Shawn Carter wraca najlepszym krążkiem od czasu klasycznego „Black Album”. „Leonardo Da Vinci flows/ Riccardo Tisci Givenchy clothes” i co jeszcze? Niezłe bity, pośród których umie się odnaleźć. Błyszczy w napędzanym żywym basem, gniewnym „Picasso Baby”, pośród blipów „Toma Forda”, obok chrapliwego dęciaka i retro pianinka „Somewhere in America”, czy też w latynoskiej mieszance wybuchowej, jaką jest niesamowite „BBC”. Ba, jest nawet w stanie dorzucić swoje do tej pięknej chemii, która kolejny raz wytwarza się między Pharrellem a Frankiem Oceanem w nierzeczywistym, niby ilustracyjnym, jednak intensywnym „Oceans”. Carterowe przechwałki mają wdzięk, przebijają się przez szklane sufity i zamknięte drzwi dokładnie tak jak chce. W towarzystwie Beyoncé i Timberlake’a robi się za słodko, Timbaland w życiowej formie wciąż nie jest, ale to Jay jest na swojej płycie panem i władcą. Stylowe, wolne od bieda-dubstepów, euro-dance’u i Kanyego Westa „MCHG” to duża frajda.
Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍