Po prostu strasznie brzydko: internetowe niebo

Tribal, neon, render, czcionka z gradientem, pory skóry i sowiecki szyk. Ten zabójczy miks to już nie tylko znamiona internetowego lolcontentu, ale pieczołowicie wyselekcjonowany moodboard trashowego designu, który w ostatnim czasie przyćmiewa wszystkie sprawdzone rozwiązania.

Kto tak naprawdę nie ma gustu? Czy wiara w klasyczny minimalizm jako jedyna słuszna opcja dla designu ma szansę istnieć poza trashem i campem? Być może zwolennikom awangardowych brył i faktur łatwo zarzucić nadęcie i egzaltację większą niż u XIX-wiecznych dandysów, których sposób bycia (od Charlesa Baudelaire’a po Oscara Wilde’a) Susan Sontag określiła mianem sztampowego campu (obok takich smaczków jak drag queen czy malarstwo prerafaelitów). Już Le Corbusier wiedział, jak przeciwważyć umiłowanie czystych form krzykliwej pstrokaciźnie akcentów. Współczesnym przykładem designera, który porusza się inteligentnie i bez egzaltacji w uwielbianym przez wielu „minimalizmie absolutnym”, jest Rick Owens. Nie tracąc przy tym poczucia humoru, pokazuje wybuchową mieszankę geometrii, butoh, mitologii i drag queen. Być może prawdziwy design nie może istnieć bez żartu, punktów zaczepnych i mrugnięć okiem. I jak tlenu potrzebuje szczypty „złego gustu”.

endi

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Rzeczy, które udają to, czym nie są

Kicz lub camp to jedne z najpopularniejszych tematów ubiegłego stulecia i główny zakres zainteresowań współczesnej awangardy artystycznej od lat 60. aż do dziś i to w różnorodnych konfiguracjach. Klasyczna campowa pretensjonalność, nadmierna emocjonalność, przesada gestów i wyrazu oraz wszystko to, czego „jest za wiele” przechodzi ewolucję w stronę świadomego żartu w poważnej sztuce i często klasyfikowane jest obok odległego estetycznie minimalizmu o nieposzlakowanej opinii.

Popartowy konsument kultury popularnej wydaje się tu słowem-wytrychem, którego znaczenie nie zmienia się od czasu, kiedy zastąpiło dandysa. Triumf tego zjawiska przypada na lata 60.; na świeczniku jest sztuka użytkowa, sztuka reklamy, grafika sitodruk. Ich naczelny twórca – Andy Warhol – świadomie i z poczuciem humoru transponuje zjawisko, nadając mu formę skondensowanej wypowiedzi artystycznej. To swoiste znaki czasu, bóstwa kapitalizmu. Warhol wykorzystuje nie tylko ówczesny mainstream spożywczych logotypów, ale i typowe dla campu figury, np. transseksualność aktorki Candy Darling (Pink Flamingos, 1972). To świadoma gra z tym, co zawsze śmieszyło nadmiarem lub faktyczną błahością, lecz nie zostało obarczone słuszną etykietą efekciarstwa. „Miłość do przesady, do rzeczy, będących tym, czym nie są” – tak najprościej definiowany jest camp w sztandarowej pozycji mu poświęconej, opublikowanych w 1964 roku, Notatkach o Campie autorstwa Susan Sontag. Zjawisko campu wyrasta z trzonu kultury queer, której zmiany estetyczne nadal w znaczącym stopniu determinują jego rozwój. Jawnym przełożeniem tej znamiennej przesady wydaje się to, co współcześnie funkcjonuje jako świat mody bądź zjawiska internetowe, takie jak seapunk czy angelwave.

sipank

Internet heaven

Wydaje się, że współcześnie funkcjonujący camp z łatwością podzielić można na dwa nurty. Pierwszy z nich bezpośrednio modyfikuje estetykę i rozwija sprawdzoną od lat 60. formułę „złego gustu”, tkwiąc bezczelnie w plastikowym wymiarze popu, od Nancy Sinatry po Lady Gagę. To świat popu i tylko popu; świat, w którym pozycja określana jest za pomocą kapitalistycznego pojęcia władzy pieniądza; z odwiecznym wyścigiem o sławę i sprzedaż. Te czynniki determinują rozwój reklamy, sztuki użytkowej; słyną z lekkiej muzyki i przesadnie wykorzystywanej psychologii barw, nie siląc się w żadnym wypadku na szlachetność. Wręcz przeciwnie, ten camp nie zna sztuki i chce być poza nią, poruszając się w tematyce seksu, złamanych serc i szeroko rozumianych problemów nastolatek. To uwielbienie pomponiarek (w stylu Britney Spears) i wybiegów mody; obsesja wysokich szpilek i torebek z aligatora Carrie Bradshaw, trzepoczące rzęsy i balejaż Celine Dion.

Odnośnie do tej ostatniej – muzyka tego nurtu dzieli się w dużym uproszczeniu na taneczną (dance, techno, dance pop i wszystko to, co łatwo wpada w ucho) oraz na taką, przy której można płakać (od ballad wspomnianej Celine Dion, przez Whitney Houston i Mariah Carey aż po smutne piosenki o zawodzie miłosnym). Wszystko to w opozycji do drugiego nurtu, który być może już campem samym w sobie nie jest, a na pewno niewiele ma wspólnego z naiwnym i nieuświadomionym kiczem (poza celowym wyborem estetycznym). To nurt campu oswojonego i przetrawionego przez kulturę wysoką. O ile do poprzedniego przyporządkować można Violettę Villas, o tyle to zjawisko zbiera wokół siebie twórców całkiem innego pokroju – pisarzy, muzyków alternatywnych, artystów wizualnych, performerów czy twórców filmowych.

Polski internet podbiła sztuka, która jest rozrywką. Ada Karczmarczyk, autorka wideo Msza Święta, kościelne obrzędy „na kwasie” podpisuje wyjaśnieniem: „Uwaga!!! Film został nakręcony po przemianie duchowej artystki”. Oto przykład twórcy jawnie wykorzystującego tradycję religijnego kiczu i campowej eksplikacji uczuć natchnionych w ujęciu ulicznych proroków nawołujących do miłości i szczęścia (zawsze w niepokojąco psychopatycznej nucie). Ta zasada dotyczy także sławnej Mister D. oraz Krainy Grzybów. Nurt ten to także gniazdo krótkotrwałych, mnożących się internetowych prądów estetycznych obdarzających pełnym zrozumieniem wszystko to, co w przypadku braku świadomości sztuczności, plastiku i tandety byłoby najznakomitszym przykładem kiczu; od seapunku po vaporwave czy netrave.

Najświeższy z nich – Angelwave – jest zgrabną mieszanką renderowanych aniołów i wybitnym moodboardem niebiańskiego campu na najwyższym poziomie. Internetowe niebo lolcontentu, które, być może nie całkiem świadomie, przejmuje władzę nad designem. Najgorsze śmieci, jakie do tej pory wyrzucały z otchłani sieci jedynie funpage „lol”, dziś tworzą swoistą minisubkulturę utworzoną z brudu i lepkich ciał. Anielski punk bez dumy i honoru? Raczej czarne dredy Christiny Aguilery, chłopcy ze Wschodu, nutka healthgoth i „starych ludzi na fejsbuku”. Czy można to brać na poważnie? Prawdopodobnie nawet nie należy i w tym rzecz: esencją jest zły gust. Nie musi być nawet dawkowany, campowa przesada 2015 to przecież nie pióra boa ani Ziggy Stardust, ale internet, który otwiera wszystkie drzwi. Za duży przeciąg w otwartych kartach Google ewidentnie naruszył już fasadę klasycznego designu, znajdującego dla siebie zielone pastwisko na trawce Windowsa w Internetowym Niebie.

tekst | Pat Dudek

zdjęcie tytułowe | kadr z teledysku Mister D – Chleb

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News