Były już trucki z lodami, ze świeżym pieczywem czy te pełniące funkcję mobilnej restauracji. Na czterech kółkach można sprzedawać chyba wszystko, bo oto właśnie na horyzoncie pojawiają campery i furgonetki z ciuchami. Ich właścicielki, zamiast burgerów i frytek, sprzedają buty i sukienki.
Fashion trucki działają trochę na zasadzie pop up store’ów, czyli tymczasowych butików, które pojawiają się w miejscach modnych i pełnych ludzi, by po kilku dniach zniknąć lub zmienić swoje położenie. Decydują się na to czasem projektanci, sklepy internetowe, a nawet sieciówki. Ma być zaskakująco, niespodziewanie i szybko. Toteż miejsca są szałowe, kolekcje nierozbudowane, a ich klimat wpisuje się w cały koncept. Jeśli ideą jest łąka pełna stokrotek, to z pewnością na sukienkach pojawią się kwiaty i może właśnie nawet te.
Ubrania do tej pory sprzedawano w butikach, sklepach oraz showroomach – stacjonarnych i internetowych. Kupowano w miejscu A, przenoszono do miejsca B. Aż tu nagle kilka dziewczyn z różnych końców świata robi coś na zasadzie połączenia: pop up + secondhand + food truck. Bez jedzenia, ale z wielkim apetytem na nowatorski biznes. Moda na fashion trucki wykiełkowała we Francji, ale zdobywa popularność także w wielu stanach Ameryki, nawet na Hawajach. W Polsce jeszcze nikt nie zamienił burgerów na sukienki.
Z zewnątrz każda furgonetka jest ozdobiona w charakterystycznym dla właścicielki – rzadziej właściciela – stylu. Jeśli lubi kratkę, to jest w kratkę, skoro kocha retro, ma retro. Shabby chic lub rockowe inspiracje? Proszę bardzo. Najczęściej jednak dominują wszelkie róże i pastele, co sprawia, że pierwszym skojarzeniem fashion trucka jest opakowanie makaroników Ladurée. W środku jest jak w butiku, tylko w wersji mikrusowej. Wieszaki i półki, na nich ubrania i dodatki, w zależności od oferowanego asortymentu. Lusterko, kwiatek w ozdobnej doniczce, plakat Marylin Monroe, lampki choinkowe. Czasem jeszcze coś na zasadzie siedziska i stoliczka kawowego, jeśli miejsce pozwoli.
Butik mobilny może stać wszędzie tam, gdzie moda nie dociera. Dziewczyny parkują więc w miejscach kultowych dla danego miasta, na targach mody, w hipsterskich ogródkach, na plaży. Gdy pogoda jest ładna, rzucają przed campera kolorowy dywan, wystawiają krzesła i stolik, robią lemoniadę i częstują ciastem. W okolicy jest wtedy małe święto. Bo fashion truck pełni funkcję nie tylko sklepu z ubraniami, ale też tworzy pewną społeczność. Można przyjść pogadać – przy kawie, o chorym kocie, ostatnich poczynaniach Nouvelle Vague, książkach Bukowskiego, najnowszej kolekcji Comme des Garçons, prezencie dla chłopaka. Jest rodzinnie, a sprzedawczynie są bardziej jak koleżanki i siostry, co zwraca uwagę tym bardziej, że w większości sklepów ekspedientki przypominają roboty.
Nie wszystkie ubrania da się z furgonetki wynieść do zaprezentowania na zewnątrz, często więc ustawiają się do nich ogromne kolejki. Najczęściej są to produkty, jakich nie można dostać nigdzie indziej. Ubrania vintage, autorska biżuteria, dodatki od młodych projektantów. Niektóre „modowe ciężarówki” są spersonalizowane i można tam znaleźć na przykład tylko buty czy bieliznę albo ubrania plus-size. Inne z kolei idą jeszcze dalej i oferują rzeczy tylko w konkretnym stylu lub usługi, takie jak malowanie paznokci, pełny makijaż i modne strzyżenie. Co istotne, w takich mobilnych butikach ceny są niskie. Wszystko to po to, by być jak najbliżej klienta.
Fashion trucki zakładają projektantki, właścicielki sklepów, blogerki. Mistrzyniami w tej dziedzinie są Francuzki. Jednym z pierwszych jest Cotton & WILD, który założyła Aurore Evee kilka lat temu. Jej pojazd wygląda niczym wielka beza. To niebieski pasiak z babcinymi firankami w oknach. W środku same perełki – kolorowe ubrania, starannie wyselekcjonowane, niepowtarzalne. Postanowiła, że ma być niszowo i tanio. I tak faktycznie jest. Evee, gdy zaparkuje w jakimś miejscu swoją bryką, wystawia wieszak z najlepszymi rzeczami, rozkłada krzesła, wyjmuje czarno-biały telewizorek, a na najbliższym drzewie wiesza girlandy. Ze swoją furgonetką pojawia się wszędzie tam, gdzie tylko zapragnie. Raz pod kultowym domem towarowym Le Bhv Marais, kiedy indziej na jednym ze specjalnie zorganizowanych zjazdów fashion trucków, czyli „Summer Truck Party”.
O miano prekursorki konkuruje z nią Elisa, właścicielka Caravan Shop. W jej sklepie znajdziemy odzież, akcesoria i biżuterię – zarówno nowe, jak i używane, których średnia cena nie przekracza 30 euro. Te z drugiej ręki w dużej mierze pochodzą ze swapów, czyli z wymian ubrań. Nowe – od najlepszych paryskich twórców i młodych projektantów. Wszystko to edycje limitowane. Wnętrze jej pojazdu jest marzeniem wszystkich dziewczyn repostujących piękne obrazki na tumblrze. Jasno, przejrzyście, kwiatki w białych doniczkach, lampki i kolorowe poduszki.
W Ameryce fashion trucki sensacją okrzyknięto wiosną tego roku. Najbardziej znane mobilne butiki to Styleliner i Le Fashion Truck. Właścicielka pierwszego, Joey Wolffer, porusza się w furgonetce, którą wcześniej przewożono ziemniaki. Wolffer najpierw sprzedawała w niej akcesoria krewnym i znajomym królika, ale z czasem wszystko ewoluowało, asortyment się powiększył, a klientów przybyło. Ona sama zaczęła spędzać zimy w Południowej Florydzie, lata w Hamptons, a jesienie i wakacje w Nowym Yorku. W jej Stylinerze można znaleźć rzeczy przeróżne. Biżuteria od młodego projektanta za kilkaset dolarów? Dżinsy z lat 80.? Chusta z Turcji? Jeszcze trochę i będzie można tam dostać linię torebek, nad którą właśnie pracuje Wolffer.
Z Le Fashion Truck historia była nieco inna. Pomysłodawczyni Stacey Steffe prowadziła second hand, gdy na targach mody poznała Janine, która sprzedawała autorską biżuterię. Zaprzyjaźniły się, a Steffe wyszła z propozycją założenia „sklepu na kółkach”. Dziewczyny połączyły błyskotki z vintage’owymi ubraniami i tak powstał Le Fashion Truck. Swoją furgonetkę kupiły na internetowym serwisie ogłoszeniowym Craigslist. Wcześniej była wozem reklamowym.
Dla zapalonych poszukiwaczy sklepów na kółkach powstała nawet strona fashiontruckfinder.com, gdzie można znaleźć lokalizacje przeróżnych modowych furgonetek. Od tych z ubraniami vintage, przez młode marki, aż po wielkie firmy. Co kraj to obyczaj, co fashion truck to stylówa. Raz Ellsworth z kolekcjami dla pań i panów z prawdziwego zdarzenia, kiedy indziej The Tosca & Salome Wanderlust w nieco kowbojskim klimacie. Butików pochodzących z całego świata jest już kilkadziesiąt. Ale lista wciąż jest otwarta.
Niedawno pomysłem mobilnego butiku zainspirował się dom mody Kenzo. A jakie jest Kenzo, każdy widzi. Kolorowe, krzykliwe, odważne. The Kenzo Fashion Bus prędzej czy później powstać musiał i wiosną tego roku rzeczywiście pojawił się na ulicach Dubaju. Był biały, w wielkie niebieskie kropki i w wieże Eiffla, a do tego przypominał nieco obklejony w papier prezentowy brytyjski autobus miejski. Wcześniej po ulicach Chicago jeździł Top Shop na kółkach, a w swojego fashion trucka zainwestowała też marka Maybelline.
Może to właśnie przyszłość butików? W końcu parkowanie jest tańsze niż wynajem, można się dostać tam, gdzie normalne sklepy nie trafiają, być bliżej klientów i nawiązywać relacje, a gdy w jakimś miejscu przestanie nam się podobać – najzwyczajniej w świecie spakować manatki i pojechać dalej.
tekst | Aleksandra Zawadzka
zdjęcia | Aurore Evee