Gdzie banał, gdzie sztuka

Kubek z obrazem Klimta

Banał i sztuka to połączenie nie najlepsze. Łatwo je za to uzyskać, a rezultaty zazwyczaj są bardziej opłakane niż architektura bazyliki Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski w Licheniu. Co sprawia, że grzyb banału tak chętnie żywi się sztuką? I czy znamy dobre, tanie i ekologiczne środki, które mogą go powstrzymać?

Jeśli masz babcię, a babcia ma tak zwany duży pokój, to istnieje spora szansa, że wisi w nim reprodukcja którejś z wersji „Słoneczników” Vincenta van Gogha. Te słoneczniki sprawiły – a w zasadzie zrobiła to ich niebywała zdolność do reprodukowania się rękami szukających gotówki studentów ASP, starówkowych malarzy czy wietrzących interes właścicieli drukarni (opcja najtańsza) – że dziś nie sposób postrzegać tego niderlandzkiego malarza inaczej niż przez słonecznikowy pryzmat.

Obudowa na iPhone'a z reprodukcją słoneczników Van Gogha

Oferta pracy w HIRO

Lubisz tematy związane z muzyką, filmem, modą i chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Słyszysz van Gogh, myślisz „Słoneczniki” i obcięte ucho. Powtarzanie różnymi kanałami (szkoła, media, popkultura) wciąż tego samego motywu prowadzi do jego wyjałowienia, a w końcu do obrzydzenia tema- tu. Zbombardowani „Słonecznikami” nie zadamy sobie raczej trudu, by zerknąć choćby na upiorne, bardzo kopiące „Pole pszenicy z krukami”. To jak z puszczanym w kółko przy każdej okazji utworem Jamesa Brow– na „I Feel Good”, którego wszędobylskość na dobre zniechęca do sięgnięcia po którąkolwiek z płyt z olbrzymiej dyskografii funkowego króla.

Oczywiście taką wtórną banalizację poprzez zajechanie danego dzieła można sobie łatwo zafundować samemu, słuchając ulubionej piosenki 17 razy dziennie przez dwa tygodnie – odruch wymiotny gwarantowany. Najczęściej zdarza się jednak, że ktoś chętnie nas wyręczy w banalizowaniu, pod warunkiem, że zwietrzy w tym dobry interes. Interesem może być sprzedaż kubków – a trudno chyba znaleźć chętniej powielane na kubkach obrazy niż te autorstwa Gustava Klimta (masowo występujące też na plakatach, zegarach, długopisach, talerzach i podobnych suwenirach prosto z Chin).

Co czujesz, patrząc na filiżankę z „Pocałunkiem” albo „Portretem Adeli Bloch-Bauer”? Te same emocje, co patrząc na płótno? Serio? A może po prostu „ładnie to wygląda”? Bezrefleksyjne traktowanie dzieł sztuki, umieszczanie wszystkiego na wszystkim (jak w słynnym papieskim otwieraczu do piwa) przyczynia się do trywializowania tych wizerunków – w perspektywie kiczowatość przedmiotu, na którym umieszczono reprodukcję dzieła, przechodzi na samo dzieło.

Cztery kubki z reprodukcjami obrazów Gustawa Klimta

Na brak refleksji towarzyszącej obcowaniu z pamiątkami zwraca uwagę dzieło Agaty Siwek, polskiej artystki pracującej w Holandii. Jej „The Auschwitz Shop” to kiosk z pamiątkami, jaki znaleźlibyśmy w każdym dowolnie wybranym muzeum, tylko muzeum jest w tym przypadku specyficzne. Kalendarze z rysunkami wydrapanymi przez więźniów, czapeczki z napisem „Arbeit macht frei”, breloczki z charakterystyczna trupią czaszką i szmaciane lalki w pasiakach — to wszystko są „fajne gadżety” podobne do tych, które masowo wywożone są z atrakcyjnych turystycznie lokalizacji (a nie oszukujmy się, Oświęcim jest właśnie takim miejscem).

Praca Siwek, korzystając z ekstremalnego przykładu, pokazuje, jak bardzo te pamiątki są oderwane od miejsc czy symboli, z których przecież korzystają. Oświęcimski sklepik to fikcja, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w jak najbardziej realnym kiosku Muzeum Powstania Warszawskiego kupić uroczą figurkę czy grę planszową upamiętniającą poległe w Powstaniu dzieci.

Pokazywany niedawno w Polsce film „Wyjście przez sklep z pamiątkami” autorstwa Banksy’ego co prawda ani zdaniem nie wspomina o kupowaniu pamiątek, stanowi jednak ważny głos w dyskusji o artystycznym banale. Po wyjściu z kina chyba każdy z widzów zadał sobie pytanie, czy główny bohater, filmowiec amator Thierry Guetta rozpoczynający streetartową karierę jako Mr. Brainwash, to przypadkiem nie pic na wodę stworzony na potrzeby filmu.

Artysta Shepard Fairey (obecny w filmie, a najbardziej znany ze swojego niebiesko-czerwonego portretu prezydenta Obamy) zapewnia, że Mr. Brainwash na pewno nie jest podstawionym aktorem. Sam podejrzany od kilku lat pokazuje swoje prace w galeriach, można je kupić na eBayu, jedna z nich zdobi okładkę nowej płyty Madonny. W tym sensie Mr. Brainwash istotnie jest prawdziwy.

3,7/5 - (3 votes)

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News