„Tarantinowski w duchu”, „Iroczniczny jak Pulp Fiction”. Kilka słów o tym, jak Quentin Tarantino stał się marką samą w sobie

Dwóch mężczyzn z pistoletami

Tarantino spotyka braci Coen, Ironiczny jak Pulp Fiction, Tarantinowski w duchu – to tylko trzy z wielu haseł reklamowych, jakie w ostatnich miesiącach pojawiły się na plakatach wchodzących na ekrany filmów. Najbardziej wpływowy twórca filmowy naszych czasów stanowi już markę samą w sobie – dystrybutorom łatwiej zestawić swój produkt z jego twórczością, niż reklamować go wyimkami z recenzji.

Pomysł jest genialny w swojej prostocie – Tarantino od lat kreuje nowe trendy, pozostając przy tym na szczycie filmo-wego panteonu. Dla przeciętnego widza pozostaje kumplem z wypożyczalni, który najlepiej rozumie jego potrzeby, dla krytyka zaś – cudownym dzieckiem, które na zgliszczach celuloidu zbudowało swój filmowy pałac. Po dwudziestu latach od swego debiutu Tarantino wciąż jest najchętniej kopiowanym twórcą w branży, a sprawę dodatkowo ułatwia fakt, że granice jego filmowego uniwersum są wyjątkowo płynne – z każdym kolejnym projektem poszerzają się o nowe, obce mu dotąd zagadnienia. Dziś nie da się już – jak to było za czasów Pulp Fiction – zamknąć jego dorobku w kilku krzykliwych przymiotnikach.

https://www.youtube.com/watch?v=WSLMN6g_Od4

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Marketingowcy mają tym samym ułatwione zadanie, a odniesień do twórczości QT używają bez opamiętania. Co w ogóle oznacza dziś słowo tarantinowski? Że film jest brutalny, przegadany? Że ma nietypową konstrukcję fabularną albo wspiera się kinem gatunków?

Czasami wystarczy naprawdę niewiele. Gdy przed laty dystrybutor IDG wprowadzał na polski rynek japońskie hity pokroju Battle Royale czy Ghost in the Shell, nie interesowało go, kto stał za ich realizacją. Na okładkach DVD bardziej opłacało się zaznaczyć, że są to filmy, które zainspirowały Tarantino. Jak, do czego? Nie wiadomo. Jeszcze inny wybieg zastosowano przy okazji premiery Strefy X Best Filmu. Na plakacie kinowym pojawiła się informacja, że jest to ulubiony film Petera Jacksona i Quentina Tarantino. Być może jest w tym nawet jakieś ziarno prawdy, ale gdzie szukać potwierdzenia tej informacji? Publikowane corocznie przez samego Tarantino zestawienia ulubionych filmów z lat 2009, 2010 i 2011 rzeczonego tytułu nie uwzględniają.

Jeszcze kilka lat temu, by na plakacie pojawiło się jego nazwisko, Quentin musiał w jakimś filmie wystąpić lub go wyprodukować. Przykładowo, gdy na polskie ekrany wchodziły Hostel Eliego Rotha i Sukiyaki Western Django Takashiego Miike, a na DVD pojawiła się komedia Daltry Calhoun z Johnnym Knoxville’em, słowo Tarantino było na nich bardziej wyeksponowane niż sam tytuł. Okazji nie stracił nawet wydawca antologii Arcydzieła czarnego kryminału – liczący zaledwie półtorej strony monolog, stworzony przed laty na potrzeby Pulp Fiction, miał być epilogiem dla blisko dwudziestu innych pełnowymiarowych opowiadań, a jednak nazwisko Quentina trafiło na okładkę obok takich tuzów jak Raymond Chandler, Elmore Leonard czy James Ellroy.

To oczywiście tylko kilka przykładów z polskiego podwórka. W Stanach czy Wielkiej Brytanii kult Tarantino jest jeszcze bardziej zauważalny, a jego nazwiskiem sygnowano już całe kolekcje. Dość powiedzieć, że współprodukowane i/lub sprowadzane przez niego do Stanów azjatyckie hity pokroju Żelaznej małpy, Hero czy Chungking Express obowiązkowo wyświetlano pod szyldem Quentin Tarantino przedstawia.

Dziś powszechnie uwielbiany reżyser nie musi się już nawet starać. Wystarczy, że o jakimś tytule wspomni lub publicznie go doceni, a chwilę później każdy chce jego słowa wykorzystać do celów promocyjnych. Znane są przypadki filmów, którym przerabiano plakaty lub ponownie wprowadzano do kinowego obiegu po tym, jak Tarantino umieścił je na liście ulubionych tytułów roku.

Także twórczość Quentina jest niezwykle wpływowa – od lat wyznacza nowe kierunki filmowej ekspresji, inspirując zarówno twórców, jak i dystrybutorów. Po onieśmielającym sukcesie Pulp Fiction rynek zalały dziesiątki bliźniaczych produkcji. Twórcy m.in. 2 dni z życia w dolinie, Czwartku, Rzeczy, które robisz w Denver, będąc martwym czy Go chętnie wybierali z jego filmu to, co najbardziej im odpowiadało: brutalność, narracyjne połamanie, smolisty humor. Po Jackie Brown, melodramacie trawestującym motywy kina blaxploitation, w Hollywood zapanowała chwilowa moda na czarne sensacje, a odtwórczyni głównej roli, Pam Grier, dostała szansę na odbudowanie kariery.

Prawdziwy wysyp naśladownictw pojawił się jednak dopiero w minionej dekadzie, gdy Tarantino zaczął kleić swoje b-klasowe patchworki: dylogię Kill Bill i zrealizowany wspólnie z Robertem Rodriguezem projekt Grindhouse. Zręczne, miejscami nowatorskie przetwórstwo odpadków amerykańskiej popkultury zaowocowało dziesiątkami gatunkowych pastiszów, z których część powstawała także w dość egzotycznych miejscach – np. Japonii. Tamtejszy rynek wyspecjalizował się w dość radykalnej odmianie kina upadłego – po sukcesach Tarantino (i Rodrigueza) powstały tam m.in. tak dziwaczne filmy, jak Tokyo Gore Police czy Machine Girl.

Każdy nowy film QT to także wyraźny sygnał dla wszelkiej maści dystrybutorów i wydawców. Lepiej zainteresować się jego projektem jeszcze na etapie powstania, by przy okazji późniejszej premiery kinowej nie przegapić szansy dodatkowego zarobku. Nie jest tajemnicą, że motywy, gatunki czy wręcz konkretne tytuły, które stanowiły dla Tarantino punkt wyjściowy przy realizacji nowego filmu, później bardzo dobrze się sprzedają. Tak było choćby z japońską sensacją Lady Snowblood, odświeżoną przy okazji Kill Bill, czy Bohaterami z piekła, którzy użyczyli swój oryginalny tytuł (The Inglorious Bastards) Bękartom wojny.

W całym tym marketingowym szale na znaczeniu straciło tylko jedno – twórczość rozchwytywanego reżysera. Bo choć zróżnicowanymi, kreatywnymi projektami Tarantino wybronił się przed zaszufladkowaniem ze strony prasy czy fanów, to wszelkiej maści oportuniści i specjaliści od marketingu na powrót go tam wpychają, przyklejając tarantinowski slogan wszystkiemu, co może się dzięki niemu sprzedać. Dziś, gdy czytamy na plakacie czy okładce, że oto przed nami estetyka »Pulp Fiction« albo tarantinowski klimat, najpewniej oznacza to, że film jest po prostu dosadny, cyniczny albo chronologicznie zaburzony. To częściowo zasadne, ale jednak banalne skojarzenia – serce jego kina zawsze biło przecież gdzieś indziej, głębiej. Ale to już temat na zupełnie inny artykuł…

Tekst: Piotr Pluciński

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News