Poczet pisarzy różnych: Marcel Praust

Marcel Praust

„W poszukiwaniu straconego czasu” od zawsze przoduje w zestawieniach najbardziej żmudnych lektur. Czas powalczyć z tym stereotypem, bo przecież Proust to lektura obowiązkowa przede wszystkim dla słuchaczy współczesnej muzyki rozrywkowej. 

Prezentujemy teksty wydrukowane lata temu, ale zaskakująco świeże.

Marcel Praust – łatka szkolnej nudy

W siedmiotomowym wydaniu Państwowego Instytutu Wydawniczego z 1974 roku, w przekładzie Tadeusza Żeleńskiego (Boya), Macieja Żurowskiego i Julia-na Rogozińskiego, „Poszukiwanie” rozciąga się na 3513 stron. Poszczególne tomy liczą ich kolejno po 472, 578, 656, 603, 453, 324 i 427 z wyłączeniem okładek, kart tytułowych i noty od redakcji. A jednak Paul de Man nazywa dzieło Prousta „powieścią, gdzie barometr tak często pokazuje dobrą pogodę”, Samu-el Beckett pisze, że „Poszukiwanie” to „amabilis insania [«słodkie szaleństwo»] i Holder Wahnsinn [«błogie obłąkanie»]” (w przekładzie Antoniego Libery), zaś Barthes – tak jak Żeleński – łączy odczucia towarzyszące lekturze Prousta z doznaniami zmysłowymi; w „Przyjemności tekstu” marzy na przykład o czytaniu „Poszukiwania” „w gabinecie pachnącym irysami”.

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Marcel Praust – ,,Poszukiwanie”

Skąd biorą się te przyjemne impresje, kontrastujące z powszechnym mniemaniem na temat elaboratu Prousta? Czy tylko ze snobizmu? Nie sądzę, „Poszukiwanie” czyta się naprawdę przyjemnie i wcale nie tak długo, jak można by sądzić. Wystarczy uświadomić sobie, że Sienkiewiczowska trylogia ku pokrzepieniu serc to blisko połowa Prousta, a korzyści z jej lektury o wiele mniej. Nic dziwnego, że Alain Botton napisał książkę „Jak Proust może zmienić twoje życie”, bo „Poszukiwanie” to już na pierwszy rzut oka seria doskonałych poradników. Tom „W stronę Swanna” mówi wszystko o zazdrości, „Combray” zachęca do poszanowania dziecinnych wspomnień, „W cieniu zakwitających dziewcząt” radzi w sprawie skutecznego podrywu, a „Czas odnaleziony” to podręcznik do teorii literatury. Przydatność Prousta jest niepodważalna – Marcelowi najbardziej zależy na dialogu, a jego ton nigdy nie jest dydaktyczny, stara się uczyć czarując potoczystą frazą i barwnym opisem.

W „Książce twarzy” Marek Bieńczyk ciekawie streszcza pogląd Johna Miltona na literaturę: „Milton przedstawiał byt książki jako przeciwieństwo «rzeczy martwej», czyli jako byt mający zdolność przenosić, przedłużać życie duszy, która go stworzyła. Książka jest jak «fiolka» przechowująca geniusz pisarza, zapewniająca mu nieśmiertelność”. Rozpoczęcie lektury jest w ujęciu Miltona rozszczelnieniem „fiolki”: uwalnia aromatyczną esencję zawartą wewnątrz i pozwala na dialog poza ograniczeniami czasu czy języka. Dokładnie w ten sposób myśli Proust o swoich czytelnikach. W ostatnim tomie swej powieści pisze: „Dzięki sztuce, zamiast widzieć jeden świat, nasz, widzimy, jak świat się pomnaża, ilu jest bowiem oryginalnych artystów, tyloma dysponujemy światami, które bardziej różnią się między sobą od światów krążących w nieskończoności”. Proust mówi tym samym: „macie mnie do dyspozycji”.

Nieskończonością, którą pragnie nam objaśnić, jest przede wszystkim pamięć i nie tyle inni autorzy, co my sami, kiedy tracimy czas, gdy niektóre epoki rozmywają się i zostają po nich tylko samotne przedmioty. Bez lektury Prousta nie sposób zadowalająco słuchać chill wave’u, library music i innych gałęzi współczesnej muzyki rozrywkowej, błogo skąpanej w nostalgii za minio-nym. Liczniejsze niż kiedykolwiek nawiązania do przeszłych dekad – w postaci brzmienia, instrumentarium, rozpoznawalnych sampli czy nawet nieuchwytnej aury – to kulturoznawcze magdalenki, których kosztowanie potrafi przenosić w czasy sprzed naszych narodzin. Zmysłowa teoria pamięci nie jest wynalazkiem Prousta, ale to on jest autorem jej najlepszej wykładni – zarazem czułej i gorzkiej, głodnej innych i narcystycznie sytej.

Marcel Praust – ,,Jan Santeuil”

Wśród utworów Francuza, które zostały przełożone na język polski, warto sięgnąć także po „Jana Santeuil” – nieukończony prototyp „Poszukiwania” – oraz po teksty pomieszczone w zbiorze „Pamięć i styl”. Później zostają jeszcze pastisze i fragmenty rozprawy o Ruskinie w jednym z numerów „Literatury na Świecie” (1-2/1998). Niektórzy niezbyt ciepło wypowiadają się o eseistycznych próbach Prousta – Beckettowi na przykład wydał się w tej wersji „leciwą, rozplotkowaną matroną” – ale aktualny pozostaje aforyzm Stanisławy Przybyszewskiej. Kiedy w 1927 roku ukazał się w Polsce ostatni tom „Poszukiwania”, miała powiedzieć z przekąsem: „Znać i podziwiać Prousta to obowiązek, na pewno najtrudniejszy z obowiązków współczesnego człowieka”. Sprostać mu jest dziś równie łatwo co kiedyś, jeśli nie łatwiej – wszechobecna w popkulturze nostalgia, mp3 i wirtualne dyski przygotowały nas do własnej lektury Prousta. Czy jest coś bardziej na czasie niż sonata Vinteuila – zmyślony utwór, który wzrusza bardziej niż prawdziwe?

tekst | Filip Szałasek

Zobacz też: Poczet pisarzy różnych: Margaret Atwood

Poczet pisarzy różnych: Margaret Atwood

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News