Polskę spowił czarny kolor żałoby. Płaczemy nad końcem pewnej iluzji. Iluzji przestrzegania praw człowieka, poszanowania godności kobiet i boleśnie zostajemy odarte z pewności, że jesteśmy teraz warte trochę więcej niż maszyna rozpłodowa.
Nieważne czy latamy w kosmos czy konstruujemy telefony, które mają wifi na pokładzie samolotów – mimo pozornego rozwoju i powtarzanej wyższości naszej cywilizacji, męska dominacja mogła i nadal może z sukcesami traktować instrumentalnie połowę populacji tego świata.
Czuję się oszukana. Wspaniałomyślnie (nie bez oporów) rozluźnialiście kolejne kajdany na naszych szyjach. Daliście nam dżinsy, miejsca na uczelniach i dostęp do polityki. Możemy się rozwieść i pójść bez eskorty do baru. Jest nam dane programować i pracować nad wynalezieniem leku na raka. To dlaczego do jasnej cholery nie możemy decydować o własnym ciele i o tym jak chcemy, by się rozwijało. Czuję się jak w skeczu Amy Schumer, która z rozłożonymi nogami na fotelu ginekologicznym jest przepytywana przez ładnych panów w garniturach, członków amerykańskiego Kongresu. Owi jegomoście chcą wiedzieć wszystko o jej życiu płciowym, o tym czy robi loda, jak wielu facetów przewinęło się przez jej łóżko, czy używa antykoncepcji i dlaczego nie ma jeszcze dzieci. Eleganccy panowie ze środowisk konserwatywnych mają dziwną tendencję powoływania się na swoje sumienie w kwestii decyzji zależących de facto od sumienia innego człowieka.
Nasi krawaciarze i panowie w sutannach uprawiają osobliwy kult kobiecej waginy. Spędza ona im sen z powiek, rozpracowują jej płodność i decydują kiedy ma zacząć działać zgodnie z jej przyrodzonym powołaniem. Przy naszych łóżkach nie będą stali kongresmeni tylko prokurator bacznie obserwujący historię ciąży, podejrzliwie pytający o każde przeziębienie czy siniaka. Ja już teraz mogę zakuć się w kajdanki, bo ze względu na swoją niezdarność siniaków mam więcej niż Kardashianki fot na insta.
Poziom bagna w debacie publicznej został przekroczony. Jeśli padają słowa, że traumę po gwałcie można przełknąć, a dziecko nie jest niczemu winne, albo, że lepsze są dwa dni życia bez czaszki niż brak tego cierpienia, to można jedynie paść na kolana i modlić się do Boga/Buddy/Latającego potwora Spaghetti o odwrócenie procesu zanikania organu mózgowego. Zostałyśmy pozbawione antykoncepcji chemicznej, zdane na łaskę lekarzy, którzy mogą zasłonić się klauzulą sumienia albo naszego partnera, dla którego gumki leżą w każdym kiosku obok “Gościa Niedzielnego”. Ale to i tak mężczyźni będą wspaniałomyślnie udawali herosów, brali na siebie ciężar donoszenia przez nas zagrożonej ciąży i zmuszali do poświęcenia, które im jako teoretykom jest ponieść niezwykle łatwo.
Każdy z członków grup tzw. pro life wypowiada się z taką pewnością w głosie jakby osobiście przeżył dwie cesarki, ciążę pozamaciczną i gwałt. Ich dobroduszność kończy się jednak w momencie porodu (albo i wcześniej). Nie widać ich jakoś pod domami dziecka, hospicjami czy podczas podrzucania pieniędzy na wycieraczki prowadzące do mieszkań rodziców ciężko chorych dzieci. Płód jest wdzięcznym materiałem do obrony. Nie ma żadnych wymagań i roszczeń. Żywy człowiek to już wyzwanie.
W piątek posłowie w Sejmie głosowali za przyjęciem projektu, który każe nam, kobietom, zachowywać się zgodnie z ich sumieniem – nie naszym. Rozmawianie o ewentualności przekształcenia płodu w dziecko, nawet kosztem życia i zdrowia ŻYJĄCEJ JUŻ kobiety jest mniej więcej tak samo poważne jak debatowanie o męskiej masturbacji i marnowania plemników podczas każdorazowego fapowania. I pomyśleć ile przyszłych dzieci zginęło w chusteczkach pod biurkiem zawstydzonych nastolatków. Nie widzę jednak, żebyśmy razem z zakonnicami tworzyły projekty społeczne dotyczące obowiązkowej wazektomii, zakazu masturbacji czy palenia papierosów, które obniżają potencję, a wiadomo, że seks jest przeznaczony tylko do prokreacji. Dlaczego nie? Bo może są ważniejsze sprawy w tym kraju i na świecie od odbierania komuś prawa decydowania o własnym ciele i zagarniania czyjejś wolności.
Kipiącą atmosferę i pokłady zdenerwowania przekuwamy zatem w czyny. Najpierw za pomocą symbolicznej żałoby w postaci Czarnego Protestu – żałoby nad ostatkami godności kobiet w tym kraju. Teraz idziemy po więcej. Krystyna Janda nieśmiało zasugerowała w jednym ze swoich postów, że potrzebny jest mocny przytup ze strony kobiet, taki po którym ziemia się zatrzęsie. Taki, który udowodni, że są pewne granice, po których przekroczeniu zaczynamy kopać i gryźć. Bo umiemy powiedzieć nie.
Więc mówimy stop i protestujemy. Teraz i 3 października na ogólnopolskim strajku kobiet. Porzucamy wtedy swoje codzienne obowiązki, omijamy zajęcia, bierzemy wolne w pracy, zostawiamy brudne naczynia na stole, a kurzowi pozwalamy się piętrzyć na regałach. Wzorem islandzkim kobiet, które 41 lat temu na jeden dzień zostawiły mężczyzn samym sobie i przestały na 24 godziny wykonywać swoje obowiązki, wywołując niemały paraliż. Przekaz miał być prosty: mężczyźni, nauczcie się w końcu doceniać pracę kobiet! I docenili. Protest zapoczątkował prawdziwą rewolucję.
Czy po naszym proteście eleganccy krawaciarze i panowie w sukienkach tak szumnie mówiący o godności życia i bezpośrednim kontakcie z Bogiem dostrzegą w nas ludzi? Nie mamy nic do stracenia.
Link do wydarzenia: https://www.facebook.com/events/1659773451018196/
Tekst: Kasia Mierzejewska