Andrzej Chyra: Arytmetyka celibatu

Znakomity polski aktor, Andrzej Chyra, zagrał główną rolę we wzbudzającym mieszane uczucia filmie „W imię…” Małgorzaty Szumowskiej. Wcielił się w nim księdza zmagającego się z pokusami i własnymi demonami. Jakkolwiek sam film jest nierówny i trąci publicystyką, to nie można mieć zastrzeżeń do roli chyry, który wzniósł się na wyżyny swoich aktorskich możliwości. „W imię…” można oglądać w kinach od 20 września.

Na początek chciałbym nawiązać do wypowiedzi kontrowersyjnego francuskiego pisarza Michela Houellebecqa, który powiedział, że „gdyby Kościół katolicki uznał akt seksualny za święty i pobożny, bez ustalenia wewnętrznych warunków jego przeżywania, to osiągnąłby wielki sukces we współczesnym świecie”. Jakie jest pańskie zdanie na temat słów autora „Cząstek elementarnych”?

Faktycznie odnoszę wrażenie, że Kościół nie podąża za zmianami w ludzkiej mentalności. Gdyby takie zmiany nastąpiły, mógłby zyskać wielu nowych wyznawców, ponieważ ludzie przestaliby się czuć winni, robiąc najnormalniejszą rzecz na świecie. Tymczasem władze kościelne pozostają przy swoich dogmatach, które powodują, że ta instytucja nie nadąża za współczesną wrażliwością. Dyskusje toczące się wokół celibatu czy stosowania antykoncepcji pokazują, że ludzie Kościoła zabarykadowali się w ideologicznych i mentalnych
twierdzach. W Polsce wciąż nie brakuje zwolenników takiego stanu rzeczy, chociaż nie jest ich aż tak dużo, jak życzyłby sobie tego sam Kościół. Co prawda tacy ludzie bardzo głośno krzyczą, jednak coś mi mówi, że jest ich coraz mniej. I właśnie z tego powodu muszą krzyczeć głośniej i głośniej. Spójrzmy na taki, wydawałoby się, z gruntu katolicki kraj jak Hiszpania. Nagle okazuje się, że panujący w niej ustrój zezwala homoseksualistom na zawieranie związków małżeńskich. Nawet w takich bastionach katolicyzmu wszystko się rozpada.

Wnikliwy prowokator Michel Houellebecq, na którego się powołuję, dodał w swojej wypowiedzi, że „gdyby uznać seksualność za sakralną, rytualną i mistyczną, byłoby to dla ludzi równoznaczne ze szczęściem na najprostszym poziomie”.

Myślę, że seksualność jako forma istnienia i ekspresji jest najbardziej naturalną formą istnienia człowieka. Jednocześnie wiadomo, że każda kultura próbuje ją inaczej okiełznać. Poza tym nie może nam przesłaniać wszystkiego.

Nie możemy kierować się tylko popędem seksualnym i traktować go jako sprawę nadrzędną. Patrząc na to zdroworozsądkowo, uważam, że nigdy nie dojdzie do sytuacji, w której wszystko utonie w seksie. Stosunek do seksu to jedna z wielu niezałatwionych spraw Kościoła, który tkwi w dogmatach osadzonych w zupełnie innych czasach. Osobiście nie jestem związany z Kościołem, aczkolwiek wśród moich znajomych są osoby wierzące. Wydaje mi się, że nie mają świadomości, że tak naprawdę znajdują się obok Kościoła, ponieważ nie traktują seksu tylko jako formy prokreacji. Sądzę, że takie konserwatywne podejście cechuje obecnie bardzo niewiele osób. Rodzi to pewną formę zakłamania wynikającego z dziwnej wewnętrznej sprzeczności. Wiąże się ona z tym, co ludzie sobie wyobrażają, traktując Kościół jako swego rodzaju duchowe zabezpieczenie. Nie mam nic przeciwko temu, że idąc do niego i spowiadając się, czują się lepiej. Nie zmienia to faktu, że ludzie grzeszyli, grzeszą i będą grzeszyć. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że robią to coraz częściej.

Powrócę raz jeszcze do Houellebecqa, nawiązując do filmu „W imię…”: „mężczyźni nie mówią szczerze, co im leży na sercu, ale na szczęście jest alkohol, który rozwiązuje języki”. Te słowa stanowią dobry komentarz do filmowej sceny, w której czasie grany przez pana bohater rozmawia przez Skype ze swoją siostrą.

Nie mieszałbym ludzkiej zaściankowości z alkoholem. Alkohol czasem otwiera usta szczerze, a czasem fałszywie. To osobny temat, którego nie wiązałbym z Kościołem.

W filmie Małgorzaty Szumowskiej jest jednak taka scena.

To prawda, ale wynika z zupełnego innego uwarunkowania psychologicznego, a nawet fizjologicznego. Chodzi o to, że alkohol przełamuje pewne bariery, które w nas są. Mimo to nie zawsze jest źródłem prawdy o danym człowieku. Raz sprawia, że coś z siebie wyrzucamy, a innym razem powoduje, że robimy coś, czego normalnie byśmy nie zrobili.

W porządku, aczkolwiek mówiąc o problemach Kościoła, wspomina się nie tylko o celibacie i antykoncepcji, ale również o alkoholizmie.

Tak, ale to się wiąże z zupełnie innymi historiami. Celibat wynika z dogmatów, natomiast alkohol jest zupełnie inną substancją.

Słyszałem opinie, że w Polsce nie zniesie się celibatu z przyczyn… ekonomicznych.
Proszę sobie wyobrazić, że ksiądz ma rodzinę. Zastanówmy się, co się dzieje, gdy umiera. Kto się w tym momencie zaopiekuje jego żoną i dziećmi, i gdzie zamieszkają? Kościoła na to nie stać.

Być może. I chyba właśnie z takiej kalkulacji celibat się narodził. Nie wynikało to jedynie z myślenia w kategoriach ideologicznych. Na pewno stała za tym jakaś arytmetyka. Kościół próbuje pozostać instytucją istniejącą bardzo silnie obok państwa. Tak silnych instytucji kościelnych już na świecie prawdopodobnie nie ma, chociaż nie wiem, jak funkcjonują one w Irlandii, Hiszpanii czy w krajach Ameryki Łacińskiej. Gdyby Kościół myślał w kategoriach merkantylnych, byłoby to kompletnym zakłamaniem, świadczącym o jego konserwatyzmie.
Kiedy czytam, że papież Franciszek nawołuje do przeprowadzenia rebelii w Kościele, to odnoszę wrażenie, że Polska jest na to kompletnie nieprzygotowana. U nas wciąż Kościół jest prawdziwym imperium, i wydaje mi się, że jego przedstawiciele będą mocno kontestowali działania Franciszka.

Tekst: MICHAŁ HERNES
Ilustracja: KAROL BANACH

Oceń artykuł. Autor się ucieszy

Lubisz nas? Obserwuj HIRO na Google News