Żyjemy w czasach, w których nasze jestestwo bywa dość mocno negowane przez stereotypy, schematy i kanony piękności, których powinniśmy się trzymać.
Kobiety takie jak: Sophia Loren, Brigitte Bardot czy Marylin Monroe, już dawno poszły w zapomnienie jako ideały kobiecości. Przyznajmy to sami – dzisiaj kobieta, powinna mieć nogi do nieba, być szczupła i najlepiej jakby się mieściła w rozmiarze 36 w gwoli wyjątku 38. Nie za mało, ale i nie za dużo! A do tego najlepiej, gdyby w jej kalendarzu nie było miejsca na gorszy dzień i wyglądała zawsze pięknie. Któż by tak nie chciał?
Niech pierwsza rzuci kamień ta, która nigdy nie pozowała do zdjęć, nie wciągała brzucha, nie zakrywała niedoskonałości na twarzy, nie retuszowała zdjęć. A przede wszystkim, nie czekała na ogrom lajków i pozytywnych komentarzy. Niestety Instagram z przyjemnej aplikacji do dzielenia się swoją codziennością, nieświadomie dla wielu z nas stał się miejscem leczenia swoich własnych kompleksów. Czy nie czujemy się lepiej, kiedy pod zdjęciem czytamy komentarze, że mamy piękny makijaż albo któraś z dziewczyn chwali naszą figurę, chociaż tak naprawdę, od środka zżera ją czysta zazdrość?
Jednak w pewnym momencie, dziewczyny, kobiety, matki, nastolatki, odważne feministki, partnerki i singielki, postanowiły przeciwstawić się wszystkim dotychczasowym regułom. Zaczęły dokonywać osobistych coming-outów, złota fala rzeczywistości zalała tablice instagramowe. Tematów do wyjścia z szafy pojawiło się cały multum. Zaczynając od naturalnych zdjęć: bez retuszu, nakładania kilkunastu filtrów i idealnego kadrowania. Trądzik, przebarwienia, całkowite zrezygnowanie z malowania się, czyli #nomakeup. Cała gama codziennych niedoskonałości. Rozstępy, cellulit, fałdki, dwadzieścia kilko za dużo lub za mało, brzuch po ciąży, wypadkach, znamiona, blizny, pieprzyki. Dziewczyny otwarcie postanowiły walczyć ze swoimi słabościami. Uświadamiać siebie i ludzi wokół, że nie ma czegoś takiego jak idealne ciało.
Chociaż kobiety mogą mieć podobną figurę, nie ma na całym świecie dwóch takich samych par piersi czy waginy. A porównywanie się do kogoś innego w tej kwestii, jest po prostu czystym absurdem. Oto nadszedł czas kobiet, pełen pokory i ciężkiej wewnętrznej pracy. Nie tylko dodając zdjęcia, ale dzieląc się w formie pisemnej swoimi problemami i zmaganiami. Rzuciły wyzwanie naturze, stawiając czoła nieznanym ludziom, odważyły się mówić głośno o miłości do swojego ciała i osoby.
Jak się okazało, jest to temat rzeka. W zaskakująco szybkim tempie wiele dziewczyn pochwyciło bakcyla, a temat poszerzył się o nowe czynniki. Kobiece tematy, dotychczas ukryte pod powierzchnią wstydu i słowa tabu. Dzielenie się wzajemnie poradami jak dbać o swoją cerę, ciało i duszę. Głośne mówienie o okresie, w końcu dla wielu osób, ze szczególnym uwzględnieniem dla mężczyzn, to nadal temat tabu. Posiadania i odsłaniania włosów w innych miejscach niż na głowie. Temat związany z seksualnością, dojrzewaniem. Oraz otwarte przełamywanie swoich barier związanych z #metoo, molestowaniem czy nawet gwałtem. Do tego zaczęły dochodzić bardziej przyjemne tematy jak: naturalne kosmetyki. Zdrowe odżywianie się, posiłki bazujące głównie na owocach i warzywach, eko knajpy, eko życie. Przyjemność czerpana z jogi, uprawiania sportów na łonie natury.
Inicjatywę w Polsce, dość szybko u rozpowszechniło kilkanaście dziewczyn. Do głównych z nich należą niezłomny element żeński oraz babskie sprawy. To właśnie na ich blogach, ale przede wszystkim instagramach, dziewczyny zaczęły mówić o naturalności, byciu sobą i akceptacji. Dziewczyny z rozmachem przejęły kobiecą inicjatywę, dając wielu z nas, trylion powodów, aby kochać siebie.
Jednakże dość szybko dało się zauważyć, że pielęgnacja wewnętrznych, jak i zewnętrznych czynników kobiecych, zaczęła figurować na dość sporej ilości profili. W głowie pojawiła się myśl: czy aby przypadkiem nie jest to nowa kobieca subkultura, którą można by określić mianem #bodypositive, #loveyourself lub po prostu #naturallook?
Profile wyodrębniały się nagłą zmianą, szczerymi historiami związanymi z osobistymi kompleksami. Nagłym wzrostem osób, które praktykują jogę, eliminują mięso ze swojej diety, wybierają łono natury zamiast corocznego hotelu czy wrzucają zdjęcia zaraz po przebudzeniu. Ilość kobiet, które tak chętnie i otwarcie zaczęły dzielić się swoimi historiami, sprawiła, że moja pierwotna myśl: czy aby nie mamy do czynienia z kolejną modą, stała się swego rodzajem pewnikiem.
Jednocześnie pojawia się następna podchwytliwa myśl. Czy wrzucając zdjęcie z twarzą, taką jak nam przysłowiowo Pan Bóg stworzył, nie liczymy na to, że chwilę później odczytamy komentarze sugerujące, że bez makijażu jesteśmy tak samo atrakcyjne? Czy dając upust naszym problemom, nie mamy nadziei na to, że możemy zjednoczyć się z innymi kobietami, chociaż czasami, te nasze problemy są naciągane, niczym stara i skurczona skarpetka? Czy jest to jednak możliwe, aby jedność jajników, sprawiła, że tak wielka liczba kobiet nagle stanęła na drodze do ciężkiej i wieloletniej pracy nad samoakceptacją i głośnego wyrażania swoich własnych, ludzkich poglądów? Czy jednak jest to przejaw nowej, chwilowej mody – publiczna terapia dla zakompleksionych głów?
Tekst: Marta Porębska