Jaś Kapela, "Dobry troll". Fragment książki

Były to czasy, gdy w ramówkach telewizyjnych szał zaczęły robić programy z gatunku talent szoł. Okazało się, że mamy w Polsce mnóstwo zdolnych ludzi, którzy nie tylko potrafią tańczyć, śpiewać, recytować, żonglować czy malować, ale mają także masę znacznie bardziej zaskakujących umiejętności, na przykład potrafią językiem dotknąć łokcia, ujeżdżać świnie minia­turki niczym zaprzęg, grać na rurze wydechowej Bolero Ravela albo wciągać kurz nosem lepiej niż odkurzacz.

A to wcale nie wszystko. Jeden Polak potrafi na przykład wejść cały do środka dmuchanego balona. Inny da radę zjeść na raz dwulitrowy słoik smalcu i zagryźć słoikiem ogórków. Generalnie Polacy to bardzo utalentowany na­ród i jestem dumny, że mam szczęście być tego narodu członkiem. A może nawet czymś więcej niż członkiem. Wasz Bóg (którego nie ma, w tamtym momencie byłem o tym przekonany) równie hojnie obdarzył mnie talentami, co szpetną twarzą i zwalistą sylwetką. Długo zastanawiałem się, co mógłbym zaprezentować publiczności telewizyjnej. Czy żart, który zrobiłem rodzicom jako dziecko, gdy udawałem martwego? Na rodzicach, owszem, wywarło to spore wrażenie, ale bałem się, że nie jest to trik wystarczająco medialny. Kamery lubią ruch. Lubią błysk i żeby coś się działo. Udawanie mar­twego mogłoby mi nie zjednać telewidzów. Za dużo aktorów robi to na co dzień. Wcale nie umierają, więc telewidzowie już dawno przej­rzeli ten trik i wiedzą, że jak aktor leży, to wcale nie znaczy, że nale­ży biec go ratować. Wiedza ta stała się tak powszechna, że znalazła odzwierciedlenie w codziennym życiu. Gdy ktoś widzi na ulicy osobę, która wygląda na nieżywą, na wszelki wypadek stara się jej nie po­móc, żeby nie wylądować w ukrytej kamerze. Jakby obciachem było, gdyby publiczność zobaczyła, że się komuś pomaga. Nie był to zatem wystarczająco innowacyjny pomysł.

Mogłem też oczywiście zaprezentować zabawy z jedzeniem, które spotkały się z tak pozytywnym odbiorem w moich czasach przed­szkolnych. Jednak, po pierwsze, nie wszyscy oglądający telewizję byli przedszkolakami, a nie byłem pewien, na ile ta żywieniowa orgia może trafić do bardziej dojrzałej publiczności, nauczonej, że jedze­niem nie należy się bawić. Po drugie, dawno już tego nie robiłem i nie byłem przekonany, czy wciąż potrafię być w tym równie przebojowy.

Myślałem też o zaprezentowaniu telewidzom tańca brzucha, któ­rego lekcje brałem swego czasu na wakacjach z rodzicami i który wzbudził zachwyt całego turnusu. Jednak od tamtego czasu moja tusza stała się mniej imponująca, więc to również mogłoby nie być wystarczająco widowiskowe. Zresztą co drugi uczestnik próbował tańczyć lub śpiewać, a ja chciałem zaprezentować coś bardziej orygi­nalnego (…) Oczywiście wiedziałem, że nie tylko ja pragnę być sław­ny, ale jednak tłum na castingu trochę mnie przeraził. Najmłodszy chętny nie miał chyba jeszcze dwóch lat, najstarszy wyglądał na okolice setki, a pomiędzy nimi znajdował się dziki tłum młodych, w średnim wieku, starych, ładnych, przeciętnych i brzydkich, bied­nych, średnich i biednych. Przynajmniej w tym jednym wszyscy byli równi. Nikogo nie było tu stać na kalesony od Louis Vuittona, które właśnie miałem na sobie. A nawet gdyby kogoś było stać, to musiał­by na nie wydać swoją miesięczną pensję. Ha ha, klasa średnia po polsku. Biedaki. Ciekawiło mnie, jak to się stało, że urodził się w nich ten pomysł. Dlaczego zdecydowali się wystąpić i dać się ośmieszyć przed milionami telewidzów, w tym przed swoimi bliskimi i przy­jaciółmi? Domyślałem się, że dwulatka nikt nie pytał o zdanie. Ich zazwyczaj nikt o nic nie pyta. No chyba że coś w rodzaju: mam ci przylać? chcesz w łeb? mógłbyś wreszcie zamknąć jadaczkę? Są to oczywiście pytania uzasadnione, bez których często trudno funkcjo­nować w społeczeństwie, ale rzadko który dwulatek potrafi udzielić na nie sensownej odpowiedzi, nawet jeśli przejawia kreatywność geniusza, jak większość dzieci w tym wieku. Geniusz to za mało, gdy stawką jest funkcjonowanie w społeczeństwie. Bardziej mnie dziwi­ło, co tu robią emeryci. Kto ich przekonał? Kto im powiedział, że to jest dobry pomysł, a następnie w tym pomyśle upewniał, że dotarli aż tutaj? Na szczęście moja ciekawość szybko została zaspokojona. Ponieważ siedziałem niedaleko stuletniego dziadka, który czekał na przesłuchanie razem z córką, która chyba też już była na emeryturze, udało mi się podsłuchać ich rozmowę.

– Ale dostanę dzisiaj na kolację kiełbasę?

– Już ci mówiłam, że tak. Jeśli przejdziesz eliminacje.

– A jak nie, to nie dostanę?

– Jak nie, to nie dostaniesz…

Dziadek zasępił się na dłuższą chwilę, po której powtórzył pytanie. Zdążył je chyba zadać ze dwadzieścia razy, zanim w końcu nadeszła ich kolej. Już po piątym razie chciałem pójść do najbliższego sklepu i kupić mu dwie reklamówki kiełbasy, ale bałem się, że przegapię swoją kolejkę.

Zanim zaczął się casting, czekaliśmy chyba ze dwie godziny na ko­rytarzu Teatru Wielkiego Opery Narodowej, bo jurorzy się spóźniali. Parę razy organizatorzy kazali nam wychodzić na zewnątrz, żeby­śmy mogli powitać szanowne jury, bo ponoć miało właśnie przyje­chać, ale za każdym razem okazywało się, że to fałszywy alarm (…) W końcu się zjawili. Zbigniew Ziobro, były koszykarz, który po skoń­czonej karierze w sporcie zrobił karierę jako prezenter telewizyjny, znany ze swojego ciętego języka i często zmienianych chłopaków oraz hipsterskich rowerów (tajemnicą poliszynela było, że żaden z nich nie był jego, dilerzy ponoć zabijali się, żeby reklamował ich markę). Joanna Podeszwa, aktorka polskiego pochodzenia, która zrobiła karierę w Hollywood (w filmach klasy B, ale wciąż mających dziesięć razy większy budżet niż najdroższe filmy w Polsce), a po powrocie dyrektorka jednej z największych agencji aktorskich (nie­którzy twierdzili, że w jej ofercie znajdowały się również bardziej ekskluzywne usługi, tylko dla VIP-ów) oraz twarz margaryny Joanna i kilku innych popularnych produktów. Jolka Milusińska, była gwiaz­da rocka, swojego czasu wyrzucona z zespołu, który sama założyła, za nadużywanie alkoholu i wulgarnych słów. Na jednej z gali, która odbywała się na żywo, powiedziała ze sceny: „Fuck you, górnicy, to przez was nasze dzieci mają astmę, a nasi rodzice umierają na prze­wlekłą obturacyjną chorobę płuc”. (Niektórzy komentatorzy dziwili się później, że udało jej się wymówić słowo „obturacyjną”, choć była już wyraźnie wcięta). Potem nawróciła się i została przykładną żoną i matką (…) Cała trójka była wspaniała i trudno było ich nie kochać, choć na mrozie i na dworze było to trochę trudniejsze niż w salonie przed telewizorem. W końcu przyjechali w wielkiej białej limuzynie, a my wylegliśmy z budynku ze śpiewem na ustach i transparentami (ponieważ tyle czekaliśmy, ktoś z firmy produkującej program wy­myślił, że da nam farby i inne materiały, żebyśmy mogli się czymś za­jąć w międzyczasie). Na żywo nie wyglądali tak pięknie jak w telewi­zji, ale i tak było to niezwykłe przeżycie dla wielu przybyłych. Ponoć ktoś nawet zemdlał. (…)

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News