Castle Party to impreza o 25-letniej tradycji, która jest niezwykle popularna w hermetycznym gronie miłośników mrocznych brzmień. Festiwal od lat przyciąga rzesze gotów, metali, słuchaczy zimnej fali czy dark ambientu. Tegoroczna edycja przyniosła jednak woltę, która stawia solidny znak zapytania nad kierunkiem rozwoju imprezy.
Ogromną siłą napędową Castle Party od lat byli ludzie i muzyka, którzy sprawiali, że niewielki Bolków, w którym odbywa się impreza, ożywał na kilka dni. Zazwyczaj na festiwalu można było zobaczyć pięknie wystylizowanych ludzi, dla których kostiumy nie stanowiły tylko elementu efekciarskiego performensu, lecz były ekspresywnym wyrazem stosunku do rzeczywistości. Smutek i sprzeciw wobec standardów narzuconych przez bezrefleksyjne, konsumpcyjne społeczeństwo znajdywały swe ujście zarówno w tekstach utworów większości zespołów grających na Castle Party, jak i w bazujących na czerni kreacjach uczestników. Podczas tegorocznej edycji oprócz ludzi, dla których pokazanie fragmentu swej duszy i wyznawanego systemu wartości za pomocą przemyślanych i starannie przygotowanych aranżacji, pojawiło się również sporo normalsów, którzy założyli randomowe czarne koszulki, dlatego że „tak trzeba”.
Oprócz tanich, bezstylowych kostiumów zamawianych jako cały zestaw z internetu, które nie zostały w żaden sposób spersonalizowane, można było zobaczyć więc ogromną rzeszę mężczyzn i kobiet w czarnych t-shirtach z nadrukami modnych czaszek czy kościotrupów. Być może tegoroczna zmiana ma związek z przetasowaniem publiki. Dotychczas na Castle Party grono osób w wieku 45+ było niewielkie. 25. edycja okazała się całkowicie inna – grupa ta stanowiła większość, przez co festiwal stracił nieco młodzieńczy rys, który przypisać można nadal publice oscylującej w grupie 25-30+. Charakterystyczne, dopracowane kreacje nosili głównie ludzie widywani na festiwalu od lat, dla których impreza ta jest okazją do celebracji. Niestety tonęli oni w zalewie kowbojów i motocyklistów, którzy często kiwali się do jakichkolwiek dźwięków muzyki. Uwagi te nie mają na celu oceny modowych trendów. Dziecinne byłoby zakładanie, że ludzie w kostiumach są bardziej autentyczni od tych w koszulkach z Mardukiem, Alien Vampires czy Mgłą. Problemem jest zmiana dotychczasowego klimatu festiwalu czy też raczej jego utrata na rzecz atmosfery spotkania rodzinnego u cioci lub wieczerzy na zamku z głośną muzyką w tle. Podczas tegorocznej edycji zabrakło po prostu duszy, a pojawiło się za dużo ciała.
Potrzebujesz MacBooka? Razem z ekspertami Lantre wybraliśmy maszynę dla ciebie 💻🍏👍
Castle Party to jednak nie rewia mody (która w tym wypadku związana jest jednak nie ze stylizacją, a stylem życia, wrażliwością i sposobem odbioru rzeczywistości), lecz festiwal muzyczny. W tym roku na tle nudnych, wtórnych lub klasycznych, lecz już zwietrzałych koncertów wyróżniły się dwa – odbywający się na małej scenie Death in Rome prezentujący ciekawe i przemyślane covery popowych hitów (od Barbie Girl, Aqua po Wrecking Ball, Miley Cyeus) i szwajcarski Samael, który rozniósł dużą scenę. Anioł Śmierci zaprezentował zarówno utwory z najnowszej płyty Hegemony, jak i klasyczne, nadal aktualne brzmieniowo kawałki, które ożywiły mały tłum zgromadzony na zakończeniu festiwalu. Jeden z dwóch założycieli Samaela – Vorphalack (Vorph), magnetyzował wampiryczną energią i doprowadzoną do ekstremum precyzji grą (w tym aspekcie dorównywali mu również pozostali członkowie zespołu).
Tegoroczna edycja Castle Party pozostawiła duży znak zapytania. Czy w kolejnych latach, program będzie bardziej progresywny, a dotychczasowa grupa bywalców powróci na imprezę? Niezależnie od odpowiedzi, należy podkreślić, że niezmiennie, od lat impreza jest zorganizowana bardzo profesjonalnie. Oprócz dużej sceny, działa również znajdująca się w nieczynnym, klimatycznym kościele mała scena (w tym roku przeniesiono ją do Domu Kultury). Każdego dnia festiwalu odbywają się całonocne, taneczne imprezy utrzymane w klimatach EBM (w tym roku oprócz after party w Domu Kultury, jak zwykle można było odwiedzić znajdującą się nieopodal pola namiotowego Hacjendę). Festiwal jest bezpieczny, a lokalni mieszkańcy nastawieni pozytywnie. Oczywiście, często traktują oni charakterystycznych gości festiwalu, jak freaków, którym warto zrobić zdjęcie, zachowując się przy tym, jak stereotypowy Azjata na wakacjach. Działanie to wynika jednak z ciekawości i uczestniczenia w roli widza w performensie niż z jakiejkolwiek formy wrogości.
Spragnieni mroczniejszego oblicza muzyki i festiwalowego klimatu imprezowicze w tym roku mogą odwiedzić m.in. Wacken, zlokalizowany na terenie starej kopalni Metal Mine lub kończący letni sezon Summer Dying Loud. Ciekawą opcją jest również OFF Festival, który w minionym roku gościł Batushkę i Wolves in the Throne Room. Na tegorocznej edycji będzie można zobaczyć Furię, która oprócz Mgły staje się jednym z nowych, solidnych filarów polskiej sceny alternatywnej.
Tekst i zdjęcia: Sylwia Schwarz