„Spring Breakers” to, rzecz jasna, zupełnie inny film. Można powiedzieć, że twórcy „Najlepszych najgorszych…” i Harmony Korine przedstawili na ekranie awers i rewers tego samego, fundamentalnego dla amerykańskiej kultury mitu młodości. Sytuacja współczesnych nastolatków bardzo wiele mówi nam przecież o ogólnej kondycji kraju i jego perspektywach na przyszłość.
Od momentu, gdy sam byłeś nastolatkiem, minęło już trochę czasu. Czy warunki, w jakich dorastałeś, bardzo różnią się od dzisiejszej sytuacji młodych ludzi?
Z całą pewnością. Najważniejsza różnica, która przychodzi mi teraz do gło- wy dotyczy roli technologii w naszym życiu. Ja i moi rówieśnicy mieliśmy, oczywiście, swoje gadżety, ale nie odgrywały one tak wielkiej roli we wzajemnej komunikacji. Nikt nie pomyślałby wówczas, że zamiast spotkania twarzą w twarz wystarczyłaby nam wspólna sesja na Facebooku czy Skypie. Może brzmię teraz jak zgorzkniały starzec, ale tendencja przenoszenia swojego życia do sieci wydaje mi się zupełnie szalona. Nie mam pojęcia, do czego doprowadzi i – prawdę mówiąc – trochę się tego boję.
Owen grany przez ciebie w „Najlepszych najgorszych…” jest dla głównego bohatera prawdziwym mentorem i wzorem do naśladowania. Czy miałeś okazję spotkać kogoś podobnego, gdy byłeś w jego wieku?
Jako młody człowiek miałem dużo szczęścia, bo znalazłem w swoim oto-czeniu naprawdę wiele osób, które pomogły mi wybrać właściwą drogę. Cie-szę się, że mogę zaliczyć do tego grona także mojego ojca.
Czy jako początkujący aktor miałeś także idoli zawodowych?
Nie będę w tym względzie oryginalny. Wychodziłem z założenia, że najwięcej nauczę się, gdy będę podpatrywał aktorów z absolutnie najwyższej półki. Dlatego właśnie godzinami mogłem oglądać filmy z Robertem De Niro i Dustinem Hoffmanem.
Twórcy „Najlepszych najgorszych…” wspominają w wywiadach, że pod- czas pracy inspirowali się młodzieżowymi filmami Johna Hughesa. Czy jego kino wydaje się bliskie również tobie?
Oczywiście, bardzo je lubię. Jako dzieciak przeżywałem jednak największe emocje podczas oglądania hollywoodzkich filmów z lat 70. Do dziś uważam zresztą ten okres za najlepszy w naszej kinematografii. Moje ulubione filmy z dzieciństwa to „Łowca jeleni” i „Lot nad kukułczym gniazdem”.
Jednym z powodów twojej sławy jest postawa, która zakłada częste wcielanie się w bohaterów zaskakujących i nieobliczalnych. W związku z tym ciekaw jestem, jaka była najdziwniejsza propozycja zawodowa, którą otrzymałeś?
Cholera, było tego całkiem sporo, naprawdę trudno mi wyróżnić jedną z nich. Niegdyś nie miałem nawet świadomości, że ludzie z branży filmowej mogą wpadać na równie szalone pomysły i do tego uważać, że właśnie ja będę mógł pomóc w ich realizacji! Najbardziej zaskakującym doświadczeniem była dla mnie chyba jednak praca przy „Niebezpiecznym umyśle”. Mało kto wierzył, że tak oryginalny pomysł będzie w stanie odnieść jakikolwiek sukces. A jednak nam się udało, a rola, którą zagrałem, okazała się przełomowa w mojej karierze. Właśnie za takie niespodzianki chyba najbardziej kocham kino.