej, niepowtarzalnie. Moja córka wyjechała i nie wróci, wnuczka wyjechała i wróciła. Pochowałam i męża, i kochanka.
Adela, córka Ireny i Tadeusza, wnuczka Józefa, urodzona w Krakowie, zamieszkała w Sorge, w domu z ogrodem i sadem. Powtarzam sobie najważniejsze informacje, które robią ze mnie Adelę.

Przestanę w dniu, w którym zapomnę imię własnej córki.

Zdjęcie wyróżniające przedstawiające autorkę: Krystian Lipiec

5/5 - (1 vote)

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News