Łobuz i jego wizje. Wywiad z Jerzym Antkowiakiem

Słynny projektant Mody Polskiej w świecie projektowania pojawił się zupełnie przypadkiem. I mimo że początkowo patrzył na wybieg z niedowierzaniem, to jednak szybko stwierdził, że zostanie tam na dłużej. W szarych czasach PRL-u jego łobuzerstwo i energia, w połączeniu z talentem, barwiły nieco polskie ulice. Z Jerzym Antkowiakiem rozmawiam przy okazji premiery jego biografii „Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody”, stworzonej wspólnie z Agnieszką L. Janas.

„Dziecko, o czym ty chcesz ze mną rozmawiać?” wita mnie pobłażliwym tonem projektant. Ma tylko chwilę, bo zaraz rozpoczyna się spotkanie autorskie i wokół kłębią się już dawne modelki, krawcowe i klientki Mody Polskiej. Co chwilę ktoś go prosi o zdjęcie, podtyka pod nos książkę, próbuje uścisnąć dłoń. Kilkuminutowa rozmowa toczy się więc w przeróżnych miejscach księgarni, ale Antkowiakowi gadulstwa nie ubywa i nawet daje poznać swoje słynne poczucie humoru. Ubrany jest w wielki czarny płaszcz własnego autorstwa i podczas wywiadu mimowolnie pokazuje mi metki. Bo w końcu „kocha te swoje nieszczęsne projekty”.

Pamięta pan jak pan trafił do Mody Polskiej?

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Był to rok 1960, wystawa Wzornictwa Przemysłowego w Pałacu Kultury. Oglądam ceramikę, która mi była bliska, oglądam meble. Gdzieś tam na czwartym piętrze, w sali Feliksa Dzierżyńskiego, odbywa się pokaz. Idę tam i nie dowierzam. Ja nawet myślałem na początku, że to jest wystawienie zwłok, bo nie wiedziałem, że ten katafalk to jest wybieg. Myślę sobie: „Jezus Maria, ale chociaż grają ładnie”. I nagle wchodzą modelki. Wszystko mi się wtedy we wnętrzu wywróciło do góry nogami. Natarłem więc na garderobę z zamiarem zostania projektantem. Wpuszczali mnie, potem wyrzucali, potem znowu wpuszczali i wyrzucali.

modapl2

W końcu spotkał tam pan Jadwigę Grabowską.

Owszem. I pani Jadwiga, która była za kulisami, mówi do mnie: „Co ty dziecko w ogóle robisz?”. Na co ja: „Całe życie chciałem modę projektować. Mam rysunki. Przywiozę je, przywiozę!”. „No ale poza tym?”. „Skończyłem malarstwo ceramiczne”. „To ty jesteś ceramik?”. „No tak. Nie kochałem tej ceramiki, ale jestem”. „O, to z nieba spadłeś, bo serwis do kawy nam jest potrzebny”. I to było moje pierwsze zamówienie u pani Jadwigi. I się potoczyło. Najpierw pani Jadwiga nie pamiętała, kim jestem. Potem ja robiłem te rysunki, które pogniecione i oblane kawą miały udawać, że są sprzed roku, sprzed dwóch lat i trzech. W końcu zostałem przyjęty. Byłem taki „przynieś, podaj” i bardzo mi to odpowiadało. Pierwszą moją czynnością na pokazie mody było przeniesienie za kulisami szpileczek Teresy Tuszyńskiej z lewej garderoby do prawej.

A pierwsza kolekcja dla Mody Polskiej?

To było niestety już po odejściu pani Jadwigi, bo ona nas tylko tam „dopuszczała” do pewnych spraw. Firma się z nią rozstała bardzo nieładnie, co jest teraz zdaje się praktyką ogólną. Wiosną 1968 roku trzeba było zrobić kolekcję. I wtedy my – dzielni, młodzi, prężni rzuciliśmy się. Miałem jakieś wściekłe wizje i na dzień dobry usadziłem wszystkich u „rzemieślników” na Miodowej i postanowiłem lekko zrewolucjonizować pokazy. U pani Jadwigi były szalenie paryskie, spokojne i zdarzało się nawet, że grał pianista. A ja od razuarrow Łobuz i jego wizje. Wywiad z Jerzym Antkowiakiem sobie zamówiłem klezmerów, żeby nam serwowali tanga argentyńskie. Takie ostre wejście mieliśmy. Potem były wyjazdy, był Paryż.

Nie pański pierwszy.

Mój pierwszy był z panią Jadwigą. Pojechaliśmy wtedy z ensemblem artystów do Olimpii paryskiej. Wtedy pierwszy raz w życiu widziałem taki pokaz, a był to Pierre Cardin. Siedziała jego muza Jeanne Moreau, nieopodal piękna modelka Hiroko – cieniutka jak laleczka porcelanowa. A potem okrzepłem, a potem się zrobiłem pyskaty i wydawało mi się, że wszystko wiem. I dopiero teraz wiem, że wszystkiego nie wiem.

modapl

Zastanawiał się pan, co by było, gdyby Moda Polska jednak przetrwała i działała współcześnie?

Zastanawiałem się wielokrotnie. Jednak teraz, wśród tych wszystkich korporacji, nie miałoby to sensu. To była firma na tamte czasy i na tamte czasy byliśmy rewolucyjni, byliśmy odważni. Walczyliśmy niemalże z ustrojem. A ustrój był taki, że jak mieliśmy prezentacje pierwszego nagiego biustu, to się trząsł w posadach sekretarzy: „Co za imperializm pan tutaj sieje!”. Wystarczyło tylko, że Lucyna Witkowska, dziewczyna Tadzia Rolke, przeszła się w tiulowej bluzce po wybiegu. Pomyślałem sobie wtedy: „Marny ustrój, jak z powodu gołego cycka weźmie i się przewróci”. Moda Polska teraz by się nie przekabaciła. Musiałoby się wszystko zmienić, więc wyglądałaby jak po nieudolnym liftingu.

Czy śledzi pan jeszcze modę?

Czasem, ale raczej niechętnie.

Ma pan jej dość po tylu latach?

Blisko. Wie pani, ile można w tym siedzieć? Jakoś się pewnie wypaliłem. Ale mimo to uwielbiam tę modę. Łażę wokół ciuchów, bardzo kocham moje nieszczęsne projekty. I jak je oddaję do muzeum, to kobitki zaglądają i chwalą: „Proszę pana, jakie to wykończenie!”. To prawda. My byliśmy naprawdę dobrą firmą, więc jak już mam gdzieś wisieć, to przynajmniej w muzeum.

rozmawiała | Aleksandra Zawadzka

zdjęcia | mat. Jerzego Antkowiaka, empik.com

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News