W ciągu zaledwie dwóch tygodni wrzucili do sieci dwa albumy. Trzeci ma ukazać się 14 lipca. Ich brzmienie to psychodeliczny rock zatopiony w klimatach lat 70., z wyraźnymi wpływami folk rocka i subtelnym sznytem lo-fi. Jednak coś tu śmierdzi, to ściema AI.
Mają już ponad pół miliona słuchaczy miesięcznie na Spotify, a ich numer Dust on the Wind zbliża się do pół miliona streamów. Ich Instagram wygląda jak podróż w czasie – członkowie zespołu (czy raczej „członkowie”?) stoją na pasach jak Beatlesi na Abbey Road, ale… coś tu nie gra. Zdjęcia są tak słabe i generatywne. To wygląda jak mistyfikacja AI, ale kto tu kogo udaje? A może jesteśmy wkręcani?
Mowa o The Velvet Sundown – najbardziej tajemniczym zespole ostatnich tygodni i prawdopodobnie pierwszym, który tak otwarcie stawia pytanie: czy ci artyści są w ogóle ludźmi?
Brzmią analogowo. Cieplej niż najcieplejsza lampa
Pierwsze, co uderza po odpaleniu ich muzyki, to… jakość. Nie brzmi to jak typowy eksperyment z generatora. Kompozycje są spójne, melodyjne, dobrze zaaranżowane. Mega cieplutkie i analogowe. Wokale – choć chwilami minimalnie syntetyczne – mają emocjonalną głębię, która zaskakuje. Owszem, wyłapać można drobne artefakty, które zdradzają cyfrowe pochodzenie – delikatne niedoskonałości, które nawet muzycy niekoniecznie rozpoznaliby jednogłośnie jako „sztuczne”. Ale w ogólnym odbiorze – to materiał, który z powodzeniem mógłby wyjść spod ręki doświadczonego producenta analogowego brzmienia.
I tu pojawia się zasadnicze pytanie: czy to w ogóle możliwe, by stworzyć coś takiego wyłącznie za pomocą promptów? Moje doświadczenie z generatorami muzyki AI – od Riffusion po Udio – mówi jasno: bez wiedzy muzycznej, bez zrozumienia struktury aranżu, instrumentarium i procesu produkcyjnego, nie da się wygenerować albumu o takiej spójności i jakości. Jedna piosenka? Owszem. Ale cała płyta? Dwie? Trzy? Niemożliwe, lub na maksa karkołomne
To każe podejrzewać, że ktoś – najprawdopodobniej profesjonalny muzyk lub producent – eksperymentuje z narzędziem niedostępnym jeszcze publicznie. I że to narzędzie daje znacznie większą kontrolę nad brzmieniem niż jakiekolwiek rozwiązania dostępne aktualnie na rynku.
Gdzie są ludzie?
W social mediach The Velvet Sundown wyglądają jak typowy retro zespół. Ale gdy spojrzymy dokładniej – każde zdjęcie wygląda jak rendery z Midjourney czy innego zaawansowanego modelu obrazowania. Nie ma śladów występów na żywo. Nie ma nagrań prób. Nie ma żadnych materiałów wideo z realnymi ludźmi. Po prostu – nie istnieją nigdzie indziej poza Instagramem i serwisami streamingowymi. Prawdę mówiąc to słabe są te obrazki. Jakby celowo słabe…
Spotify i Apple Music nie oznaczyły ich muzyki jako stworzonej przez AI, mimo że platforma Diesa już taki sygnał daje. Wzbudza to kontrowersje – i słusznie. Bo jeśli faktycznie mówimy o projekcie w pełni stworzonym przez sztuczną inteligencję, to użytkownicy powinni mieć prawo wiedzieć.
Przemysł muzyczny zarobi więcej na AI – ale muzycy mniej
Warto pamiętać, że za najbardziej zaawansowanymi projektami AI stoją nie tylko geekowie i entuzjaści, ale często grube nazwiska przemysłu muzycznego. Jednym z najgłośniejszych przykładów jest Timbaland, który ostatnio ogłosił, że otwiera label poświęcony wyłącznie artystom generowanym przez AI.
Nie chodzi o to, że maszyna sama wymyśla hity — chodzi o to, że ludzie z branży, doświadczeni producenci i songwriterzy, używają nowych narzędzi jak kolejnego syntezatora, DAW-a czy pluginu.
Nie oszukujmy się: żeby stworzyć muzykę, która ma klimat, groove i coś, co chce się puścić drugi raz – trzeba mieć ucho, background albo przynajmniej obsesyjną pasję. AI nie zrobi tego za Ciebie, jeśli nie umiesz jej dokładnie powiedzieć, co chcesz osiągnąć. A to znów prowadzi do pytania: kto stoi za The Velvet Sundown?
Wyświetl ten post na Instagramie
Z drugiej strony — zostawmy sobie margines. Może, może – ktoś kompletnie z zewnątrz, dzieciak, który nie widział na oczy ani instrumentu, ani nawet DAW-a, po prostu kliknął kilka promptów i… zadziałało. Wyobraźnia + dostęp do technologii = eksplozja. I powstaje projekt, który konkuruje z żywym zespołem na festiwalu.
Bo pamiętacie „Clint Eastwood” Gorillaz? Pierwszy wers numeru – „I ain’t happy, I’m feeling glad” – powstał na… brzmieniu demo. Adekwatny komentarz to: „Work smarter, not harder”. To samo można powiedzieć o AI, nie? Ale ten temat – DIY epoka AI, dzieciaki bez studiów, bez sprzętu, bez limitów – to materiał na osobny tekst. I chyba już wiemy, jak go zatytułować.
Zobacz też: 7 najlepszych generatorów muzyki AI 2025
Muzyczne dochodzenie
W redakcji HIRO.pl postanowiliśmy sprawdzić tę sprawę głębiej. Testujemy na bieżąco wszystkie dostępne generatory muzyki AI – od najpopularniejszych po te eksperymentalne. Analizujemy strukturę utworów The Velvet Sundown, porównujemy wokale, próbujemy dopasować style do znanych modeli sztucznej inteligencji.
A może to jednak ludzie udają AI?
Bo co, jeśli The Velvet Sundown wcale nie są dziełem sztucznej inteligencji, tylko doskonale skrojoną iluzją, że są? To byłaby genialna strategia marketingowa, a trzeba przyznać – działa. Literalnie wszystkie media muzyczne, portale popkulturowe, Reddit, TikTok, YouTube, podcasty i branżowe fora od kilku tygodni żyją tym tematem. Pojawiają się analizy od ludzi, którzy nie tylko słuchają, ale i produkują muzykę od lat: jak Adam Neely, Rick Beato, Andrew Huang, Esya Music, David Bennett Piano – wszyscy się zastanawiają, czy mamy do czynienia z nową erą muzyki, czy tylko dobrze zrealizowaną mistyfikacją.
I może właśnie o to chodziło.
Bo wyobraź sobie ten moment, kiedy zespół zdecyduje się zdemaskować i powie:
„Hej, jesteśmy prawdziwi. Ale udając AI, zyskaliśmy więcej uwagi niż przez całą naszą karierę jako ludzie.”
Brzmi jak gotowy case dla marketingowców i PR-owców całego świata. A jednocześnie — odwrócenie ról tak bardzo na czasie: Dotąd to AI próbowało udawać ludzi. Teraz to ludzie próbują udawać AI.
U-AI-owienie wszystkiego
Zresztą spójrzmy szerzej — trend „uAIowienia” już dawno przestał dotyczyć tylko narzędzi. Dzisiaj AI stało się estetyką, wręcz modą. Twórcy w reklamach wstawiają sztuczne zniekształcenia głosu, glitchy, cyfrowe artefakty, które jeszcze 5 lat temu kazaliby inżynierowi natychmiast wyrzucić z miksu. W modzie dominują wzory wyglądające jak z wygenerowanych promptów. W fotografii produktowej – syntetyczne światło, nierealne tekstury i kompozycje, których ludzkie oko nawet nie próbowałoby ustawiać. Nawet branding produktów — „AI-powered”, „NeuroSynth”, „SmartAlgo” — brzmi lepiej niż „handmade” czy „analog”.
AI jest dziś bardziej sexy niż my sami.
I to jest trochę smuteczek, ale też… lustro, w które musimy spojrzeć.
Przyszłość, która sama siebie parodiuje?
Więc może The Velvet Sundown to nie AI grające jak ludzie, ale ludzie grający jak AI udające ludzi. I to by była najbardziej postmodernistyczna wolta w stylu Davida Bowiego. Ciekawe co by o tym powiedział i czy stosowałby AI w swojej twórczości.
Bo w końcu – jaka jest różnica między fikcyjnym zespołem zbudowanym z awatarów, a zespołem, który tworzy muzykę tak perfekcyjnie, że jedyną rzeczą, która go „psuje”, są celowo wstawione błędy udające cyfrowe artefakty?
Tekst: Krzysztof Grabań
Foto: Materiały zespołu – nikt się nie podpisał pod fotografiami