Bez ostatecznej interpretacji. Rozmawiamy z duetem We Call It a Sound

Dwóch chłopaków na niebieskiej ścianie

Od 2007 roku zaskakują różnorodnością stosowanych rozwiązań muzycznych. Sprytnie wymykają się wszelkim klasyfikacjom. Nie powielają utartych schematów. O ich ostatniej płycie Trójpole, utrzymanej w folkowo-elektronicznym klimacie, zachwycie naturą i radzeniu sobie na trudnym muzycznym polskim rynku bez wytwórni płytowej rozmawiamy z braterskim duetem We Call It a Sound.

Właśnie wydaliście album Trójpole, na którym eksplorujecie wiele muzycznych, pozornie nieprzystających do siebie światów, z pogranicza R&B, folku i awangardy. Odważna sprawa. Nie baliście się, że Trójpole okaże się polem minowym?

Karol: Połączenie muzyki elektronicznej z folkiem wyszło nam dość naturalnie. Takimi narzędziami jak syntezatory czy beaty operowaliśmy od samego początku istnienia We Call It a Sound. W pewnym momencie zainteresowaliśmy się folkiem i włączyliśmy go w nasze brzmienie bez większych problemów. Zresztą dostrzegam wiele wspólnych mianowników między muzyką, którą prezentowaliśmy na poprzednich albumach, a tą, którą zawarliśmy na Trójpolu. Chodzi o pewien rodzaj oniryzmu, który jest dla nas charakterystyczny, obojętnie, po jaki styl muzyczny sięgamy. A czy baliśmy się, że z połączenia elektroniki i folku wyjdzie jakieś kuriozum? Oczywiście, że z początku mieliśmy pewne obawy. Właśnie dlatego pracowaliśmy nad płytą bity rok, aby uniknąć efektu kiczu.

Oferta pracy w HIRO

Szukamy autorów / twórców kontentu. Tematy: film, streetwear, kultura, newsy. Chcesz współtworzyć życie kulturalne twojego miasta? Dołącz do ekipy HIRO! Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej


Do folkloru odwołują się również teksty piosenek. Gdzie szukaliście do nich inspiracji? W ludowych przypowieściach? W starych wiejskich pieśniach?

Filip: Dokładnie tak. Sięgnęliśmy po nagrania z muzyką ludową, wertowaliśmy śpiewniki, szukaliśmy źródeł inspiracji w wiejskiej kulturze. Nie ma zbyt wielu współczesnych polskich zespołów, które w ciekawy sposób wykorzystują folk i ludyczność, dlatego musieliśmy pogrzebać trochę w przeszłości – co zresztą okazało się ciekawym doświadczeniem.

Koncert 3 Bez ostatecznej interpretacji. Rozmawiamy z duetem We Call It a Sound

Nie musieliście daleko jechać, żeby poczuć w pełni klimat wsi i natury, ponieważ mieszkacie od kilkunastu lat na wsi. Nie tęsknicie za miejskim życiem?

Filip: Jest dokładnie odwrotnie – będąc w mieście, tęsknimy do wiejskiego spokoju. Zawiera się w tym pewna filozofia, której zawsze hołdowaliśmy, i którą słychać w naszych tekstach. Nie identyfikujemy się z miejskim stylem życia, wolimy otoczenie natury. Na wsi czas płynie wolniej, a otaczający świat odczuwa się na zupełnie innej płaszczyźnie.

Płytę wydaliście własnymi siłami, bez pomocy wytwórni. Co jest najtrudniejsze w takim przypadku? Produkcja, promocja, bookowanie koncertów?

Filip: Przy dwóch poprzednich płytach nie byliśmy bierni promocyjnie. Staraliśmy się działać również sami, nie zdając się jedynie na łaskę wytwórni. Dzięki temu dużo się nauczyliśmy, przez co większość spraw organizacyjnych nie stanowi dzisiaj dla nas problemu. Natomiast jeśli chodzi o trudności, to problem polega na tym, że wytwórnia zapewnia artyście pewien plik kontaktów i znajomości, bez których ciężko jest działać. I tak na przykład do mniejszych serwisów muzycznych i kulturalnych, gdzie działa mnóstwo zapaleńców, łatwiej jest trafić niż do dużych mediów, funkcjonujących na czysto komercyjnych i interesownych zasadach. W tym przypadku rola wytwórni muzycznej jest nie do przecenienia. Odczuwamy to na własnej skórze. Pewne osoby przestały odpowiadać na nasze maile, dawni sprzymierzeńcy udają, że nas nie znają. Jest to bardzo smutne, bo powinna się liczyć tylko i wyłącznie muzyka, a tak nie jest. Niestety tak działa ten biznes.

wecallitsound duze Bez ostatecznej interpretacji. Rozmawiamy z duetem We Call It a Sound

Ale nie wykluczacie, że w przyszłości znajdziecie się pod skrzydłami wytwórni?

Filip: Wszystko zależy od tego, na jakich warunkach i prawach nasz materiał miałby zostać wydany. Teraz poczuliśmy, czym naprawdę jest muzyczna niezależność. Sami podejmujemy decyzje na wszystkich polach i jesteśmy kowalami własnego losu. Nie będzie łatwo z tego zrezygnować.

Zbieracie pozytywne recenzje w najważniejszych polskich serwisach muzycznych. Co czujecie czytając opinie o Trójpolu. Dziennikarze trafiają w sedno czy raczej nie do końca rozumieją, o co Wam chodzi?

Karol: Z tym jest akurat pół na pół. Oczywiście nigdy nie będzie tak, że uda się idealnie scharakteryzować muzykę, bo sztuka zawsze pozostaje niedookreślona i nie można jej poddać ostatecznej interpretacji. Jedni dziennikarze są po prostu bliżej tego, co chcieliśmy przekazać, a inni dalej. Czytałem bardzo dobre recenzje, w których dziennikarze pewne nawiązania doskonale wyłapują i czują, o co nam chodzi. Z drugiej strony bywają dziennikarze, którzy ewidentnie nie przyłożyli się do pracy i potraktowali Trójpole bardzo powierzchownie.

Dwa single z Trójpola, czyli Na powiach i Smugi, doczekały się świetnych teledysków. Możecie o nich opowiedzieć?

Karol: Praca nad wideoklipem do utworu Smugi wyglądała tak, że spotkaliśmy się z Martą Tomiak z Grupy Napięcie i powiedzieliśmy jej, jaki efekt chcielibyśmy mniej więcej uzyskać. Później daliśmy jej wolną rękę. Przede wszystkim zależało nam na tym, żeby teledysk korespondował z piosenką i stanowił pewną hybrydę, tzn. z jednej strony był sielski i nawiązywał do natury oraz wsi, a z drugiej posiadał w sobie wyraźny element abstrakcji. Marta bezbłędnie odczytała nasze założenia.

We Call It a Sound zaczynał jako kilkuosobowy zespół. Dzisiaj jesteście duetem. Czy myślicie o poszerzeniu składu w przyszłości?

Filip: Być może formuła płyty, którą zdecydujemy się nagrać w przyszłości, będzie wręcz wymagała poszerzenia składu grupy. Kto wie? Nie ukrywamy, że Trójpole to konfrontacja dwóch producentów, a nie dzieło zespołu z prawdziwego zdarzenia. Jesteśmy braćmi. Doskonale się rozumiemy. Posiadamy podobną wrażliwość. Znalezienie ludzi, którzy wpiszą się w naszą narrację, nie będzie z pewnością łatwym zadaniem.

Zbliżają się wakacje – intensywny okres festiwali muzycznych. Czy będzie można Was zobaczyć na któryś z nich?

Filip: Na pewno będzie można nas zobaczyć na większym festiwalu. Pytanie tylko, czy na scenie, czy wśród widowni. Na dzień dzisiejszy nie umiemy powiedzieć, czy gdzieś wystąpimy. Czas pokaże.

Tekst: Kamil Downarowicz

Rate this post

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News