Neonowa rewolucja

Neony są nieodłącznym elementem współczesnych miast. Od warszawskich słoików po PRL-owskie reklamy — rozświetlają noc i ozdabiają kolejne budynku. Odzwierciedlają ekonomiczną siłę i prestiż metropolii.

Widoczne ze sporych odległości mogą służyć jako punkty odniesienia. Dzięki nim budynki stają się rozpoznawalnymi i znanymi, jak np. The Pleyel na przedmieściach Paryża z czasem nazywano „Bayer”, a następnie „wieżą Philipsa” – od znaków neonowych umieszczanych na jego dachu. Ich prostota i świetlisty kształt sprawiły, że szybko stały się środkiem artystycznej ekspresji. W końcu mało jest rzeczy tak wyraźnych i czytelnych jak neon. Odpowiednio wykorzystane potrafią być bardziej dosadne niż jakikolwiek manifest. Z drugiej strony ich reklamowy kontekst sprawia, że bardzo łatwo ulegają manipulacjom wszelkiego rodzaju. Stąd niewielka liczba neonów, które na trwałe zapisały się w historii sztuki. Z tego też powodu artyści tak chętnie sięgają po tę formę wypowiedzi. Popularny jest pogląd, że każdy artysta wizualny choć raz w swojej karierze musi spróbować neonu.

Sam neon po raz pierwszy zapłonął na paryskiej ulicy ponad 100 lat temu. Ich twórca Georges Claude nie spodziewał się chyba, jakie zastosowania może mieć jego wynalazek. Szklane rurki wypełnione szlachetnymi gazami, które można dowolnie formować i zabarwiać różnymi kolorami (kolor świecenia może zależeć od składu gazu wewnątrz rury, koloru szkła lub zastosowania odpowiedniego luminoforu) zostały zaanektowane przez sztukę już w latach 40. XX wieku, np. neony Gyuli Kosice i argentyńskiej grupy MADI. Za pionierską pracę na Starym Kontynencie uznaje się „Ambiente Spaziale” Lucia Fontany z 1951 roku. Jednak prawdziwa eksplozja popularności tego medium przyszła wraz z pop-artem, w którego strategię idealnie się wpisywał. Z czasem do swoich realizacji zaczęli go włączać artyści związani z kolejnymi nurtami, a po chwilowym przestoju ostatnio znów przeżywa sporą popularność.

Neony mimo ograniczonej formy dają szerokie pole do popisu. Od pojedynczych słów po skomplikowane rysunki światłem. Mogą zarówno oślepiać, jak i olśniewać, oscylując między poezją a deklaratywnością. Dobrym przykładem jest praca Barnetta Newsmana „Who’s afraid of red, yellow and blue?”, w której poszczególne słowa pisane są kolorami, które opisują. Minimum formy, maksimum treści i szerokie pole do interpretacji. Podobną strategię wykorzystywał Joseph Kosuth, tworząc neony głoszące, że są tym, czym są. Właśnie ci artyści wytyczali szlaki neonowego medium i tworzyli grunt pod kolejne realizacje. Z czasem zaczęły być one wpisywane w większe projekty, choćby obrazy-obiekty Martiala Raysse.

Ikoniczne stały się projekty autorstwa Dana Flavina, który niemal w pełni poświęcił się tworzeniu neonów. Najczęściej korzystał on ze standardowych neonów przemysłowych, dążąc do maksymalnej prostoty formy, i często odnosił się do ikonicznych dzieł sztuki, wchodząc z nimi w specyficzny dialog. Bardziej plastyczne wykorzystanie tego medium mamy u Keitha Sonniera, który używał neonu jako kreski i tworzył z nich różnorodne kształty i kompozycje.

Zwolennicy neonów powinni wybrać się do warszawskiego Muzeum Neonu, które zajmuje się dokumentacją i ochroną polskich reklam świetlnych powstałych w okresie po II wojnie światowej. Szczególnie zaś tymi neonami, które były odpowiedzią na szarzyznę PRL-u. W tamtych czasach nie były one produkowane masowo, ale dzięki temu, że tworzyli je artyści tacy jak Eryk Lipiński i Tadeusz Gronowski, do dziś zachwycają unikatowym wzornictwem i estetyką. W komunistycznej Polsce produkcja neonów objęta była rygorystycznymi zasadami. Monopol w dziedzinie reklamy zewnętrznej na terenie całego kraju miało Przedsiębiorstwo Usług Reklamowych „Reklama”, powołane przez Ministerstwo Handlu Wewnętrznego, a same neony dostosowywano do architektury określonych budynków. W Muzeum można zobaczyć kilkadziesiąt z tych realizacji, a także przekonać się, że dzięki wykorzystaniu światła i barwy neony są wciąż niewyczerpalnym źródłem inspiracji.

Tekst: JAN PROCIAK
Zdjęcia: MATERIAŁY PROMOCYJNE

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News