Fair Weather Friends: Było o nas tak cicho, że zastanawialiśmy się, czy ktokolwiek pamięta [WYWIAD]

Czterech chłopaków w mieszkaniu

Gdy pojawili się na scenie muzycznej w 2011 roku, praktycznie natychmiast wzięli ją szturmem, podbijając serca publiki. Po kilkuletniej przerwie wracają. Co słychać u Fair Weather Friends?

Michał Maślak, Maciek Bywalec, Paweł Cyz i Mateusz Zegan – ta czwórka to właśnie zespół Fair Weather Friends, których najnowszy album Carte Blanche ujrzał światło dzienne 30 sierpnia 2019 roku.

Dzisiaj rozmawiamy z Michałem Maślakiem – wokalistą, autorem tekstów i gitarzystą zespołu o początkach zespołu, powrocie do świata muzyki po przerwie oraz o tym, co ich najbardziej inspiruje z lat 70. i 80.


Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍

Czytaj również: Muzyka, w której naprawdę słychać emocje. „Carte Blanche” nowy album Fair Weather Friends już dostępny!

Wasza najnowsza płyta Carte Blanche ujrzała już światło dzienne. Mówi się, że to esencja Waszego brzmienia. Czy można powiedzieć, że dla Was to najważniejszy krążek?

Mic Maślak: Z pewnością najważniejszy, bo najbardziej aktualny. Poza tym to płyta którą powracamy z otchłani niebytu, do której się parę lat temu osunęliśmy. To druga płyta, czyli coś, na czym wiele zespołów się wysypuje, a dla nas to nowy początek.

Zespół założyliście w 2011 roku i można powiedzieć, że weszliście na Polską scenę z olbrzymim rozmachem – Open’er, Coke Live Music Festival. Jak wspominacie swoje początki?

Mic Maślak: Zostaliśmy dosłownie porwani z ziemi w przestworza i szybowaliśmy nie wiedząc dokładnie co się dzieje. Co prawda do sukcesu przyczyniliśmy się, pracując nie tylko nad sferą muzyczną, ale poświęcając większość swojego czasu na działania promo, efekty jednak bardzo nas zaskoczyły. Szczególnie wspominamy Open’er Festival z 2014 roku – spotkaliśmy się wówczas na backstage’u z Metronomy, a sam koncert dla tych kilku tysięcy skaczących, tańczących ludzi, wow, czułem się jak pastor hedonizmu! 😉

Jak w ogóle się poznaliście i jak doszło do powstania zespołu? Co było pierwsze: przyjaźń czy zespół?

Mic Maślak: Dołączyłem jako ostatni, ale nie dało się nie wyczuć, że chłopaki znali się i raczej grali ze sobą, bo się lubili, niż odwrotnie. Fair Weather Friends to ten właśnie czteroosobowy skład, plus menadżer Kuba Szwedowski, który jest z nami od początku – przetrwaliśmy razem kilka pięknych momentów, jak i turbulencji.

Carte Blanche to pierwsza Wasza płyta, na której znalazły się teksty po polsku. Skąd ta zmiana?

Mic Maślak: Czuliśmy potrzebę bycia bardziej otwartymi i bezpośrednimi. Chciałem poszukać swojego głosu – osobowości w języku polskim. Maciek z kolei słuchał polskich rapsów i agitował za podejściem bardziej bezpośrednim i dlatego bezpretensjonalnym. Wyzwanie rzucone przez tych twórców podziałało na nas. Język stał się takim narzędziem, do bycia czymś więcej, niż kwartetem kolesi próbujących grać ambitną muzykę taneczną.
Szybko okazało się, że melodia języka polskiego otwiera przed nami nowe rejony.

Zauważyłam, że od października 2017 do lipca tego roku mieliście przerwę w koncertowaniu. To właśnie w tym czasie powstawał album Carte Blanche?

Mic Maślak: Dokładnie tak. Nie byliśmy w stanie jeździć i komponować, produkować. Trzeba było rozstawić instrumenty, mikrofony i zacząć pracę. Czuliśmy, że chodzi nam o płytę producencką, samplowaną. Potrzebny był spokój i budowanie od podstaw, ale też rozwój nas jako instrumentalistów.

Jakie uczucia towarzyszyły Wam przy powrocie do grania na żywo? Tęskniliście za tymi emocjami?

Mic Maślak: Było o nas tak cicho, że zastanawialiśmy się, czy ktokolwiek pamięta. Okazało się, że tak, co wzruszyło nas i dało nam zastrzyk dodatkowej motywacji. Zastanawialiśmy się jak dużo potrzeba, żeby zgrać się na nowo. Nie było to jednak trudne i po kilku występach czuliśmy się już jak dawniej, odbudowaliśmy fair-weathersowy system nerwowy.

W tym roku zagraliście już w Krakowie, Katowicach, Mikołowie i Warszawie. Czy na jesieni możemy się spodziewać trasy promującej nowy album?

Pracujemy nad trasą jesienno-zimową, będziemy chcieli się pojawić na koncertach w większych miastach, ale też w studiach radiowych, a może u kogoś na domówce. Szczegóły ogłosimy niebawem.

Co jest dla Was najważniejsze przy tworzeniu muzyki?

Mic Maślak: Elastyczność – czyli możliwość bawienia się muzyką z wszystkimi jej stylami i barwami. Groove – czyli sytuacja, kiedy muzyka żyje i jest językiem, który najprościej pojąć. Chemia – gdy udaje się znaleźć wspólna platformę myślenia i zabawy bez zbędnego wysiłku. Spontaniczność – nie obchodzi nas jak się dźwięk wydobywa, ale to, jak on na nas działa, można dźwięk zagrać na nieznajomym sobie instrumencie, bądź puścić z komórki sample, rozmowę telefoniczną, cokolwiek.

Michał, jako że jesteś autorem tekstów, muszę zapytać – co Cię najbardziej inspiruje? Czy teksty na nowej płycie to zbiór osobistych przeżyć, obserwacji, czy czegoś zupełnie innego?

Mic Maślak: Nie ma jednego dominującego składnika, na pewno doświadczenia ostatnich lat, gdy zespół prawie nie istniał, w zestawieniu z wcześniejszymi podróżami po np. francuskiej riwierze, czy niemieckich festiwalach, wywołały we mnie nostalgię za tym, co być może minęło bezpowrotnie. Pewnie też przenosiłem coś z pracy w teatrze, gdzie samo podejście do tekstu jest inne, niż w tzw. muzyce rozrywkowej. Inspirujące są: literatura, internet, kino, a w szczególności filozofia, którą studiowałem i której wciąż poświęcam czas – ona pozwala zapinać rzeczywistość w pewne klamry. Zresztą filozofia i duchowość były czasem punktami wyjścia dla powstania tekstów. Tak zaczyna się otwierający płytę Secret Life, gdzie autor otwierających słów – Mateusz Zegan, śpiewa ze mną tekst mający podłoże w jego zainteresowaniach buddyzmem i psychologią.

Inspirujecie się muzyką taneczną z lat 70. i 80. – co jeszcze poza muzyką z tamtych lat wywołuje u Was nutkę nostalgii?

Mic Maślak: Jest taki jeden przedmiot naszych sentymentów, to egzemplarz Hondy Civic z 1997 roku, którą jeździliśmy wspólnie na festiwale, a później, już jako zespół, na koncerty. Nakręciliśmy o tym aucie teledysk do utworu Shades, który ukaże się w październiku. Poza tym sentymentalnie wspominamy też czasy muzyczne w których FWF zostało uformowane, spotkania z artystami takimi jak wspomniane Metronomy, czy Tricky z którym wypiliśmy butelkę rumu za dużo.

Jednym wielkim sentymentem będzie dla nas pobyt na planie do klipu Love Won’t Make it Easier, kiedy to jeździliśmy na rowerach kolarskich po Alpach austriackich, włoskiej i francuskiej riwierze, miasteczkach francuskich – myśleliśmy wtedy, że to najpiękniejszy czas naszego życia.

Co do muzyki lat 70-80, to nie tylko disco i new romantic, to w ogóle nie tylko muzyka taneczna była / jest w zasięgu naszych inspiracji: post-punk, twórczość Davida Bowiego, Soul, Jazz, dziwactwa Captaina Beafhearta, polska muza estradowa (Prońko, Zaucha), Krautrock i początki elektroniki, rock’n’roll, zimna fala i narodziny indie, kompozytorzy muzyki współczesnej (Moondog), początki rapu i kultury hip-hopowej, new wave, no wave, noise rock, afrobeat, MBP.

Okres lat 70. i 80. to złote czasy muzyki i cały czas odkopywane są nowe rzeczy. Np. Jam-rock – jak nigdy nie interesowałem się taką muzyką, najdalej gdzie zabrnąłem to prog z King Crimson, a tu przychodzi moda na granie jam–rocka i na zachodzie co drugi zespół indie rzuca sztywną, piosenkową formułę dla impro i instrumentalnych lotów.

Gdybyście mogli wybrać jednego artystę z dowolnego miejsca na ziemi, z którym chcielibyście nagrać numer, kto by to był?

Mic Maślak: David Byrne – on podniósłby naszą twórczość o kilka pięter, to byłby skok świadomościowy.

Rozmawiała: Klarysa Marczak

 

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News