Chociaż w dzisiejszych czasach otwarcie McDonald’sa raczej nie budzi już ekscytacji, to w latach 90. każdy nowy budynek znakowany literą M budził wiele emocji wśród społeczeństwa.
Pierwszy McDonald’s w Polsce pojawił się dokładnie 17 czerwca 1992 roku przy ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie. Wtedy jeszcze nikt nie myślał do końca kategoriami, czy fast-food to zdrowe, czy niekoniecznie zdrowe jedzenie. Liczyło się tylko to, że WOW, mamy McDonald’sa, powiew Ameryki w naszym lekko zacofanym kraju! Dla tych, którzy nie pamiętają tego wydarzenia, mamy filmik dokumentujący to małe dla świata, ale wielkie dla Polski wydarzenie.
Z kolei u naszych wschodnich sąsiadów, w Moskwie pierwszy McDonald’s został otwarty dwa lata wcześniej, 31 stycznia 1990 roku.
Pertraktacje dotyczące otwarcia restauracji trwały dość długo. Rozmowy rozpoczęły się w okolicach Letnich Igrzysk Olimpijskich w Montrealu w 1976 roku, kiedy to George Cohon, założyciel i dyrektor McDonald’sa w Kanadzie, spotkał się z rosyjskimi urzędnikami.
McDonald’s, jak wszystko w Rosji, miał epatować całkowitym przepychem. Pierwsza restauracja otwarta w Moskwie była wówczas największą na świecie. 900 miejsc siedzących, obsługa licząca około 600 pracowników. Był rozmach!
Zakładane było, że pierwszego dnia McDonald’sa odwiedzi około tysiąca obywateli. Średnie zarobki w Rosji wynosiły wówczas 150 rubli miesięcznie, a cena Big Maka – 3,75 rubla. Nie powstrzymało to jednak tłumów przed przybyciem na otwarcie. Jeszcze przed oficjalnym otwarciem drzwi ustawiła się kolejka licząca 5 tysięcy osób. Szacuje się, że pierwszego dnia swojej działalności restaurację w Moskwie odwiedziło… 30 tysięcy ludzi.
Fotografka Mitya Kushelevich wspomina, że ogromne kolejki utrzymywały się jeszcze pół roku po otwarciu: Było lato, a my staliśmy w pełnym słońcu przez 9 godzin, żeby zjeść hamburgera. Nie było to jakimś ogromnym problemem, biorąc pod uwagę, że w tamtych czasach większość dnia staliśmy w różnorakich kolejkach.
Gdy już dostaliśmy się do środka, byliśmy oszołomieni liczbą obsługi znajdującej się za ladami, uśmiechających się i uwijających jak w ulu, serwując posiłek za posiłkiem. Nie przypominało to niczego, co znaliśmy do tej pory. Wciąż pamiętam, jak niesamowicie wielki wydawał mi się serwowany wówczas milkshake. Nie miałam też pojęcia, jak mam trzymać w moich małych dłoniach wielkiego Big Maka. Jadłam i piłam, jakby to był mój ostatni posiłek na tym świecie. Jednak 10 minut później, po tym, jak pochłonęłam około 5000 kalorii, mój organizm dał mi ostrzeżenie, że idą problemy. Nie przywykł do trawienia takiej ilości tłustego pożywienia. Także to była świetna okazja do odwiedzenia amerykańskiej toalety. Nie byłam jednak w tym sama: kolejki do toalety były prawie takie same jak te do zamówienia posiłku.
A przed Wami mała fotograficzna dokumentacja tego wielkiego wydarzenia.