#1 „Ulissses” James Joyce
Numer jeden na liście nieczytanych książek. Każdy słyszał coś o strumieniu świadomości, niektórzy wiedzą, że dzieło Joyce’a należy łączyć z „Odyseją” Homera, niewielu ma wiedzę na temat specyfiki języka i stylu: aluzji, parodii, paraboli i transpozycji; nieliczni potrafiliby powiedzieć cokolwiek o bohaterze, czasie i miejscu akcji i głównych wątkach fabularnych. Sztandarowe dzieło modernizmu to w powszechnym odbiorze grube tomiszcze, na które nie warto tracić czasu. A Leopold Bloom wędruje sobie po Dublinie i pewnie trochę mu przykro, że mało kto wybiera się z nim na ten spacer.
#2 „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcel Proust
Siedem tomów powieści to dla wielu antyreklama. Jak się okazuje – bardzo skuteczna. Krytycy i badacze literatury uznają je wprawdzie za arcydzieło, ale niewielu zdecydowało się przekonać o prawdziwości tej opinii na własne oczy. Przecież wystarczy nonszalancko rzucić, że Proust napisał książkę o reminiscencji, którą wywołują na pozór mało znaczące detale, np. magdalenka zamoczona w herbacie. „W poszukiwaniu (…)” przeżywa obecnie swoje wejście smoka w popkulturę, dzięki propagatorom przepisów na słodycze, które pojawiają się monumentalnym dziele.
#3 „Imię róży” Umberto Eco
HIRO Technologia. Porównanie Sonos ACE i AirPods Max.
Wielu przygodę z różą kończy na filmie w reżyserii Jeana-Jacques Annauda z Seanem Connery w roli franciszkanina, Williama z Baskerville. Warto jednak wybrać się do klasztoru benedyktynów, by docenić kunszt, z jakim Eco prowadzi historię, mającą tylko na pozór cechy taniego kryminału. Sprawdźcie ten perfekcyjnie zarysowany labirynt, który zachwyca nakładającymi się perspektywami i przemyślaną konstrukcją.
#4 „Gra w klasy” Julio Cortazar
Dobrze podać ten tytuł, gdy ktoś rozpoczyna poważną debatę o hipertekstualności. Potem rzuca się zwykle cokolwiek o niechronologicznym czytaniu, aż 155 rozdziałach i że każdy, kto sięgnie po „Grę (…)” znajdzie w niej coś innego. Brzmi jak recepta na small-talk? Jeżeli chcecie wiedzieć coś więcej, nie krępujcie się i zabierzcie się do Paryża pełnego dymu papierosowego, jazzu i intelektualnych rozważań na temat zawiłości ludzkiego bytu, potrzebie filozofii, istocie języka i wartości literatury. Cortazar oferuje też wycieczkę do Buenos Aires, gdzie Horacio pije yerbę i prostuje pogięte gwoździe, które mu się kończą, więc każe zbudować pomost z desek, łączący dwa okna. Po pomoście miałaby przejść półnaga kobieta, przynosząca mu to, czego zabrakło. „Gra w klasy” to dawka życiowej groteski, jakiej potrzebujecie.
tekst | Dominika Charytoniuk