Z Kamilem Paterem, Markiem Karolczykiem i Mironem Grzegorkiewiczem, czyli zespołem JAAA! rozmawiamy o mariażu muzyki z technologią, granicach eksperymentu artystycznego oraz przyjaźni, która ułatwia współpracę.
Zajmujecie się muzyką od 10-15 lat. Jak ocenicie moment kariery, w którym teraz jesteście?
To jest na pewno początek czegoś nowego. Konfiguracja osobowości w Jaaa! spowodowała, że każdy z nas zajmuje się rzeczami, których wcześniej nie robił. Dlatego też jest to coś nowego. Jednak patrząc na to całościowo, można powiedzieć, że jest to kolejny etap rozwoju naszych osobowości muzycznych.
Jesteście zespołem, który chyba jako jedyny zagrał na wszystkich największych polskich festiwalach podczas jednego sezonu. Można powiedzieć również, że pod względem muzyki stworzyliście coś nowego, czego jeszcze nie było. To jest fenomenalne.
Dobrze to słyszeć. Muzyka nie ma końca. Zawsze będą pojawiać się nowe hybrydy gatunkowe czy kolejne odnogi różnych myśli muzycznych. Im więcej będzie się ich pokazywać, tym więcej będzie tworzyło się między nimi połączeń. To coraz gęstszy labirynt. W całej historii sztuki obserwujemy, że w końcu dochodzi się do poziomu przesycenia, żeby potem wrócić do prostoty i zaczynać budować coś od nowa.
W dodatku wpływa na to rozwój technologii.
Dokładnie. To jest bardzo ciekawe, bo nie wiemy, co jeszcze wymyślą w przyszłości i jak to wpłynie na muzykę. Technologia nie przestaje się rozwijać. W końcu ogranicza nas wyłącznie nasza ludzka wyobraźnia. Możliwości instrumentów tradycyjnych mają dosyć wąskie spektrum, jeśli chodzi o wykorzystanie brzmienia. Teraz dochodzi technologia, której wcześniej nie było na taką skalę, więc masz wrażenie, że możesz zrobić wszystko.
Wiele osób nie rozumie muzyki eksperymentalnej. Stwierdzają, że to dla nich za dużo i taka kompozycja dźwięków nie mieści się w ich pojęciu muzyki. Czy dla Was muzyka może mieć granice?
Doszło do przesycenia eksperymentem, który w pewien sposób, zarówno w muzyce, jak i ogólnie w sztuce, został bardzo zbanalizowany i upowszechniony przez szeroko pojęte media, w szczególności internet. Ludzie zobaczyli, że rzeczy ambitne można zrobić w łatwy sposób. Może wydawać się, że to wielki eksperyment. Problem polega na tym, że prawdziwa muzyka eksperymentalna jest niezwykle trudna do zrobienia. Wymaga wielkiego podłoża teoretycznego, a w drugiej kolejności warsztatowego. To jest odwrócenie porządku, a ludzie idą na skróty i nadają sobie łatkę awangardowego z byle czym.
Każdą muzykę można wytłumaczyć tak, aby została nazwana muzyką?
Z założenia tłumaczenie muzyki jest niebezpieczne. Można ją opisać, można powiedzieć, co się chce, pokazać jej drugie dno, ale tłumaczenie muzyki nie ma sensu…
Przyznam się, że sama czasami potrzebuję tłumaczenia dlaczego nagranie szumu pociągu jest muzyką.
Każdy ma inną perspektywę. Każdy postrzega te sprawy inaczej. Jedni nazywają to muzyką, inni nie. Wracając do muzyki eksperymentalnej, warto zwrócić uwagę na to, czy to, czego słuchamy, co obserwujemy, zostało stworzone po raz pierwszy. Bo jeśli ty, jako słuchaczka, docierasz do setnej osoby, która robi to samo, nie jestem pewien, czy ta setna osoba będzie miała inny pomysł na założenia teoretyczne. W sztukach eksperymentalnych zawsze liczy się ten pierwszy pomysł i jeśli jest merytorycznie dobrze podparty, to trzeba to szanować. Ludzie cenią to, co jest pierwsze. Pamiętają tych, którzy byli pierwsi na Księżycu, czy jako pierwsi zdobyli ośmiotysięczniki.
Wszyscy pytają jacy jesteście i jak opiszecie swoją muzykę. Gdyby zacząć od drugiej strony – jacy nie jesteście?
Nie jesteśmy przekombinowani, nie płyniemy z prądem, bardziej pod prąd. Nie jesteśmy tandetni ani plastikowi. Chyba nie jesteśmy modni? Od jakiegoś czasu lata osiemdziesiąte to gatunek, który dominuje. Na przestrzeni ostatnich 10 lat chyba wszystkie ulubione zespoły zahaczały o te czasy. My bardzo staraliśmy się, żeby tego uniknąć. Tylko w jednym utworze faktycznie można poczuć tamten okres, ale też zrobiliśmy to w taki sposób, że dla nas to coś świeżego i do zaakceptowania.
Czy od początku wiedzieliście, jak chcecie brzmieć, czy świadomy był tylko zamysł artystyczny projektu?
Na starcie na pewno świtało nam w głowach, co chcemy osiągnąć. Jednak etap produkcji trwał trzy lata i był na tyle długi, że miał wiele zwrotów akcji. Dzięki temu dziś z ręką na sercu możemy powiedzieć, że takiego efektu, jaki osiągnęliśmy na początku, nikt z nas by nie przewidział. Oczywiście wierzyliśmy w nasze możliwości, ale długo pracowaliśmy na moment, w którym poczuliśmy się spełnieni. Kiedy dołączył do nas Miron, poczuliśmy, że to ma szansę być bardzo dobre. Znaleźć takiego wokalistę to sprawa bardzo trudna, wręcz niemożliwa.
Sądzicie, że muzyka jest medium, które może przybierać formę manifestu. Zdarzyło Wam się z tego korzystać?
Na pewno! Możemy przedstawić pewien sposób widzenia świata. Pokazać go takim, jak my go widzimy i to czego byśmy oczekiwali w relacjach z ludźmi. Jaaa! może być też manifestem wiary w przyjaźń. Oprócz tworzenia muzyki przez trzy lata uczyliśmy się tego, jak współpracować ze sobą. Od początku też wiedzieliśmy, że jeśli nie będzie temu towarzyszyć przyjaźń, to nie stworzymy dobrej muzyki. Dlatego wszystko tak długo trwało, ale za to ma bardzo mocne korzenie.
W wielu przypadkach przyjaźń może przeszkadzać. Trudno czasem powiedzieć, że coś jest słabe albo nie bardzo komuś pasuje, jeśli łączy Was głębsza relacja?
W naszym przypadku jest zupełnie odwrotnie. Potrzebowaliśmy zaprzyjaźnić się właśnie po to, aby wszystko mówić sobie wprost. Jeśli darzysz kogoś zaufaniem, to ta osoba może ci nawet nawrzucać, ale ty i tak jesteś w stanie to przyjąć na klatę. Tylko dzięki konstruktywnej krytyce coś może stać się lepsze.
Powiedzieliście, że możecie manifestować widzenie świata. Czy artyści, którzy tworzą sztukę, widzą świat inaczej?
Jeśli jest to ktoś, kto działa w obszarze sztuk wizualnych, to musi inaczej odbierać rzeczywistość. Jeśli ktoś składa dźwięki, musi inaczej je słyszeć. Jeśli ktoś zajmuje się jakąś sztuką, ma inną formę doświadczania i z jakiegoś powodu wybiera taką, a nie inną drogę. To wszystko musi być spowodowane tym, że jego radar jest na coś bardziej wyczulony. Nasz tytułowy Remik jest postacią kluczową i podstawą, szkieletem opowieści na naszej płycie. Jest postacią symboliczną i naszym hołdem dla takich właśnie ludzi, którzy chodzą własnymi drogami, często zakręconymi. Chcemy pokazać, że warto z takimi ludźmi być. Warto im pomagać i sprawiać, żeby zawsze mieli nadzieję.
Rozmawiała: Justyna Czarna