Po niemal dwóch latach pracy, po wielu latach oczekiwania i po ponad dwudziestu latach istnienia tego zjawiska w Polsce — w końcu się udało. Pod koniec września wyszedł album Graffiti Goes East, czyli pierwsze tak obszerne i rzetelne wydawnictwo o sztuce ulicznej na naszym rynku, bo choć całkiem niedawno ukazało się kilka pozycji o podobnej tematyce, to jednak obie części Polskiego Streetartu oraz Graffiti w Polsce. 1940-2010 autorstwa Marcina Rutkiewicza trudno porównać do GGE…
Przede wszystkim dlatego, że nasza książka skupia się tylko na graffiti opartym na liternictwie – wyjaśniają osoby odpowiedzialne za album. Niby to tylko graffiti oparte na liternictwie, ale jednak trochę zdjęć trzeba było przewertować – setki z mniejszych miast i tysiące ze scen takich jak Warszawa czy Gdańsk. Ostateczna selekcja materiałów oparta była o kilka kryteriów: jakość i znaczenie historyczne prac, dorobek i wytrwałość danych malarzy czy ciekawe kadrowanie zdjęć. Łącznie przedstawiono siedemnaście miast – oprócz wcześniej wymienionych także Wrocław, Łódź, Katowice, Poznań czy Białystok. Które było tym najważniejszym? Autorzy twierdzą, że wszystkie sceny były ważne i miały swoje unikalne cechy. Dlatego też żałujemy, że nie udało nam się pokazać jeszcze kilku kolejnych – dodają. Nie udało się – pomimo tego, że publikacja liczy sobie, bagatela, sześćset pięćdziesiąt sześć stron – rzutem na taśmę powiększona z planowanych pięciuset… To prawdziwa cegła w fullkolorze – śmieją się w redakcji. Genezy tytułu „Graffiti Goes East” należy szukać w roku 1997, kiedy dwaj niemieccy writerzy Steak i Kobolt ruszyli z Berlina w kierunku wschodnim, by propagować pozytywne graffiti. Zahaczyli również o Polskę, nawiązując tu kontakty z malarzami między innymi ze stolicy i Szczecina.