Pożądając Dagny

Portret Dagny Juel Przybyszewskiej

Dagny, ciemnowłosa Norweżka, która pod koniec XIX wieku zawojowała swoją błyskotliwością, urodą i kochliwością niejednego zdolnego – a to dramatopisarza Strindberga, a to malarza Muncha – trafiła w końcu na miłość swojego życia. Miłość destrukcyjną, miłość skazaną na cierpienie, wyrzeczenia, złość i rozczarowanie. Ale dzięki temu miłość wielką. Miłość z potencjałem kreatywnym. Taką, o której potem pisze się powieści, biografie, wiersze czy felietony. Poznaj Dagny Juel Przybyszewską.

W Hollywood nakręciliby o tym pełen przepychu kostiumowego film, gdyby Norweżka była Amerykanką. Że nie jest, wolą historie o rozwrzeszczanych druhnach i hangoverach po wieczorach kawalerskich, reaktywowanych Conanach i samochodach, które się transformują bez względu na kurs ropy. Niech żałują, bo ta historia jest wielce sensacyjna i pełna pikanterii.

Historia Dagny

Wybranek, charyzmatyczny król życia, lider bohemy i kochanek wielu kobiet, był demonem energii i namiętności, zdolnym, niepokornym pisarzem. Gdyby żył współcześnie, z całą pewnością zostałby tekściarzem i wokalistą blackmetalowej grupy. Albo gdyby nie miał talentu, zająłby sobie miejscówkę przed monopolowym 24/h i próbował wykosić od naiwniaków parę gorszy na kolejną małpkę. Za jego czasów w ramach buntu i protestu pozostała mu poezja i proza, uderzająca w mieszczańskie dobre samopoczucie. Konsekwentnie wiódł życie na pograniczu etyki. Wykraczające poza akceptowane ramy, za to z pożytkiem dla nowych jakości w literaturze. Dziś już przebrzmiałe, wtedy pulsujące autentyczną wściekłością. Taki młodopolski punk z elementami gothic rocka. Stanisław Przybyszewski, najgorszy kandydat na męża. A jednak dla Dagny stał się całym światem. Rodziła mu dzieci, akceptowała jego dzieci z inną, piła z nim, udzielała się towarzysko, podróżowali po Europie. W końcu osiedli w Krakowie. Tutaj Przybyszewski uwikłał się równocześnie w dwa romanse, jeden z Jadwigą, żoną poety Kasprowicza, i drugi z malarką Anielą Pająkówną, która zaszła z nim w ciążę. Tego było już za wiele nawet dla Dagny. Opuściła męża. Po roku separacji mieli się zejść podczas spotykania w Tbilisi. Dagny wybrała się tam z zakochanym w niej studentem Władysławem Emerykiem. Przybyszewski zwlekał z przyjazdem – znów jakiś romans… Emeryk, chory z miłości, zastrzelił Dagny, potem siebie. Zwiedzając stolicę Gruzji, nie zapomnijcie złożyć kwiatów na jej grobie. A i wypić za nią kilka albo i więcej lampek gruzińskiego wina.

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Dagny – postać

Dzisiaj, dla upamiętnienia tej zjawiskowej kobiety, która była kimś więcej niż jedynie inspiracją do zapadających w pamięć obrazów czy erotyczną kukiełką w teatrze życia tytanów literatury, jej imię nosi literacki program stypendialny dla tłumaczy, poetów i pisarzy, finansowany przez kraje, w których kiedyś przybywała Dagny. Wszystko pod patronatem Stowarzyszenia Willa Decjusza, którego siedziba znajduje się w Krakowie. Niezwykłe miejsce, zaledwie pięć kilometrów od Rynku. Idealne do organizowania wyjątkowych eventów oraz wydarzeń kulturalnych. Gości również stypendystów, żeby mogli siedzieć sobie spokojnie na swoich czterech literach i pisać, pisać, pisać. Dagny pomagała ludziom pióra, Willa Decjusza pomaga ludziom klawiatury. Na jedno wychodzi. Jeśli ktoś uprze się, by pisać gęsim piórem, nie ma żadnych przeszkód, Willa dostarczy i tego.

Dagny a polski Kraków

Jednak nie zapominajmy, my stypendyści, gdzie jesteśmy przez najbliższy kwartał. Kraków; ludzie, tędy uliczkami przechadzała się Dagny ze Stanisławem szlakiem żyj-pij-pisz! Ludzie, w Willi jest wspaniale, ale Kraków wzywa! Nie ma pisania bez przeżywania. Nie ma wyobraźni bez fantazji. Ludzie na szczęście wiedzą, bo kto raz zaszedł do Alchemii na Kazimierzu czy Bunkra Sztuki w centrum, rychło tam powróci. Jak i na inne szlaki. Po spacerze do Pięknego Psa, chwila na Pauzę, po niej trochę w Spokoju, by następnie udać się w inne Miejsce, które – gdy się znudzi – zastąpią Kolory, a jeśli nie, to można zaspokoić pragnienie w Mleczarni. Takie stypendium to się rozumie, aż wstyd później czegoś nie napisać, skoro dopieszczono nas z każdej strony. Idę o zakład, że wkrótce Kraków pojawi się jako tło w norweskich poematach, niemieckich sztukach, ukraińskiej wideopoezji. Dagny mieszała sobie w życiu, miesza i twórczości. Kraków sprzyja temu w sposób zwielokrotniony.

Nikomu w Europie, szczególnie żeniącym się za chwilę Anglikom, nie trzeba go przedstawiać. To nasza Praga, Rzym, Paryż, Berlin i Wiedeń w jednym. Kraków powinien zostać uznany za dobro narodowe Polski, które generuje imponujący turystyczny PKB. My jesteśmy czasem nim znudzeni. Eee, dorożki, eee, smok, eee, Wawel, eee, Kaczyński numer 2. Czysta głupota. Cudzoziemcy widzą więcej. Choć niektórzy tak wypatrują, że widzieć przestają. Zwabieni przez chęć dogodzenia sobie niczym wieczorową porą turyści w hotelach all inclusive, hurtowo biorą udział w tzw. pub crawl; najlepsze tłumaczenie to bez wątpienia „najebka tour”. Czasy im sprzyjają. Od wytrwałej eksploracji Sukiennic i kościoła Mariackiego skutecznie odciągają modne ostatnio przekąskownie jak Ambasada Śledzia czy Banialuka, z wódką za 4 zł i „polskimi tapasami” – tatar, nóżki w galarecie, śledź, pierogi – za 8 zł. Trzeba przyznać, obsługa jest w nich dynamiczna; nic dziwnego, że stały się zagrożeniem dla klasycznych knajp. I zagrożeniem dla naszych stypendialnych portfeli.

Bo Dagny i Przybyszewski zobowiązują. Gdybym miał już swoje lata, ległbym po dwudziestej drugiej w łóżku, syty swoją próżnością, że jest dobrze. Nie, nie pora teraz czytać. Nie pora pisać. Co więc robić? Cztery ściany, absolutny spokój i relaksujące otoczenie to jedynie przystawki do literackiego głównego dania, które najlepiej smakuje „na mieście”. Tu znajduję niezbędne składniki, a Dagny podaje mi przepis, jak je odpowiednio przyrządzić. Dziękuję, ślicznotko!

tekst | Dawid Kornaga

 

Zobacz też: Teraz w moim rodzinnym mieście czuję się jak turysta. I to taki niechciany. Felieton pewnego warszawiaka

Teraz w moim rodzinnym mieście czuję się jak turysta. I to taki niechciany. Felieton pewnego warszawiaka

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News