Cierpienie zyskało 50 twarzy

Jaki powinien być walentynkowy must-see? Każdy mały i duży chłopiec wie, że musi tego dnia trafić w kobiecy gust. Nie może to być więc film akcji, nic z ciekawą fabułą, ani nic naprawdę męskiego! Musi być miłość, romans, seks, płacz i dreszcze. Ona musi zalać się łzami, trząść z przerażenia bądź podniecenia i lgnąć do swojego księcia niczym glonojad do akwariowej szyby.

gr

 


Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍

Wybór jest więc prosty i wcale nie tak nachalny jakby się zdawało. Plakaty rozwieszone dosłownie wszędzie, urywki trailerów i reklamy na każdym kroku jednoznacznie pomagają w decyzji. Wiemy więc, że nie 30, nie 40, a właśnie „50 twarzy Greya” jest tym na co zabierzemy swoją ukochaną 14 lutego, podczas święta kwiaciarzy i cukierników.

Ale czy obraz ten zapewni nam dreszcze? Na pewno. Przerażenie? Tak. Strach? Większy niż podczas projekcji ,,Koszmaru z Ulicy Wiązów”. Czy nasza wybranka uroni choć jedną łzę? Nawet całe morze, któremu nie podołałby i sam Mojżesz. Musimy jednak przygotować się na jedno. I bynajmniej nie jest to późniejsza konfrontacja z BDSM w opuszczonej sypialni rodziców. Nie będzie to lateks, pejcze i przypalanie. Ona nie skuje nas kajdankami i nie zacznie wyzywać. Istnieje szansa, że jeśli mamy choć odrobinę wiary w jej inteligencję, że w tej pięknej główce jest coś poza jednorożcami (nie obrażając oczywiście jednorożców), cupcake’ami i różowymi szpilkami, wybiegnie ona z krzykiem z sali kinowej, bądź też opuści nas w milczeniu tuż po zakończeniu seansu.

Dlaczego tak właśnie powinno się stać? Bo jest szansa, że właśnie ona znajduje się w tych 20% kobiet, które doświadczyły przemocy w związku. Były wykorzystywane i zastraszane. Cierpiały w przerażeniu i niemym przyzwoleniu, bo bały się konsekwencji swojego sprzeciwu. Zupełnie jak postać odgrywana przez Dakotę Johnson w ,,50 twarzach…”, której cierpienie, społecznie zaakceptowane, a nawet pochwalane oglądać możemy na wielkim ekranie. Nie zobaczycie tam BDSMu, nie nauczycie się jak zdominować w zdrowy sposób swoją partnerkę i urozmaicić nudne życie seksualne. Lepiej pokaże Wam to nawet prześmiewczy film ,,R100” ze swoim zalewem pięknych (lub nieco mniej) odzianych skąpo dominatrix. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak dać dziewczynie klapsa, lepiej po prostu zróbcie to sami, a może nie traficie przypadkiem w jej twarz.

Choć film, za co bardzo dziękujemy, oszczędza nam scenę wyrywania Dakocie zużytego tampona (krzywcie się do woli), co dla kobiety będzie raczej obrzydliwe niż podniecające, możemy być i tak przygotowani na kilka smutnych i niepokojących obrazków. Jeśli klasyk typy coming-of-age „Euro Trip” uczył, czym jest safe word i że warto się z nim zapoznać nieco wcześniej, Sam Taylor-Johnson pozwoli nam zapomnieć o jego wartości. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło Wam się obudzić z osobą, której imienia do końca nie pamiętacie po mocno zakrapianej imprezie, nie martwcie się. Jeśli była ona tak pijana, że nie do końca wiedziała co się dzieje, to przecież nie wykorzystaliście jej. Najświeższy owoc kapitalizmu, ulepiony w całości z jednego stereotypu i wciśnięty w garnitur Greya jasno pokazuje: alkohol pomaga, przekonuje, nie służy do gwałtu, od tego jest przecież GHB! Jeśli sądziliście również, że fetysze ograniczają się do BDSM (lub jej podobnych), żyliście w błędzie! Autorka bestsellera, której nazwiska i tak raczej nie pamiętacie pod ciężarem głośnego tytułu, pokazuje jasno, że chodzi o strach. Ona musi bać się nieprzerwanie, niezależnie od miejsca. Musi żyć w ciągłym strachu o swoją własność, zdrowie i życie. Oto przepis na sukces! Jeśli po obejrzeniu Pulp Fiction jesteście przeświadczeni, że osoby zainteresowane właśnie BDSMem to zwyrodnialcy, którzy tym sposobem radzą sobie z nieprzepracowanymi problemami, wystarczy że spojrzycie na wspomnianego już Greya. Czy wybrał dobry sposób na rozładowanie niewygodnych emocji? Przecież nie może istnieć lepszy! Nie zwlekajcie więc dłużej, kupujcie bilety bo wyprzedadzą się jak świeże pączusie w tłusty czwartek i biegnijcie do kina!

Dla osób z kolei niepozbawionych jeszcze zupełnie zdrowego rozsądku, mamy alternatywę. Soundtrack, zaskakująco dobry jak na kino tego pokroju, jest już od dawna na Youtubie, a we wszystkich niemalże multiplexach odwiedzić możecie Pingwiny z Madagaskaru, które zamiast dramatu dostarczą Wam potrzebnego uśmiechu i zabawy.

Tekst | Dorota Iskrzyńska

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News