Mumblecore, to nurt, którego nie znałeś. Filmy nakręcone byle jakim sprzętem i sceny, w których prawie nie słychać dialogów.
Narcystyczni hochsztaplerzy i profani X muzy czy buntownicy i duchowi spadkobiercy szlachetnych neorealistycznych tradycji? A może po prostu banda dzieciaków bawiących się w kino z gorliwością neofity i naiwnością licealisty? Mumblecore od dawna dzieli widownie i krytyków.
Francuscy nowofalowcy, przedstawiciele Nowego Kina Niemieckiego i skandynawskiej Dogmy – w filmowym krwiobiegu od zawsze płynął anty-establishmentowy impuls. Obrazy spod znaku amerykańskiego mumblecore, czyli skrajnie niskobudżetowe, półamatorskie pełnometrażówki o współczesnych dwudziesto- i trzydziestolatkach z białej klasy średniej, krążące za oceanem w niezależnym obiegu festiwalowym od pierwszej połowy lat dwutysięcznych, też wywodziły się z rozczarowania tym, co zastane i tworzyły opozycję wobec dominującego, często do cna skomercjalizowanego systemu.
Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍
Mumblecore – czym jest i skąd się wziął
Stanowiły przy tym jednak coś więcej niż tylko wyrazy młodzieńczego buntu na miarę XXI wieku – ich powstanie było przede wszystkim przypieczętowaniem kolejnego etapu cyfrowo-internetowej rewolucji i postępującej demokratyzacji mediów oraz – to prawdopodobnie fakt o jeszcze donioślejszym znaczeniu – bezprecedensowym wyłomem w kapitalistycznym modelu robienia kina i dystrybucji filmów. O ile wcześniej wizjonerzy mastrujący przy nowych językach filmowych dokonywali swoich artystycznych poszukiwań na koszt dużych wytwórni, o tyle przedstawiciele mumblecore’u świadomie porzucili Fabrykę Snów jako swój punkt odniesienia i wzięli sprawy w swoje ręce (dosłownie – używali wszak amatorskich cyfrówek).
Mumblecore – najważniejsze nazwiska
Nie mogło być inaczej – urodzeni w latach 70. i 80. twórcy tacy jak Andrew Bujalski, Aaron Katz, Joe Swanberg czy bracia Jay i Marc Duplass są przecież przedstawicielami pokolenia, które wychowało się na samodzielnie kręconych, domowych wideo i reality show w stylu “Big Brothera”, a młodość traciło przed ekranem komputera, pędząc długie godziny na YouTube i MySpace. To wystarczyło, by rejestrowanie każdego momentu swojego życia stało się dla nich obsesją, ekshibicjonistycznym fetyszem i stylem życia w jednym.
Mumblecore – historia powstania
Swoistą cenzurę w rozwoju ruchu stanowi rok 2005. To wtedy na festiwalu South by Southwest w Tekasasie – mumblecore’owym mateczniku – zadebiutowały trzy obrazy: ,,Z wzajemnością” Bujalskiego, ,,Całowanie w usta” Swanberga oraz ,,The Puffy Chair” Duplassów. Krytyka od razu dostrzegła ich podobieństwo i zaczęła postrzegać jako jaskółki większego trendu.
Wtedy też po raz pierwszy padło hasło ,,mumblecore” – termin ukuł dźwiękowiec Andrew Bujalskiego, Eric Masunaga, nawiązując do niewyraźnych dialogów w prezentowanych na festiwalu filmach (ang. mumble – mamrotać). Wkrótce potem reżyser użył ironicznego sformułowania w rozmowie z portalem “The IndieWire”. Reszta, jak mówią za oceanem, to już historia.
Co ciekawe, zarówno ,,Z wzajemnością”, jak i ,,Całowanie w usta” okazały się zbyt alternatywne nawet dla alternatywy i przepadły w kwalifikacjach do najbardziej znanego amerykańskiego festiwalu kina niezależnego w Sundance.
Klasyki kina mumblecore
Za pierwsze i wzorcowe dzieło mumblecore uznaje się film “Funny Ha Ha” Andrew Bujalskiego z 2002 roku. Brak tradycyjnie rozumianej dramaturgii, improwizowany, “rwany” dialog pełen niezręcznych wtrąceń, często zapadająca cisza nabrzmiała od znaczeń, ujęcia rejestrujące w neutralnym świetle zniuansowaną mowę niedoskonałego ciała – to wyznaczniki wypracowanej przez Bujalskiego estety na pograniczu dokumentu, reality show i wideobloga.
Przede wszystkim jednak reżyser podarował ruchowi jego emblematyczną postać. Główna bohaterka debiutu Bujalskiego, anemiczna i depresyjna biała absolwentka college’u wywodząca się z liberalnej amerykańskiej klasy średniej, stała się figurą symboliczną dla wszystkich fanów ruchu. Dwudziestoczteroletnia Marnie, z którą z wielką subtelnością wciela się amatorka Kate Dollenmayer, na ekranie trochę imprezuje, trochę podkochuje się w swoim kumplu, trochę sama jest obiektem zainteresowania byłego kolegi z pracy. “Trochę” jest tu znamienne: w jej świecie nic bowiem nie jest do końca i naprawdę. Kiedy zabiegający o jej względy przyjaciel podczas kłótni zapyta ją, czego tak naprawdę chce od życia, bez zastanowienia wypali, że nie ma pojęcia.
Można powiedzieć, że wszyscy bohaterowie późniejszych filmów spod znaku mumblecore na pewnym poziomie są Marnie – z tą tylko różnicą, że niektórzy życiową pustkę i brak wewnętrznej busoli usiłują czymś zagłuszyć – anonimową bliskością (jak u Katza) czy seksem (jak u Swanberga). Marnie jest tak katatoniczna, że jedyną ekspresją jej libido jest zainicjowanie źle zaadresowanego pocałunku.
Kreacja bohaterów w mumblecore
Wydaje się zresztą, że bierność to u bohaterów mumblecore’u stan chroniczny. Kiedy Charlie, główny bohater ,,Quiet City” Katza, zwierza się poznanemu na imprezie, że parę miesięcy temu rzucił pracę, a teraz miota się i szuka swojej drogi, zamiast potępienia słyszy: „Właściwie to robię dokładnie to samo, stary”. W „Hannah wchodzi po schodach” przyjaciele Mike’a śmieją się, że porzucenie pracy to dla niego kolejny krok w drodze do “realizacji niczego”.
Obecność Marnie i jej podobnych na dużym ekranie to pewne novum, bo jeszcze do lat 80. młodość w kinie równała się nastoletniości. Odkąd społeczna granica między dzieciństwem a dorosłością znacząco się przesunęła, powstała nisza. Powoli zapełnili ją najpierw prehipsterzy Jima Jarmuscha, a później slackerzy Richarda Linklatera czy wieczni chłopcy Kevina Smitha, ale mimo to dryfujący po obrzeżach rzeczywistości, bezideowi dwudziestoparolatkowie wciąż byli dla większości filmowców grupą niewidoczną i abstrakcyjną, a jeśli już – to często traktowaną nieco pogardliwie i protekcjonalnie.
W świecie mumblecore’u życiowa inercja i poleganie na rodzicach są jednak normą i znakiem czasów zarazem i jako takie nie podlegają wartościującej ocenie. Może inni reżyserzy poczęliby bić na alarm i w popłochu pytać o to, czy to kryzys albo internet uczynił z młodych ,,stracone pokolenie”, czy też są leniwi i pozbawieni ambicji, ponieważ zwyczajnie ich na to stać, bo rodzice zaspokajają ich podstawowe życiowe potrzeby. Samym Mumblecore’owcom takie postawienie sprawy było obce. Pod tym względem ruch gatunków – wiele z nich ma w obrębie ruchu własne odpowniósł do kina nową jakość. Zaczął bowiem prowadzić wymamrotany dyskurs z pozycji insidera, bez prób patologizacji świata, o którym opowiadat, i bez zabarwionych poczuciem wyższości diagnoz o ,,współczesnych młodych ogarniętych kryzysem”.
Dlatego drugi obraz Swanberga, ,,LOL”, opowiadający o trzech dwudziestoparolatkach przyklejonych do laptopów i ich problemach w relacjach, pod powierzchnią okazuje się szczerą i bezpretensjonalną próbą zajrzenia w duszę młodych i pod poszewkę ich życia. Nie oznacza to, że Swanberg ogranicza się jedynie do ilustracji. Interpretacja – że najnowsza technologia to w istocie nie dobrodziejstwo, ale źródło cierpień, zarazem proteza i przeszkoda w nawiązaniu autentycznych relacji w realu – choć mocno już wyświechtana, dzięki paradokumentalnej estetyce nie razi moralizatorskim tonem i broni się jako autentyczne świadectwo ,, z wewnątrz”.
Krytyka mumblecore
Mimo to wielu postrzega mumblecore jako treściową wydmuszkę, a fabularne dłużyzny i nietrzymanie się zasad klasycznej dramaturgii uznaje za przejaw tumiwisizmu twórczego i braku szacunku wobec widzów. Nie bez powodu ruch został przez niechętnych mu krytyków przechrzczony na „mumblebore” (ang. Bore – nuda). Zdaniem złośliwców, jeśli „prawdziwe” kino przyrównać do solidnej dziennikarskiej roboty, mumblecore jawi się niczym zachwycony sobą bloger, który robi 3 literówki w pierwszym zdaniu i na każdym kroku doświadcza epifanii– nawet, a może zwłaszcza, kiedy jego myśli nie są szczególnie odkrywcze. Według nich obdarty z ideologicznej otoczki mumblecore, nie jest w stanie sam się obronić, bo jego początkowo pociągający undergroundowy czar przy uważniejszym oglądzie okazuje się pozbawiony głębszej treści– operowanie banałem świadczy w tym przypadku nie tyle o określonym typie wrażliwości i budowaniu nowego języka filmowego, ile o warsztatowych brakach.
Curie postu ją, że twórczość zmam był kolorową etykietą gra wi tuje w stronę amatorskich, internetowych filmików jak najbardziej świadomie i z założenia ma stanowić bezkompromisową imitację życia w całej jego niesatysfakcjonujące tej nielogiczności– fabuła nie dąży do puenty, bohater nie znajduje spełnienia, brak dramaturgicznych fajerwerków, konkluzji i happy endu. Znika podział na zwyczajne– niezwyczajne, żadna chwila nie jest ważniejsza od drugiej. Oczekujący tradycyjnej 3 aktówki okraszonej punktami zwrotnymi i kulminacyjny mi czasami rzeczywiście mogą poczuć, jakby ktoś z nich zakpił.
Kwintesencja kina mumblecore oczami Katza
Aaron Katz w wywiadzie dla ,,Filmmaker Magazine” przyznał, że na spotkaniach z widzami często bywa pytane to, czy warto robić filmy o niczym, w których jedynie mówi się o robieniu czegoś zamiast to robić, a błahostki urastają do rangi życiowych dramatów. Jego odpowiedź? Rozbrajająco szczera: ,,małe rzeczy stają się duże, kiedy zdarzają się tobie”.
Narcyzm? Na pozór tak. Jest jednak w tej deklaracji pewna ożywcza odwaga. Mumblecore’owcy bywali krytykowani za to, że zamykają się w swojej białej, heteroseksualnej enklawie niczym w twierdzy prawda jest jednak taka, że twórcy ci nigdy nie rościli sobie pretensji do przemawiania w niczyim imieniu i nie chodziło im o nic więcej aniżeli naturalistyczny zapis swojego prywatnego, jednostkowego doświadczenia. Ta skrajna wsobność buduje uczciwy układ pomiędzy twórcą a odbiorcą– ten pierwszy realizuje swoją potrzebę ekshibicjonistycznej autoekspresji, ten drugi zaś– wojeryzmu. Oboje świadomie występują przy tym przeciwko eskapistycznej funkcji kina. Jak ujął to Swanberg w jednym z wywiadów, mumblecore to wyostrzenie i amplifikacja ciemnych, wstydliwych stron naszej osobowości, totalne obnażanie ludzkiej natury w całej jej małostkowości, egoizmie i gnuśności, bezpardonowa, Cassavetowska Z ducha konfrontacja z tym, to w nas niechciane, pomijane i przemilczane. zamiast ucieczki w bajkę– pełen naturalizm. Nie bez powodu przedstawiciele mumblecore’u bywają czasem nazywani „slackavettes”.
Mainstream a kino mumblecore
Mumblecore’owcom zdarza się też hojnie czerpać z kina gatunków– wiele z nich ma w obrębie ruchu własne odpowiedniki. Istnieje więc mumblegore oraz road mumble w wydaniu braci Duplass (odpowiednio ,,Bahgead” i ,,The Puffy Chair”) czy mumblenoir i mumble rom-com w wydaniu Katza (odpowiednio ,,Cold Weather” i ‘’Quiet City”). jednym z najciekawszych przykładów tego, jak schemat ożywa w mumblecore’owej estetyce, jest twórczość starszej od reszty i nieco od niej osobnej Lynn Shelton (rocznik 1965). Jej „Humpday” – najbardziej kasowa produkcja z etykietką na „m” – to opowieść o dwóch przyjaciołach, odpowiedzialnym żonatym i podróżniku lekkoduchów, którzy, mimo że nie są homoseksualistami, postanawiają wspólnie wystąpić w filmie porno. historia, które mogłyby swobodnie stać się kanwą kolejnej niewybrednej, slapstickowej komedii, u Shelton broni się jako całkiem zgrabna dekonstrukcja fundamentów kultury „bromance”. Reżyserka bezlitośnie śmieje się w twarz Juddowi Appatowowi, zarazem grając pojęciem hetero normatywny ności i znacznie rozszerzając definicję heteryckości. Sprawdzoną formułę odświeża też w „Siostrze twojej siostry” opartej na klasycznej strukturze miłosnego pożenionego z komedią omyłek.
Ten obraz to już ukłon w stronę mainstreamu–film zrealizowany w konwencji mumblecore, ale z gwiazdami pokroju Emily Blunt i Rosemarie DeWitt. Jeszcze wcześniej na mainstreamową strony mocy przeszli bracia Duplass ze swoim udanym „Cyrusem” ( w rolach głównych Marisa Tomei, Jonah Hill i John C. Reilly) i daremnym „Jeffem, który wraca do domu” (Ed Holmes, Jason Segel i… Susan Sarandon!). Niedawno dołączył do nich Swanberg, który przy „Drinking Buddies” pracował m.in. z Olivią Wilde, Jake’em Johnsonem, Anną Kendrich i Ronem Livingstonem.
Greta Gerwig, Która swoje pierwsze kroki w branży stawiała zarówno u boku Duplassów, jak i Swanberga (zabłysnęła zwłaszcza rolą tytułową w „Hannah wchodzi po schodach”, filmie napisanym wspólnie z tym ostatnim), zdążyła już wystąpić u Woody’ego Allena i zaistnieć w głównym nurcie na tyle, by David Letterman pytał ją, czy pamięta, kiedy była u niego po raz ostatni.
Tak więc mumblecore dogorywa stara Gwardia dojrzewa i powoli opuszcza swoje niezależne pozycje, coraz częściej dając się skusić dużym budżetom i znanym nazwiskom. Duplassi dodatkowo zadebiutują wkrótce w telewizji – po sukcesie Leny Dunham, która również zaczynała od kręconych cyfrówką z ręki opowieści z akademika „Creative Nonfiction”) i historii o swoim nowojorskim życiu po studiach („Mebelki”), HBO najwyraźniej zapragnęły rozszerzyć swoją ekranową ofertę o kolejnych twórców z mumblecore’owego matecznika. O tym, czy wyjdzie im to na zdrowie, przekonamy się już niebawem. projekt zatytułowany roboczo „Togetherness” ma zadebiutować na antenie stacji w przyszłym roku.
tekst | JOANNA LIS
foto | MATERIAŁY PROMOCYJNE
Zobacz też: Horror folkowy – cechy charakterystyczne gatunku, 7 przykładów filmowych
Horror folkowy – cechy charakterystyczne gatunku, 7 przykładów filmowych