Cały ten proces obnażania się przed światem można oczywiście zrzucić na barki starej, wysłużonej globalizacji, a potem jeszcze nowoczesnej technologii. Jednak czy to wina rozwoju i postępu, że ludzie z fejsa coraz częściej dokonują swego rodzaju aktów ekshibicjonizmu?
Celebryci z fejsa inspirację czerpią chyba z życia gwiazd znanych z tego, że są znane. To odzieranie się z prywatności jest klasycznym zabiegiem w celebryckim światku. Z tą znaczącą różnicą, że gwiazdki wypchają świnkę skarbonkę dochodem z jednorazowej rozkładówki, a szary człowiek z fejsa dostać może co jedynie lajka od tych mniej surowych albo mniej błyskotliwych, czy też hejta od tych, którzy nie wytrzymają.
Selfie w lustrze z zupełnie przypadkowo gołym pośladkiem, zdjęcie brzucha ciężarnej i zmiana statusu z “zaręczony” na “w związku małżeńskim”, to tylko początki postępującej choroby cywilizacyjnej. Kiedy samo oglądanie ciążowego wydęcia się przejadło, młodzi, dumni rodzice wyszli na przeciw głodnym wrażeń odbiorcom i tak, niejednokrotnie zajrzeć można było do najciemniejszych i najgłębszych zakamarków przyszłych mam, a wszystko to dzięki zdjęciom USG! Ale! Odpuśćmy tym, którzy zatrzymali się na prześwietleniach, bo jest już coś nowego! Wśród najbardziej aktywnych społecznościowo przyszłych rodziców jest już całkiem nowy, świeży trend z kategorii hard, mianowicie z centrum wydarzeń, czyt. z porodówki, minuta po minucie, mama z kroplami potu na czole we łzach i skurczach relacjonuje, co się dzieje z jej ciałem i duszą. Dowiadujemy się absolutnie wszystkiego. Kiedy był pierwszy skurcz, kiedy ostatni, czy przyszły tatuś już zemdlał, czy pomaga z logowaniem na fejsa, czy robi zdjęcia (o taaak, koniecznie dużo fotek!), a przede wszystkim wiemy to, co najważniejsze – z porodówki też można pisać posty! Wdech, post, wydech. Wdech, post, wydech.
A skoro już o rodzinie… Celebryckie zapędy mają nie tylko przyszli rodzice, a również świeżo upieczeni małżonkowie. Taśmowe wstawianie całych albumów z uroczystości weselnych jest już niemalże klasykiem. Tylko po co? Kto kiedykolwiek obejrzał album składający się z 500 zdjęć ze ślubu czy wesela, na które nawet nie był zaproszony? Prawdopodobieństwo chociaż pobieżnego przejrzenia całości przez przypadkowego znajomego z fejsa jest znikome, ale i na tych opornych, którzy nawet nie otworzą tego gigantycznego pliku jest sposób!
Po kilku godzinach ładowania owych zdjęć, panna młoda nie może pozwolić sobie na dosłowne niedopatrzenia, widzieć muszą wszyscy. I tak wybiera ta szczęśliwa już mężatka spośród setek ślubnych fotek (załadowanych oczywiście do ogólnodostępnego albumu typu “publi”), tę jedyną, najbardziej reprezentatywną, czyli profilową. W miniaturze trochę, jak beza, więc odruchowo zaciekawiony wspomniany już znajomy z fejsa klika w sam jej środek. Ha! Takiej zmiany profilówki nie przegapi nikt! Albo lajk, albo hejt, albo lajk, albo hejt, bo kiedy już klikniesz, nie będziesz mógł przejść obojętnie… Wdech, hejt, wydech, nadzwyczajna sukienka.
Tekst | Judyta Licznerska