„Poczułam się wolna jak piersi uwolnione ze stanika…”. Jaka była Anna Świrszczyńska? O jednej z najwybitniejszych poetek rozmawiamy z Wiolettą Bojdą

Czarno-białe zdjęcie kobiety z krótki włosami ubranej w golf

Anna Świrszczyńska swoim dorobkiem artystycznym bez wątpienia zasłużyła na miano jednej z najwybitniejszych poetek XX wieku. Jaka była prywatnie?

Na to pytanie pozwala nam odpowiedzieć pierwszy wydany dziennik z zapiskami poetki. Spisane z rękopisu, opracowane oraz opatrzone wstępem i zakończeniem przez Wiolettę Bojdę pod tytułem: Anna Świrszczyńska: Jeszcze kocham… Zapiski intymne.

Dziennik, wydany nakładem Wydawnictwa W.A.B. pojawił się w księgarniach 31 lipca 2019 roku. Dzisiaj rozmawiamy z Wiolettą Bojdą o tym, jaka była Świrszczyńska, czy była feministką oraz jaka była jej relacja z Józefem.

Oferta pracy w HIRO

Lubisz tematy związane z muzyką, filmem, modą i chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Co sprawiło, że postanowiłaś odszyfrować, spisać i opatrzyć komentarzem zapiski Anny Świrszczyńskiej z lat 1969-71?

Ciekawość! Czytanie listów do przyjaciół, codziennych zapisków pozwala spojrzeć na pisarza z tej czysto ludzkiej strony, to zawsze mnie intrygowało. A Świrszczyńska była bardzo dyskretna, pieczołowicie budowała swój wizerunek światowy, wiele rzeczy przemilczała w wywiadach. Niewiele też jej dokumentów prywatnych znaleźć można w muzeach czy bibliotekach, niemal wszystko zamknięte zostało w domowym archiwum. Kiedy więc jej spadkobierczyni, pani Ludmiła Adamska-Orłowska zwróciła się z prośbą o opracowanie jej notatek z czasów miłości z Józefem, nie zastanawiałam się ani chwili.

Co było najtrudniejsze w tym wszystkim, prowadzącym do tego, że dzisiaj możemy przeczytać książkę Jeszcze kocham… Zapiski intymne?

Czy ja wiem…? Chyba odcyfrowanie rękopisów, Świrszczyńska miała niesamowicie chaotyczny styl pisania, zawijasy, pomijane literki, bardzo trudno było złapać rytm jej pisma, przedrzeć się przez ten chaos, skleić zatarte już ślady ołówka, żeby wreszcie zaczęły mówić. Z drugiej strony, to też fajne – zobaczyć kartkę sprzed 50 lat, na której ktoś w uniesieniu zapisał kilka słów o przeżywanej miłości, a choć już dawno minęła, a przeżywająca ją osoba odeszła, pozostał ślad.

Na podstawie niezliczonych stron zapisków, które przeglądałaś – jaki obraz Anny powstał w Twojej głowie?

No cóż, Świrszczyńska po prostu była kobietą w całym znaczeniu tego słowa, ujawnia się więc ta cała mieszanina sprzeczności… Z zapisków wyłania się osoba krucha, ale też silna, porzucona i zrozpaczona, jednak pełna nadziei, zhańbiona w swej kobiecości, jak pisze po odejściu męża, ale i odważna – pragnie nowej miłości i szuka jej intensywnie w szóstej dekadzie życia, lekceważąc wszelkie normy społeczne. Uderzyło mnie jednak to, jak bardzo Świrszczyńska czuła się niedoceniana, żeby nie powiedzieć więcej – niespełniona. I to na wszystkich frontach – małżeńskim, towarzyskim, literackim, tak mało było w niej radości. Dopiero zachwyt Józefa, jego miłość pozwoliły jej odbić się od dna i odnaleźć to wszystko, czego całe życie szukała. Spełniona kobieta to chyba ten obraz.

Myślę, że nie będzie zbyt odważnym, stwierdzenie, że przywróciłaś pamięć o Świrszczyńskiej do życia, jak uważasz? Przeglądając popularne internetowe księgarnie, większość zbiorów Anny jest po prostu niedostępna do kupienia. A to była przecież wyjątkowa kobieta, poetka, dramatopisarka.

Myślę, że jednak to zbyt odważne stwierdzenie! Świrszczyńska była znaną autorką tekstów dla dzieci w latach 70., nieco później jej tomy poezji zelektryzowały krytyków i czytelników, ale potem jakoś zniknęła z księgarń. Pamięć o niej tak naprawdę przywrócił Czesław Miłosz, który tłumaczył jej poezję na angielski, dzięki czemu uwielbiły ją feministki amerykańskie. Opracował też pełne wydanie jej poezji w 1997 roku, no i – co może najważniejsze – napisał Jakiego to gościa mieliśmy, tylko… o tym już trochę zapomnieliśmy. I faktycznie szkoda, że jej poezja nie bywa wznawiana, że tylko czasem ukazuje się w zbiorkach o niskim nakładzie, może teraz coś się zmieni?

Czy można powiedzieć, że Świrszczyńska była feministką? W jej zapiskach pojawia się dużo rozważań na temat kobiecej seksualności, ciała…

Tak i nie, bo na pewno nie była radykalną feministką, ją raczej interesowała filozofia kobiecości, kobiecość jako forma istnienia, sposób na poznawanie świata. Stąd rozpoznawanie możliwości ciała, a nawet próba definiowania abstrakcyjnych pojęć przez zmysłowe doznania, tworzenie takiego somatycznego uniwersum. Poczułam się wolna jak piersi uwolnione ze stanika… – czy ktoś mocniej poczuł wolność? Ale mężczyzna i tak nie zrozumie… Była kobietą, która wyrywała się z romantycznych schematów, zamiast urokliwego wyczekiwania rycerza na białym rumaku, wybierała się na połów dusz, macierzyństwo określała jako „regres” i klęskę kobiecości, szukała swojej drogi, odważnie, seksualność traktowała jako szansę na trwanie, mężczyzna więc był o tyle istotny, że stawał się narzędziem do osiągnięcia przyjemności. Ostatecznie napisała odę do amoralnego zwierzątka, które pozwalało jej uczestniczyć w miłosnym misterium, bo przecież to ciało przynosiło rozkosz, fizyczność chyba stawiała powyżej duchowego odczuwania… I nie widziała powodu, żeby nie dążyć do spełnienia, tylko dlatego, że kultura to prawo przypisała mężczyznom. Ale czy nazwałabym ją feministką? Może po prostu bezkompromisową kobietą.

Opis relacji Anny z Józefem jest niezwykle poruszający. Planowane rozstania, powroty i tak w kółko. Trochę ciemna miłość, która była dla niej z jednej strony błogosławieństwem, ale z drugiej… czy przekleństwem?

Oj, tak… Świrszczyńska pragnęła mężczyzny obok siebie, na zawsze, w każdej chwili, na wyciągnięcie ręki, a Józef, tak oddany i zakochany, nie mógł jej tego dać. Miał przecież żonę… Uwikłanie w miłosny trójkąt rzeczywiście musiało być nieznośne, nie mogła tu znaleźć pełni, spokoju, musiała się zadowolić chwilami, które Józef kradł żonie, ukradkowymi spotkaniami i zachować tajemnicę, choć chciała krzyczeć na cały świat. I w tej miłości jednak stłumienie, ograniczenie, powstrzymanie zaczynało powoli dominować, dlatego odchodziła, by znaleźć kogoś na zawsze, ale później tęskniła do uczucia Józefa, bo jednak potrzebowała go do życia, czy może lepiej – do pisania o życiu.

Czy coś Cię wyjątkowo zaskoczyło podczas zbierania jej zapisków?

Tak, zaskoczyły mnie takie sentymentalne gesty Świrszczyńskiej, która tak silna i rzeczowa, jednak nieraz dawała się ponieść urokowi chwili, chciała ją na dłużej zatrzymać i zasuszała kwiatki, które zrywała na łące, gdzie kochała się Józefem, albo od niego dostawała. Owijała je pieczołowicie w papier, wkładała karteczkę z opisem okoliczności i spinała spinaczem. To niesamowite jednak.

Gdybyś mogła wyobrazić sobie, jakiej muzyki słuchała Świrszczyńska spisując swoje uczucia na papier, jaka by ta muzyka była?

Łaał! Świrszczyńska nie do końca lubiła słuchać, wolała śpiewać, najczęściej popularne wówczas piosenki z repertuaru Maryli Rodowicz na przykład, a podkreślić trzeba, że głosu nie miała. Cóż, chciałabym, żeby przy pisaniu słuchała In a Silent Way Milesa Daviesa, albumu z tego czasu, bo ja go chłonęłam przy spisywaniu notatek, ale wyobrażam sobie, że teraz mogłaby też słuchać duetu Mighty Mo Rogers & Baba Sissoko, muzyki, przy której ciała chcą tańczyć…

Rozmawiała: Klarysa Marczak

5/5 - (1 vote)

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News