Magnus von Horn: Resztę zostawiam widzowi

Magnus von Horn, szwedzki reżyser od lat mieszkający w Polsce, zadebiutował właśnie filmem pełnometrażowym. Intruz pokazywany był na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Cannes. W szczerej rozmowie von Horn opowiada o tym, dlaczego fascynuje go rozkładanie agresji na czynniki pierwsze, jakie są różnice pomiędzy Polakami a Szwedami i co wspólnego ma jego nowy film z polowaniem na łosie.

Oglądając Intruza, z łatwością identyfikowałem się z głównym bohaterem. To everyman, czy stworzyłeś go bardziej na swoje podobieństwo?

Na pewno są w nim moje cechy. Wydaje mi się, że zawsze tworząc główną postać filmu, reżyser obdarza ją albo swoją osobowością, albo swoją historią. Jest jakieś powiązanie między twórcą a dziełem. Reżyser musi przecież rozumieć swojego bohatera. Jednak w pewnym momencie ta postać zaczyna żyć swoim życiem. U mnie zaczęło się od tego, że zadałem sobie pytanie, czy byłbym w stanie kogoś zabić w wieku piętnastu lat.

Oferta pracy w HIRO

Lubisz tematy związane z muzyką, filmem, modą i chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Jaka była odpowiedź?

Twierdząca. Wtedy zacząłem myśleć o sobie wnikliwiej: gdzie ukryta jest moja agresja, skąd się bierze, jak sobie z nią radzę. Chciałem spojrzeć na nią jak na coś normalnego, a nie psychopatycznego czy patologicznego. Zobaczyć w niej kawałek tożsamości; uczucie, które znajduje się w środku każdego z nas.

Skąd wzięły się u Ciebie takie refleksje?

Kiedy kręciłem jeden ze swoich krótkich metraży, natrafiłem na akta sądowe ze Szwecji, opisujące, jak piętnastolatek zabił swoją dziewczynę, dusząc ją. Opis tej rozprawy sporządzony był w formie dialogu między policjantem i oskarżonym. Nie było w nim żadnych dodatkowych opisów, więc pozostawiał duże pole do interpretacji. Wtedy zacząłem się zastanawiać nad tym, czy mógłbym znaleźć się na jego miejscu. Intruz poniekąd jest rozwinięciem tych refleksji. Sporo w nim z mojego dzieciństwa, z moich doświadczeń, z rzeczywistości, w której żyłem, mimo że z taką zbrodnią nigdy nie zetknąłem się osobiście. Pojawia się jednak choćby postać dziadka, w filmie granego przez Wiesława Komasę. Bohater jest niemy, podobnie jak mój dziadek, który po wylewie stracił zdolność mówienia. Rzeczywistość wsi też jest mi znana – mój wujek z dwójką dzieci mieszka poza miastem. W filmie układ jest taki sam.

Zależało Ci na realizmie w filmowej opowieści?

Najbardziej zależało mi na wiarygodności, a żeby ją osiągnąć, musiałem prawdziwie zarysować świat przedstawiony. Dla mnie on jest realistyczny, bo starałem się pokazywać to, co znam. Choćby filmowa szkoła – przypomina tę, do której sam chodziłem. Z własnego doświadczenia wykorzystałem też nadopiekuńczość tej instytucji. Nauczyciele starają się być dla uczniów rodziną, kimś bliskim, stworzyć z nimi relację partnerską. Problem polega na tym, że w ekstremalnych sytuacjach, czyli choćby w takiej jak w moim filmie, ten system kompletnie się nie sprawdza.

Starałeś się stworzyć film zakorzeniony w szwedzkiej rzeczywistości, odnoszący się do niej?

Sama historia mogłaby rozgrywać się pod dowolną szerokością geograficzną. W tym wypadku mamy do czynienia ze szwedzką prowincją, która jest mi szczególnie znana. Jej realia i mechanizmy, którymi się rządzi, wydają mi się jednak uniwersalne. Różnice dadzą się zauważyć na pewno w kwestii prawnej. W Polsce, kiedy ktoś niepełnoletni zabija kogoś niepełnoletniego nie wychodzi z więzienia tak szybko jak w Szwecji. Ale poruszenie, które ten temat wywołuje, wyglądałoby tak samo w obu tych krajach. Chociaż jego ekspresja różniłaby się.

Emocje, a raczej sposób wyrażania ich, to jeden z tematów Twojego filmu. Na podstawie Intruza można wnioskować, że Szwedzi mają z nimi problem.

Szwedzi mają duży problem z wyrażaniem emocji. Często nie potrafią w prosty sposób komunikować tego, co czują. Są zamknięci. W Polsce, w której mieszkam od dziesięciu lat, jest zupełnie inaczej. Tutaj wystarczy, że ludzie trochę się zdenerwują, a już dają upust złości. W Szwecji to nie wygląda w ten sposób.

Jeden z uczniów w Twoim filmie wypowiada zdanie: „Mówię tylko to, co myślą wszyscy w klasie”, za co zostaje wyrzucony z lekcji.

Ta scena dobrze pokazuje, jak to u nas wygląda. Nie mówimy tego, co chcielibyśmy powiedzieć. Dajemy się ograniczyć konwenansom, często też boimy się ujawniać swoje zdanie. Taką otwartość kojarzymy z obnażaniem jakiejś części siebie. Na dłuższą metę jednak duszenie w sobie emocji, zwłaszcza gniewu, przynosi okropne skutki. W filmie główny bohater, nastoletni John, nie dając dojść do głosu temu, co czuł, dopuścił się czegoś strasznego: zamordował swoją dziewczynę. Dla niego ten akt był kanalizacją skrywanych wewnątrz siebie agresji i gniewu. Nad ludźmi, którzy się nie oczyszczają, kontrolę przejmuje czasem napad szaleństwa, popychający ich do tragicznych czynów.

Świetnie pokazałeś to w filmie na przykładzie kolegów Johna. Cwaniak, który mówi, co myśli, na końcu okazuje się bardziej litościwy dla bohatera. Ten zaś, który przez cały film był cichy i wydawał się przyjacielski, chce dobić leżącego. A kolegę, który nie chce mu w tym pomóc, wyzywa od mięczaków.

Bohaterowie nie są oczywiści. Zarówno koledzy, jak i rodzina Johna przejawiają różne skłonności w trakcie filmu. Ojciec przez cały czas nie umie powiedzieć Johnowi, że nie chce, z nim mieszkać pod jednym dachem po tym, co chłopak zrobił. Nie potrafi z nim porozmawiać, przyznać się, wyrazić, co czuje i co myśli. Robi to wreszcie, ale w najgorszym dla bohatera momencie – kiedy następuje eskalacja jego potępienia. John staje się mimowolnie katalizatorem napięć i emocji najbliższego otoczenia: jedni chcą się na nim wyładować, inni nieść pocieszenie, jeszcze inni widzą w nim cel do usunięcia – kogoś, kogo trzeba się pozbyć. On nie dość, że musi radzić sobie z otoczeniem, sam ma problem z okazywaniem swoich emocji. .

W Johna wcielił się popularny w Szwecji wokalista Ulrik Munther, partnerują mu inni młodzi naturszczycy. Dużo czasu spędziłeś na dobieraniu obsady?

Casting trwał długo, podobnie jak okres próby. Musiałem mieć pewność, że aktorzy dadzą radę na planie Zależało mi na naturszczykach, którzy niczego nie odgrywają tylko w naturalny sposób przeżywają. Tak naprawdę o wiele trudniej jest poprowadzić młodych aktorów, którzy wiedzą, że umieją wejść w rolę. Wpadają wtedy w manierę, są często sztuczni. Dla mnie najważniejsza była naturalność. Aktor, który wciela się w głównego bohatera, jest w Szwecji popularnym wokalistą. Ale nigdy nie grał, nie wiedział, że ma aktorski talent. Ludzie nie kojarzą go z filmem. Wcześniej miałem dwóch aktorów, ale obaj zrezygnowali i musieliśmy przesunąć plan o sześć miesięcy. Pierwszy chciał wziąć udział w polowaniu na łosie jesienią, drugi miał problemy osobiste. Potem zobaczyliśmy Urlika w telewizji. Obejrzałem jego teledyski, ale bałem się go zatrudnić. Zależało mi na tym, żeby to był ktoś ze wsi, kto wie coś o rolnictwie, zna się na nim. On nie miał z tym nic wspólnego, ale pochodził z podobnej klasy społecznej i z podobnego miasteczka co ja. Od początku złapaliśmy dobry kontakt. Żeby dostać tę rolę, musiał najpierw zamieszkać na miesiąc na wsi i pracować codziennie od 6 rano z krowami. Zrobił to. Z kolei w roli dyrektorki szkoły występuje Inger Nilsson, znana na całym świecie ze swojej dziecięcej roli jako Pippi Langstrump.

W czasie projekcji Twojego filmu zastanowiło mnie, że wszyscy bohaterowie są biali. Szwecja jest multikulturowa jedynie w dużych miastach?

Na prowincji etniczny krajobraz jest monotonny. Rolnicze obszary Szwecji wciąż zasilają głównie Szwedzi z dziada pradziada. Nie trzeba jechać daleko poza Sztokholm, żeby przekonać się o tym. W moim filmie ani narodowość, ani kolor skóry nie mają znaczenia. Tutaj rodowity Szwed występuje przeciwko rodowitemu Szwedowi. Antagonizmy i napięcia między bohaterami nie są podyktowane nawet pochodzeniem. Wszyscy są z tego samego miasteczka, nie dzielą się według osiedli ani dzielnic. To nie przynależność jest tutaj zarzewiem konfliktu.

Tym jest raczej grzech, ciążący na sumieniu głównego bohatera. Wspólnota, do której kiedyś przynależał, dzisiaj nie chce go zaakceptować. Traktujesz Intruza w charakterze społecznego komentarza? Znajdujesz w nim granicę naszej tolerancji i wyrozumiałości?

Nie chciałbym, żeby mój film był rozpatrywany jako krytyka – czy to instytucji, czy to systemu prawnego, czy mechanizmów, jakimi rządzi się szwedzkie społeczeństwo. Żeby krytykować, trzeba mieć pomysł, jakąś wizję na to, jak kulejącą sytuację naprawić, znaleźć rozwiązanie. Ja takiego pomysłu nie mam. Nie wiem, jak ulepszyć instytucje czy społeczeństwo. Ale mogę zadawać pytania. Wolę widzieć w swoim filmie odbicie rzeczywistości, a nie jej krytykę. Resztę zostawiam widzowi.

rozmawiał | Artur Zaborski

zdjęcie | materiały prasowe

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News