Neil Patrick Harris, prowadzący ostatnie rozdanie Oscarów, w pewnym momencie wyszedł na scenę w samych białych slipach, czym nawiązał do pamiętnej sceny z „Birdmana”, w której Michael Keaton musi przejść swoiste walk of shame w samej bieliźnie. Jako upadła, zapomniana, lecz wciąż gdzieś tam tląca się sława, dodatkowo zwraca uwagę przechodniów.
NPH miał gorzej, bo zamiast tolerancyjnych nowojorskich przechodniów, musiał stanąć w bieliźnie przed konserwatywnym towarzystwem zgromadzonym w Dolby Theatre w Hollywood. Tak, konserwatywnym, z czego również zażartował sobie ulubieniec Ameryki, a przy okazji mąż-gej oraz ojciec. „Dziś wieczór mamy zaszczyt powitać najlepsze i najbielsze… przepraszam, najjaśniejsze hollywoodzkie gwiazdy” – zaczął swoją konferansjerkę (jeszcze w smokingu) Harris. On dobrze wie w jak sztucznie nadmuchanym świecie żyje. Wszyscy zachowują poprawność polityczną. Stwierdzają, że obnażanie się na wielkim ekranie to sztuka, a jednocześnie wielce oburzają się, gdy ktoś pokaże sutek na Instagramie. Trząść tyłkiem przed milionami widzów można, lecz pokazać fragment klatki piersiowej już nie. Nie ukrywajmy, że Hollywood od zawsze rządziło się hipokryzją. A najlepszym bratem hipokryzji z LA jest nuda.