Na pytanie, co jest większą siłą napędową świata, seks czy pieniądze, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Na podium tej rywalizacji powinna znaleźć się jeszcze zawiść, która potrafi całkiem nieźle przyspieszyć krążenie krwi.
„Jemu to jest generalnie za dobrze w życiu” – powiedziała kiedyś moja znajoma tonem, łączącym w sobie troskę i palącą potrzebę zmiany. Tego rodzaju nonszalanckich zdań w przestrzeń wypuszczanych są miliony. Moc sprawczą mają może i ograniczoną, ale czasem nie chodzi o to, by przeprowadzać rewolucję. Często wystarczy po prostu, że powiemy jak jest, trawestując najlepszego reportera wszech czasów. A jeśli przy okazji okaże się, że istnieje furtka do sprowadzania pecha na tych, których nie lubimy, czy ktoś znajdzie w sobie tyle siły, by jej nie otworzyć?
Prawy do lewego
Zawiść nie ma jednej twarzy. Przecież – ilu ludzi, tyle pomysłów. Większość intuicyjnie raportuje, że mówimy o niej wtedy, gdy pan X zakłada, że pan Y nie zasługuje na to, co ma. A swój kawałek fortuny zdobył rzecz jasna niesprawiedliwie. Szczęściarz i złodziej – czy może być gorzej? Oczywiście, wspomniany złodziej zamiast hipotetycznego kogoś mógł przecież okraść nas. Złośliwa zawiść – bo o niej mowa – występuje, gdy jesteśmy przekonani, że to, na czym ktoś się wzbogacił, jest dokładnie tym, co myśmy utracili. Słowem: zabrał, a teraz się obnosi. Właściwie zaczyna się już w dzieciństwie – od konfliktu o łopatkę z piaskownicy. Ona przecież też absolutnie zawsze była nasza, a zwykle bawił się nią ktoś inny. Takie odbieranie szczęścia pachnie idealnie zaplanowanym zamachem na poczucie bezpieczeństwa. Prawda jest jednak taka, że zawiścią, tak jak resztą świata, potrafi rządzić czysty przypadek. Stąd też znane ze smutnej autopsji nagłe ukłucia niesprawiedliwości, które łączyć należy z tzw. zawiścią akcydentalną. Wywołują ją drobiazgi i najczęściej znika tak szybko, jak się pojawiła. Przykłady? Ktoś miał bardziej ciętą ripostę, ktoś na zdjęciu wyszedł jak człowiek, podczas gdy ktoś nie wyszedł wcale etc.
Król jest nagi
Problem z zawiścią nie ogranicza się wyłącznie do nieradzenia sobie z sytuacją pt. „on ma, a ja nie”. Chyba każdy zna kogoś takiego, komu czasem ma się ochotę wyrządzić fizyczną krzywdę. Robi wokół siebie dużo hałasu i nie ma nic ciekawego do powiedzenia, ale nie przeszkadza mu to być chamsko złośliwym. Ty nazywasz go po prostu idiotą, psychologia narcyzem. To jest właśnie ten ktoś, komu rośnie gula w gardle na samą myśl, że komukolwiek jest tak samo dobrze jak jemu. On nie chce mieć tego co ty, nie do końca chodzi mu nawet o to, żebyś los cokolwiek ci odebrał. Kieruje nim zupełnie inny imperatyw – on ma być zawsze krok przed tobą, stopień wyżej, wyciągniecie ręki dalej. Tak właśnie działa pragnienie bycia wyjątkowym i niechęć do posiadania punktów wspólnych z przeciętną resztą społeczeństwa.
Klasyczny minimalizm
Szukając źródeł zawiści, najpierw zasłonę milczenia spuszczamy na falliczne rozterki dziadka Freuda, a potem trafiamy wprost w objęcia psychologii poznawczej. Ta sprawę tłumaczy niezwykle prosto. Dorastając, nabieramy świadomości, że ktoś posiada mniej lub więcej od nas. Teoretycznie materia jest banalna. Ale dochodzi tu kwestia cech osobowości, od których zależy, czy po prostu zanotujemy ten fakt, czy też poczujemy, jak zaciskają nam się pięści. Zabawa polega na – nazwijmy to roboczo know where – odkryciu źródła cudzego dobrobytu. Jeśli potrafimy je racjonalnie przyswoić i zaakceptować, nasz zen ma się dobrze. Jeśli nie potrafimy – rzucamy się od burty do burty przez większość życia. Liczba bodźców, które wdzierają się w strefę komfortu, jest przecież nieograniczona. Pozwalając im na przejęcie nad nami kontroli, godzimy się na niekończący się (shit)sztorm.
Niekończąca się opowieść
Banalne stwierdzenie, że wszystko płynie i nic nie pozostaje takie samo każe przekładać je także na tę kwestię. Zawiść nie jest jak katar, ból zęba i nieszczęśliwa miłość – nie mija. Poddaje się za to zmianom w ciągu całego naszego życia. Najprościej rzecz ujmując – przeobrażają się obiekty, emocje kierujemy na inne osoby i robimy to z zupełnie innych powodów. Jej wysoka pozycja w hierarchii emocji pozostaje stała. Okazuje, że większość nacji z precyzją godną neurochirurga umiejscawia zawiść (a także zazdrość) w sercu, głowie i oddechu. Święty trójkąt godny Iluminatów. Czymże w obliczu zawiści jest czarna żółć, czyli melancholia, ze swoją marną wątrobą? Na marginesie to właściwie całkiem logiczne połączenie, które dociera do świadomości w okolicach sobotniego popołudnia.
Przyrodnie siostry
Od zawsze wiadomo, że przyroda dąży do równowagi, a ludzkość do uproszczeń. Stąd też tendencja do radosnego utożsamiania dwóch pojęć: zawiści i zazdrości. W praktyce różnią się one zasadniczo. Zawiść zakłada raczej bierne odczuwanie dyskomfortu z powodu czyjegoś powodzenia – coś jakby rak duszy, ale bez podejmowania leczenia. Jest emocją prymitywną, a nawet nieco tępą. Inwestuje, a nie zakłada zwrotu kosztów. Zazdrość z kolei to czarny charakter, który bierze sprawy w swoje ręce i paradoksalnie może sobie wyszarpać zmianę na lepsze. Przynajmniej niektórych motywuje do przynoszącego wymierne korzyści starcia z rzeczywistością. Gdyby bawić się w porównania, to zawiść jest jak Gargamel – niezdarna i zacietrzewiona. Z kolei zazdrość jak Maleficient – zła, ale pociągająca. Dwie przyrodnie siostry odróżnia jeszcze to, że zawistnik nie musi tworzyć emocjonalnej więzi z osobą, której pastelowe szczęście mruży mu oczy. Strzela ślepakami i to niestety raczej w ciemno. W przypadku zazdrości stosunek emocjonalny (i/lub inny) zachodzi obowiązkowo i chodzi o to, by osoby trzeciej się pozbyć.
Nie ma, nie istnieje
Jak wiadomo, prawie każdy ma w rodzinie jakiegoś wujka Zdziśka, o którym raczej nie opowiada namiętnie znajomym. Zawiść ma jego rumianą twarz w tym sensie, że jest elementem raczej wstydliwym. O ile do zazdrości przyznajemy się raczej niechętnie, o tyle do zawiści nie przyznajemy się wcale. Przyparci do ściany jesteśmy w stanie wydukać, że ktoś jest naszą solą w oku i najchętniej wysłalibyśmy go kosmos. Trudno sobie wyobrazić z czego musiałaby być ściana, żeby zbliżenie do niej prowokowało wyznanie, że jesteśmy zawistni. Obstawiam rozgrzane żelazo albo konieczność przeczytania wszystkich trzech części 50 twarzy Greya.
Siła i słabość
W czasach kultu szukania własnej drogi i ogólnego wewnętrznego bogacenia się uleganie zawiści jest marnotrawstwem zasobów. Ze swoim skrywanym do wewnątrz emploi prezentuje się ona raczej mało atrakcyjnie. Nie posuwa nas naprzód, sprawia, że stajemy się więźniami złej energii. Jedyne pytanie, które zaszczepia nam w mózgu, niebezpiecznie krąży wokół o co mi chodzi w życiu? Mówiąc patetycznie, a może po prostu prawdziwie – znajdujemy to, czego szukamy. Z dwojga złego lepiej więc szukać zazdrości. Naszymi prywatnymi frustracjami obdzielimy przynajmniej jeszcze kogoś, a jak mówią dobrzy ludzie dzielenie się jest fajne i znacząco obniża ryzyko nadwagi.
tekst | Dominika Charytoniuk