Nie mówcie, że nie zdarzyło się wam nigdy dumać nad tym, jak wygląda życie z perspektywy osobnika płci przeciwnej do swojej. Jak w takim przypadku odnajdywalibyście się na co dzień? Na zakupach, na imprezach i co najważniejsze — w pracy?
Doświadczyć takiej sytuacji udało się niejakiemu Martinowi Schneiderowi. Przez przypadek jego korespondencja mailowa z klientem zaczęła być sygnowana imieniem koleżanki — Nicole Hallberg. Nic wielkiego, prawda? Zwykły, przypadkowy błąd, który nie wypływa na nic. Po prostu inny podpis pod wiadomością.
Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍
Dziwnym trafem Martin totalnie stracił porozumienie z klientem. Jego pomysły i pytania były bombardowane zarzutami. Do momentu kiedy… zauważył błąd i zaczął podpisywać wiadomości swoim imieniem i nazwiskiem. Z nastaniem tego momentu komunikacja znów stała się prosta, co znacznie zwiększyło efektywność pracy.
Nasz bohater, wraz ze swoją koleżanką postanowili kontynuować eksperyment z zamianą podpisów przez dwa tygodnie. Nicole określa ten czas jako najbardziej produktywny okres od momentu zatrudnienia w firmie. Martin opisuje swoje ówczesne zmagania jednym słowem — piekło.
A teraz czas na pointę. Cała sytuacja została przedstawiona szefowi Nicole, który do tej pory zwykł ciosać na jej głowie kołki za brak namacalnych wyników pracy. Na nic zdały się tłumaczenia, że klienci nie odnoszą się do kobiety zbyt ufnie ze względu na płeć. Jak myślicie, co zrobił przełożony Nicole? Ano, ZIGNOROWAŁ i te tłumaczenia. Szef na medal.
Tekst: Krzysztof Jędrzejczyk